ZBIGNIEW KURZYŃSKI “MAMKA (HUMORESKA)” II MIEJSCE ŚRODA Z HUMORESKĄ
ZBIGNIEW KURZYŃSKI
ŚRODA Z HUMORESKĄ
II MIEJSCE
MAMKA
(HUMORESKA)
Nasze niemowlę rośnie na potęgę. Nie wystarcza już mu matczynego pokarmu. Pomyślałem więc sobie: po co żona ma codziennie biegać do odległego sklepu po litr mleka, skoro jego źródło w domu zainstalować można?…
Zrobię trochę miejsca w chlewni – powiedziałem do niej – i postawimy krowę. To ci dużo ulży przy dziecku.
Żonie spodobała się propozycja. – Tylko nie kup byle czego – zaznaczyła mi. Żeby była wartościowa!
– A po czym poznam? Na świniach się znam, ale na krowach?!…
– Musisz wybadać co i jak – zaleciła. – Ludziom nic nie wartym przypniesz łatkę, to im się trzyma jak wszczepiona. I krowy też na pewno mają jakieś znaki charakteryzujące ich natury…
Nadszedł dzień targowy w Przyziemiu Wyżnym. Pojechałem. Zwierzyny zatrzęsienie, Bydła też dużo. Najwięcej byczków i jałowic, ale i dorosłych krów do wyboru do koloru. Łaciate omijam z daleka, jakby były zarażone koronawirusem. Krówkom maści jednobarwnej poświęcam dużo uwagi.
Podchodzę do starego chłopa, trzymającego krówkę za linkę, owiniętą na rogach, aż łeb pod wóz opuściła. Niezła na oko. Cała biała.
– Jak jej na imię – zagadnąłem.
– 50 tysięcy – odparł. Gdy się skrzywiłem, dodał: do targu…
– Musi być mleczna i wartościowa – rzekłem głośniej.
– Panie, moja Ryczka, to rekordzistka!…
– A czemu jej łeb chowacie? Może ma jakiś znaczny feler? Pokażcie!
Od razu zauważyłem czarną, trójkątną łatę na czole.
– Rekordzistka, ale ciemna masa. Głupie bydlę! – krzyknąłem. Przeprosiłem i odszedłem.
Znów zrobiłem kilka rund wokół targowiska, aż wreszcie upatrzyłem z daleka całą brązową. Z bliska ukazała mi się na niej nieduża plama z lewej strony, pod łopatką.
– Biała plama na mapie – zagadnąłem właściciela symbolicznie. – Biała plama… Podła. Bez serca – wskazałem plamę palcem. On się zdziwił, ja odszedłem.
Stanąłem przy bramie, czając się na nowo przyprowadzane sztuki. Wreszcie! Starsza kobieta prowadzi dwie. Jedna, widoczna z przodu, jednolicie czarna. Podbiegłem i… rozczarowanie: wokół, za przeproszeniem, zadu, plamek i łatek, jak piegów. – Dobre ziółko. Latawica – pomyślałem. Druga miała wymię symboliczne, jakby przeznaczone do udoju ptasiego mleka. Oddaliłem się w jarmarczną ciżbę.
Nie ma nic dla mnie – szepnąłem do siebie z rezygnacją. Tym bardziej, że słońce chowało się już za horyzont i targowisko pustoszało. I teraz dopiero spostrzegłem krówkę, jak marzenie. Modnej i ulubionej przeze mnie maści: yellow. Podbiegłem. Oglądam pieczołowicie. – Bez żadnej łatki. Tylko trochę zabiedzona. U nas się szybko wyrówna – dodałem sobie ducha.
– Gdzie właściciel tego bydlęcia?
– Ja – wybełkotał mocno podchmielony chłop w waciaku.
– Ile pan sobie to ceni?
– 30 tysiączków i dodam jeszcze połówkę – rzekł z przerwami na czkanie.
– Kupuję. Jak się nazywa?
– Nijak.
– To ją ochrzczę: Mamka.
– To se pan ochrzcij nawet z wódki – chowając pieniądze wydukał niewyraźnie były właściciel.
Wróciłem późnym wieczorem. Wstawiłem bydlaka do przygotowanego kojca w chlewni.
– Mamy już Mamkę. Wszystkich nas wykarmi – zapewniłem żonę.
– Rano żona z namaszczeniem przygotowała się do premierowego udoju. Poszła, a ja za nią, żeby dzielić radość. Podeszła do Mamki. Postawiła wiadro między kolana. Siadła na stołeczku, uśmiechając się do mnie szeroko. Wyciągnęła ręce w kierunku wymienia i… złapała się za głowę.
– Coś ty kupił?!… To byk!
– Byk?!…
– Ale wartościowy! – zaopiniowałem, jakbym był znawcą bydła…