TEKSTY JAKUBA BOLCA- II NAGRODA W TURNIEJU LITERACKIM W RAMACH XXVI OGÓLNOPOLSKIEGO TURNIEJU SATYRY „ O ZŁOTĄ SZPILĘ” 2023
XXVI OGÓLNOPOLSKI TURNIEJ SATYRY „ O ZŁOTĄ SZPILĘ” 2023
TURNIEJ LITERACKI
TEKSTY PROZATORSKIE
II NAGRODA
JAKUB BOLEC
Rocky Balboa
Z natury jestem powściągliwy człowiek. Mówią: atomizacja społeczeństwa zatacza coraz szersze kręgi, osacza zewsząd drożyzna, a ja, proszę wszystkich, nie wpadam w panikę. Trzeba tylko umieć połączyć niemiłe z pożytecznym.
To była niedziela, całkiem niehandlowa. Siedziałem w kuchni, myśląc nad tym, jak trudno jest być sobie sterem, bosmanem i okrętem. Jak również kucharzem. Od samego rana miałem fanaberię na naleśniki, tyle że w szafce ani nigdzie indziej nie miałem grama mąki. Do jedynego czynnego sklepu kilometr, za oknem marazm, kompletna beznadzieja. Narzuciłem szlafrok, wziąłem szklankę, wyszedłem z mieszkania i zapukałem do drzwi naprzeciw: Dzień dobry, ja spod trzynastki, właściwie robię naleśniki i wie pani, zabrakło mi szklanki mąki. Szklankę mam ze sobą…
Sąsiadka, całkiem do rzeczy, też była w szlafroku. Pierwszy raz ją widziałem na oczy, bo się okazało, że dawna sąsiadka odnajęła swoje mieszkanie tej nowej. Koniec końców, wypiliśmy tradycyjną szklankę herbaty, natomiast do siebie wróciłem z kilogramem pszennej typ 500 i domowym powidłem.
Spożywając usmażone własnoręcznie zawijasy, uświadomiłem sobie, że egzystencja nie jest znów do końca bezkolorowa, zaś przerastająca tkankę społeczną znieczulica nie taka, jak ją w telewizji rysują.
Następnej niedzieli zszedłem piętro niżej: Panie kochany, dwa jajka na patelnię. Sam pan widzi, jest jak jest. Trzeba sobie pomagać.
Z kolejnym poszło jeszcze lepiej. Jajeczka z wolnego wybiegu, szczypiorek… To jest posiłek. A najdziwniejsze, że żaden nic za to wszystko nie chciał.
Na trzecią niedzielę zmieniłem taktykę, czyli klatkę. Mało kto kogo dzisiaj w bloku kojarzy, a sąsiad też człowiek, trzeba dać mu odsapnąć. Wkrótce postanowiłem działać i w tygodniu. Wybierałem największe szafy na dzielnicy. Pół szklanki soli, kostki masła, pół paczki makaronu.
Fifty-fifty, sprawiedliwie. Nie można wycieńczać żywiciela. Tyle że osiedle, to nie Nowy Jork. Po pewnym czasie teren łowny zaczął się niepokojąco kurczyć, jednakże z niewiadomych przyczyn wciąż sprzyjało mi szczęście. Podczas cyklicznej wizyty w powiatowym urzędzie pracy odkryłem, iż niechlubny status bezrobotnego uprawnia mnie do darmowych przejazdów taborem komunikacji zbiorowej. Zacząłem kursować po mieście. Dla zmylenia tropu zakładałem także piżamę, ewentualnie bluzę od dresu i bokserki. W klapki wskakiwałem już na miejscu. Nie zapominając o szklance.
W miarę nabierania eksperiencji, nabierałem też lepszego apetytu i swoistej kindersztuby. Co za tym idzie, podniosłem standardy: Nie no, kierowniczko, ten chlebuś to pieczony chyba jeszcze za towarzysza Gierka. Rezonuje jak sezonowany świerk. To się nadaje na skrzypce, a nie kolację.
Chamstwo ma krótkie nogi, ale za to krzepkie. Zwoziłem do domu coraz bardziej wykwintny asortyment: wietnamską czekoladę, albańskie kakao, bezglutenowe salami, pomidory zapylane przez bąki, awokado na oborniku, sojową herbatę, paprykarz z rozwielitek, gulasz z rekina… Chłonąłem uroki globalizacji i rosłem w siłę. Udało mi się pożyczyć nawet sokowirówkę i mikser, a stary szlafrok w paski zamieniłem na fason: Rocky Balboa. 100% jedwabiu z poliestru.
Jedyne, co zaczęło mi doskwierać, to przeciągi, niesłusznie zazdrośni mężowie i pozwy o alimenty. Nie ma zmiłuj, życie to nieustanny sparing. Często zupełny klincz.
Wodę przynoszę z piwnicy, bo mam klucz od pralni. W skrzynce, przy pomocy druta wykonałem obejście licznika, a następnie zakręciłem centralne. Dzięki szanownemu sąsiedztwu posiadam ogrzewanie nie tylko podłogowe, ale i ścienno-sufitowe. Na dobrą sprawę, dom w pełni pasywny. Nie wydaję ani grosza. Mogę śmiało nadmienić, że wyprzedziłem epokę. Obecnie przymierzam się do napisania poradnika. Natomiast na robotę, zamiast szklanki zacząłem wozić wiadro.
Bo pracować należy z pasją i mieć wiarę w ludzi, a przede wszystkim nie wpadać w panikę.