Główna » A JAK CIEKAWOSTKI, WSZYSTKIE WPISY

Konkursy zastąpiły inne formy życia literackiego (wywiad z Janem Zdzisławem Brudnickim z cyklu rozmowa z jurorem)

Autor: admin dnia 15 Styczeń 2011 Brak komentarzy
Przedstawiam Państwu bardzo ciekawy wywiad przeprowadzony przez Dorotę Ryst   z Janem Zdzisławem Brudnickim na temat konkursów literackich opublikowany przez autorkę wywiadu w poniedziałek, 13 grudnia 2010 na stronie Salonu Literackiego http://salonliteracki.pl.
 
Warszawa, Centrum Promocji Kultury Praga Południe, listopad 2010
Dorota Ryst: Skąd taka ogromna popularność konkursów literackich?

Jan Zdzisław Brudnicki: Konkursy literackie mają dwie strony – z jednej jest to promocja twórczości, zwłaszcza w miastach, regionach, ale z drugiej – chcą się wypromować instytucje, które organizują konkursy. Zaistnienie na terenie całego kraju, rozpowszechnienie swojego regulaminu, potem wszyscy ludzie muszą nauczyć się adresu, jeszcze potem niektórzy związują się z konkursem i z instytucją organizującą go na dłużej. Natomiast dla twórczości jest znów kilka stron konkursów. Wiemy, że są też wrogowie konkursów. Niektórzy mówią, że jest to takie upowszechnienie na siłę, czasem usprawiedliwianie niskiego poziomu utworów. Ale zaistniała sytuacja szczególnaw stosunku do tego, co ja pamiętam z mojej biografii literackiej, to ja miałem ogromną ilość publikatorów, które potrzebowały tekstów, tekstów i jeszcze raz tekstów do publikacji. Były czasopisma literackie, kulturalne. Były czasopisma specjalnie popularyzujące literaturę – takich czasopism było mnóstwo, we wszelakiej formie. Teraz te pisma upadły, pism literackich prawie nie ma, resztki jakie zostały są tylko dla zamkniętych grupek autorów, redaktorów i ich przyjaciół – nie ma szansy tam się przebić. I właściwie nie tylko młodzi autorzy, szukający promocji nie mają gdzie publikować, ale dotyczy to też pozostałych literatów  – dojrzałych, starszych i nestorów… Więc ślą swoją twórczość na konkursy literackie. A więc konkursy zastąpiły inne formy życia literackiego. Czasopiśmiennicze życie i, powiedzmy to sobie, wszelkiego rodzaju sympozja, jakie się odbywały, zjazdy literackie, jubileusze i tak dalej, i tak dalej.

D.R: Czy konkursy literackie przynoszą więcej pożytku, czy szkody?

J.Z.B: Zdecydowanie pożytku. Otóż, konkursy wyłaniają ludzi twórczych i potem ci ludzie tworzą jakieś środowiska. Bardzo często kolegom, którzy atakują konkursy, ja mówię: no, no, no – gdyby nie konkursy, gdyby nie działalność tych, którzy je organizują i potem publikują ich rezultaty, to wy byście już w ogóle nie mieli czytelników! Bo tam się wykształcają rozumni czytelnicy, którzy coś z literatury odbierają na wyższym poziomie. A więc z jednej strony to jest taka promocja osobowości twórczych i umożliwianie debiutów, z drugiej strony poszukiwanie środowisk, a z trzeciej, poprzez publikowanie nagrodzonej twórczości – upowszechnianie literatury. Nie do zlekceważenia jest też, że trochę pieniędzy idzie dla literatury, których poskąpiono literatom w innej formie, bo jak wiadomo, przynajmniej 95% publikowanej twórczości nie jest w ogóle honorowane.

D.R.: Co jest dla Pana najistotniejsze, jako jurora,  przy ocenianiu utworów konkursowych?

