ZBIGNIEW KURZYŃSKI “Z ŻYCIA MAŁPOLUDÓW” I MIEJSCE W ŚRODZIE Z HUMORESKĄ
ZBIGNIEW KURZYŃSKI
ŚRODA Z HUMORESKĄ
I MIEJSCE
Z ŻYCIA MAŁPOLUDÓW – humoreska
Kolega Bogdan Koczkodan zerwał się dzisiaj wcześniej, niż zwykle. Zawsze tak wita zarania tygodni. Ma w tym własną politykę. Pozwala mu ona utrzymać opinię pracownika odpowiedzialnego. Pracownika nie szalejącego w soboty i niedziele wolne od pracy, aż do całkowitej utraty energii, który w poniedziałkowe poranki nie musi stosować „klinów”, bo sama gotowość do pracy rozsadza mu głowę i mięśnie.
W poniedziałki bowiem kierownik zwraca szczególną uwagę na stan zdrowotny załogi. Zagląda ludziom pod powieki. Podwąchuje dyskretnie. A w piątkowe popołudnia już nawet sam się ledwie widzi i czuje kierownikiem. Wtedy dopiero na wiele pozwolić sobie można. Koczkodan to rozpracował i teraz – jak u ogrodnika, który się zagapi – zbiera owoce. – Dla siebie.
I tak życie ogółu pracowników – bo Koczkodan i kierownik, to nie żadne wyjątki na niwie służbowej i prywatnej – wzajemnie się zazębia i podgryza. Urodzaj takich Koczkodanów, wypełniających swoim sprytem każdą dziurę w murze konsekwencji i takich kierowników drążących te dziury zaniedbaniem swych praw i obowiązków, byłby naszą narodową klęską totalną.
– Byłby… Ale nie jest. Dzięki kontrolom; wewnętrznym, skarbowym, resortowym, najwyższego szczebla. Zbudowane drabiniasto pozwalają inspektorom piąć się po karierę.
Koczkodan jest świadom potęgi kontroli. Balansuje przed nią ciałem i „głową”. Wszędzie ma na nią baczenie. Nawet tu, na przystanku, jest skupiony; zerka na zegarek. – Cholera – złorzeczy w duchu – długo go nie ma. Późno się robi – mruczy.
Wokół niego rośnie frekwencja ludzi pracy. Nim przyjedzie autobus będzie już co najmniej studwudziestoprocentowa.
Wreszcie zjawia się. Koczkodan z biletem w zębach gotowym do kasacji, wwierca się w miąższ pasażerów. Rozgląda się za kasownikiem. Dociera doń, ale tylko wzrokiem. Oblepiony ciałami czeka na luźniejsze czasy.
Przy dworcu duży wysyp ludzi. W tunelu autobusu ścisk rzednie. Mina Koczkodana gęstnieje:
– Ach, ten Paw wsiada… Nie cierpię go – syczy.
– Cześć! – huknął Paw (Jan mu na imię).
– Cześć – odpalił Koczkodan, wydmuchując niezauważalnie bilet z ust przy zbytnim ciśnieniu na końcówkę „ść’”.
Kolega Paw Jan dolewa oliwy do ognia. Też nie przepada za Koczkodanem. Wolałby z wielką przykrością się spotkać, niż z nim. Zagaduje złośliwie:
Co tak rano, Bodziu?! Spieszysz się na pożegnalny seans z zakładem? – Wiesz, kontrola gospodarki akumulatorami zwala ci się na kark dzisiaj.
– Z jakiego szczebla?
– Wewnętrzna.
– To nic sobie nie zrobi!…
– Ale tobie, chłopie, może tyłów narobić, gdy cię obmaluje. Nie wiesz, jakie kontrole są ślepe. I ta na nic nie będzie przymykać oka. Wszystko ci przetrząśnie, wyniucha: – w kartotekach stan aktualny, z poprzedniej epoki, przychody, rozchody na sprzęt, na lewo… Numery – czy nabite, a jak nabite, to czy zabezpieczone?…
– Elektrolit – ciężar właściwy, a jak niewłaściwy, to zaprotokółuje…– ilość sprawdzi z natury, żywej, martwej. Wzrokowo, pod lupą. Policzy na palcach, przekaże te dane na komputer… – dokona przeglądu korpusów baterii – nie, nie, pardon, to do wojskowej kontroli należy…
– I co na to poradzisz, gdy ci zarzucą, że w porę nie zarzuciłeś niegospodarności?!…
– Odwołam się.
– Mądrze zrobisz. Kierownictwu zaoszczędzisz trudów z odwołaniem ciebie.
– Jasiu, głowa spokojna – jak mówią uczciwi kontrolowani. Raczej pomyśl o sobie: przecież wiesz, że kończąc u mnie, kontrola ma zwyczaj nawiedzać twoją działkę.
Czy u ciebie w gospodarce oponami jest wszystko cacy?…
– A te stosy opon, jak twierdzisz, nowych, których nie sposób ani z włosem, ani pod włos wziąć, bo łyse jak wewnętrzna strona dłoni… A karty opon?…
– Ile wśród nich fałszywych i znaczonych?!… Nie będę ci więcej wyliczał. Nie jestem taką złośliwą małpą, jak ty.
– Może jestem złośliwy – zreflektował się Paw Jan, ale – uczciwy. Mnie kontrole niepotrzebne. Znam zasady reformy. Wiem, co to samorządność i jakie powinności nakłada na dusze odpowiedzialnych materialnie. Nie jest mi też obca godność obywatelska i poczucie moralności pracowniczej. Mam właściwy stosunek…
– Dzień dobry panom!…
– Dzień dobry, ale my pana nie znamy…
– Jestem firmowym egzekutorem rzetelności pasażerów – rzekł uprzejmie młody człowiek, wyciągając z górnej kieszeni bluzy odnośne odznaczenie zakładowe PKS-u.
– Proszę bilety do sprawdzenia!…
Koczkodan i Paw Jan spojrzeli na siebie cieplej.
– Ja nie mam – rzekł Paw Jan.
– Ja miałem, ale nie skasowałem – przyznał Koczkodan ze skrajną bojaźnią w oku.
– Proszę, panowie wysiądą ze mną.
Wysiedli. Autobus odjechał. – Panie szefie, proszą, daruj pan nam. To się już nie powtórzy! Zagadaliśmy się.
– Po 200 lub dowody osobiste – zaproponował egzekutor.
– Zapłacili. Bez pokwitowania. Czekając w głębokiej zadumie nad kontrolą i uczciwością, pozierają zupełnie przytomnie raz na siebie, raz na zegarki.
Doczekali następnego autobusu. Wsiedli. Skasowali bilety z premedytacją. Milczą. Dojechali. Wysiedli. W tle słupka przystankowego PKS-u ich zakład – drugi dom. Biegną. W bramie wejściowej 15 minut spóźnienia.
STOP! – komenderuje pani Frela z Działu Posług i Datków. Ja dziś na kontroli dyscypliny roboty. Miło mi zakomunikować panom, że jako pierwsi w tym tygodniu stawiacie się na swoje posterunki, oczywiście nie licząc mnie, ale ja tu jestem na „portierskiej” służbie – uzupełniła skwapliwie. Gratuluję obowiązkowości. Pochwała murowana! – Droga wolna do dzieła – oznajmiła pani Frela odrywając ręce od powinszowań.
– A jednak kontrole są sprawiedliwe – bąknął Koczkodan.
– Ale ślepe – uzupełnił ze znawstwem Paw Jan.