J.Z.B: Pamiętam, jak kiedyś jechaliśmy w autobusie z Józkiem Baranem i on mi zadał to pytanie. Zaprosili mnie, powiada, do jury konkursu i ja nie wiem jak się do tego zabrać… Ja mu mówię tak – nie ma tutaj żadnych reguł. W każdym razie, ja do konkursu czytam dwa razy. Raz czytam tylko na intuicję i zaznaczam sobie rzeczy, które w jakiś sposób zwróciły moja uwagę. Z jednej strony – oryginalny temat, z drugiej jakiś ciekawy język, z trzeciej widzę jakąś dużą kulturę literacką – widać oczytanie, aluzje do Rilkego, Dostojewskiego czy jeszcze kogoś… Innym razem widzę zainteresowania autora – wprowadza na przykład jakieś zawodowe słownictwo, nietypowe tematy, co przecież ujawnia też jakieś doświadczenie społeczne, odkrywa czytelnikowi nowe obszary. A więc na początku coś mnie musi zadziwić, zatrzymać moją uwagę. Nawet gdy jestem znużony, bo już jestem na setnej pozycji tego konkursu, to wiem że zwrócę uwagę jak jest naprawdę ciekawa twórczość,  bo ona się wyróżni. Potem dopiero, przy drugim czytaniu, już czyta się zadając cały szereg pytań temu autorowi, który się ujawnił w danym utworze. W jakiej on stylistyce się utrzymuje, z jakim go można połączyć strumieniem literatury współczesnej, czy jakąś obsesją literacką. Jedni nastawieni są na aktualia, inni na historię i historiozofię, jedni na nadrealizm, poetykę snu, inni przeciwnie – na brutalne wkraczanie w rzeczywistość. Każda rzecz dobra, jeżeli w tej materii autor osiągnął sztukę, mistrzostwo.

D.R: Czy mają sens ograniczenia w konkursach literackich, jakie coraz częściej się spotyka – niezrzeszeni, debiutanci, do 30 roku życia i temu podobne?

J.Z.B: Oj, mają, mają – jestem świeżo po konkursie „Praskiej Przystani Słowa”… Konkurs nieograniczony zamienia się w niesamowitą lawinę twórczości, bo pisanie jest rzeczą powszechną, tak jak już bywało wiele razy w przeszłości kulturalnej i historycznej. Uważam, że bardzo celowe jest ograniczenie w wybranych konkursach np. wieku, powiedzmy do 30 lat, żeby dać większą szansę młodym. Bo jeżeli staną młodzi, uczniowie i zawodowi literaci, autorzy wielu książek, wyjadacze wielu, już nie dziesiątek, ale setek konkursów, oczytani, obyci, nawet znający nie tylko sztuczki pisarskie, ale również gusty jurorów, to szanse są zdecydowanie nierówne. Więc jestem za tym, żeby nie gubić tego środowiska, które konkurs  ogłasza, żeby on był jakoś dla tego środowiska,  żeby promować młodych i debiutantów, tak to w większości jednak powinno być. I potem powinny być już takie konkursy Norwida, Słowackiego, Reymonta – dla super-zawodowców. To już jest ich środowisko i towarzystwo, niech oni tam się zmagają.

D.R: Dlaczego jest znacznie więcej konkursów poetyckich niż prozatorskich?

J.Z.B: Fenomen utworu poetyckiego polega również na tym, że jest to utwór krótki – więc i w przypadku pisania i czytania jest to do oceny. A ogłaszając konkurs prozatorski najczęściej trzeba dać ograniczenie ilościowe. Wtedy autorzy przysyłają fragmenty – znacznie trudniej to ocenić, pojawia się element przypadku w ocenie.  I znów powiedziałbym to, co poprzednio, że konkurs poetycki ma więcej cech promocyjnych – łatwiej dorobek zaprezentować publiczności, łatwiej wydać. Kiedyś dla prozatorów były przede wszystkim konkursy zawodowe. Wydawnictwo ogłaszało konkurs na powieść, dawało wadium ileś tam tysięcy, każdy pobierał na napisanie powieści potem zmagał się z jej napisaniem czy z wykończeniem. To wtedy miało swój sens. Teraz na przykład na Bałkanach jest bardzo modna forma krótkiego opowiadania. I tam konkurs na takie właśnie krótkie opowiadanie jest bardzo celowy, bardzo ciekawy i daje duże plony. U nas zamienia się to w taką grę – daje się ograniczenie do 10 stron  i okazuje się, że można na komputerze upchnąć w tym 20 stron. Zaczyna się przechytrzanie jurorów. I tego chyba się boją  organizatorzy – tej ogromnej lawiny tekstów, chociaż nieraz mają duży pożytek, jeżeli to jest na przykład twórczość regionalna, to można z tego wyłowić całe utwory, które wzbogacają literacką mapę danego regionu.

D.R: dziękuję za rozmowę.

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.