“ZAPISKI SĘDZIEGO SĄDU DWUDZIESTOCZTEROGODZINNEGO”-SKECZ RADOSŁAWA LECHA WIĄCKA vel STEFANA BOLCMANA
Nasz Portal satyryczny przedstawia kolejny niepowtarzalny skecz Radosława Lecha Wiącka vel Stefana Bolcmana .
Zapraszamy do pasjonujacej lektury. Może dzięki Wam nasz bohater uzdrowi chore prawo i ustanowi nowy fantastyczny rekord…
Radosław Lech Wiącek vel Stefan Bolcman
Rudna Wielka
“Zapiski sędziego sądu dwudziestoczterogodzinnego”
24.00 – 1.00
Kto to wymyślił te dyżury? I po co mi te meszty? Co to ja, lekarz jestem? Zapytałem schodzącego kolegi ile miał spraw. Powiedział że 248. No ładnie, ładnie.
Pierwszą sprawą była sprawa o zakłócanie porządku przez kibiców. Zapytałem komu kibicują i udzieliłem im pouczenia. Młodzi są, jeszcze wyjdą na prostą.
Następnie wprowadzili grupę kibiców drużyny przyjezdnej. Dałem im po 2 lata bez zawieszenia. Nie będziemy tolerować chamstwa i burd w naszym mieście!
1.00-2.00
Mam trochę spokoju. Zacząłem czytać kodeks karny. Nie wiedziałem że już znieśli karę śmierci! Skandal. Kto dał na to zgodę? Dzwonili do mnie z sądu okręgowego. Okazało się, że nie mogę ukarać kibiców karą bez zawieszenia. Co miałem zrobić? Zawiesiłem im. Ale zabrałem za to prawa jazdy. Wiem że będą musiał im kiedyś oddać, ale trochę się pomęczą na rowerach, nie?
2.00-3.00
Zdrzemnąłem się. Obudziły mnie krzyki. Awantura rodzinna. Pouczyłem męża by nie bił żony tak głośno. Ukarałem go grzywną, bo żal mi się go zrobiło. Zapytałem ile ma przy sobie. Miał 50 złotych. Zabrałem mu 40, niech ma na rano na klina. Sprawiedliwość ma służyć ludziom!
3.00-4.00
Ci ludzie to nie mają w nocy chyba co robić. I dziwić się, że rodzi się tak mało dzieci. Znów awantura rodzinna. Tym razem żona pobiła męża. Trudno się dziwić, bo on to takie chucherko, a ona to ho, ho! Pouczyłem niewiastę, że nie należy wykorzystywać przewagi fizycznej. Nałożyłem grzywnę w wysokości 1000 złotych z zamianą na 5 dni aresztu oraz ostrzegłem, że jak to się powtórzy to odbiorę jej prawa rodzicielskie. Powiedziała że nie mają dzieci, to dowaliłem jej 500 złotych za obrazę sądu. A co! Sprawiedliwość ponad wszystko!
4.00-6.00
Wreszcie spokój. W tych godzinach to pracuje chyba tylko Piotr Łodej. Przestępcy i inni normalni śpią. Przespałem się i ja. Ciężki dzień przede mną.
6.00-7.00
Wykrakałem. Zaczęło się. Przybył tuzin pijanych kierowców. Nad nimi nie mam litości. 10 dostało po dwa lata, jedenasty rok (jeździł maluchem), a szwagra puściłem wolno, niby nie rodzina, ale zawsze może się przydać. Temida jest ślepa, ale tylko na jedno oko.
7.00-8.00
Przyjechał audyt. Sprawdzali akta, wyroki, sentencje. Bateria Johnego znów się skurczyła. Ale co tam – mam jutro dyżur w prokuraturze… Odkuje się.
8.00-10.00
Masówka – drobni złodziejaszkowie, wagarowicze, lżący władze – wszyscy równo po dwa lata. Nie będę się rozdrabniał. Nie za te pieniądze. Choć nie, lżący prezydenta dostał tylko rok, bo lżył poprzedniego.
10.00-12.00
Mam kryzys. Mija dopiero połowa dyżuru, a ja już mam dość. I dopiero wydałem 123 wyroki skazujące. Przegram zakład z kolegą. Muszę wziąć się w garść, wszak jestem opoką tego kraju (gdzieś tak czytałem). Niby każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu – no ale, nie da się osądzić wszystkich, Z kolegami sędziami pracujemy jednak nad tym. Sprawiedliwość dla wszystkich!
12.00-15.00
Łapówki, gwałty (kto gwałci w południe? Chyba tylko zboczeńcy), drobne kradzieże, picie alkoholu w miejscach publicznych (co za dureń to wymyślił?), jednym słowem rutyna. Aby sobie trochę urozmaicić dzień, skazywałem parzystych, nieparzyści mieli szczęście. Wszak szczęście potrzebne w życiu jest, nie?
15.00-16.00
Późny lunch. Spotkałem się z prokuratorem. Narzekał na wolną pracę sędziów. Powiedziałem mu, że założę się, że do końca dyżuru skażę 300. Zapytał o ile. Powiedziałem mu. Po krótkiej rozmowie telefonicznej zgodził się.
16.00-18.00
Jak na złość nikogo nie ma. Wyszedłem przed sąd i sam złapałem 31 pijanych rowerzystów. Skazałem 16. Stwierdziłem, że może lepiej łapać rowerzystów, niż zakładać się z prokuratorem. Cóż, człowiek uczy się całe życie. Chyba oleję zakład i połapię rowerzystów.
18.00-20.00
Na śmierć zapomniałem, że trwa kampania wyborcza i wszystkie sprawy z nią związane mogą trafić do mnie. No i się zaczęło – sprawy o zniesławienie, o brak oświadczenia, o ustalenie ojcostwa… Skazałem wszystkich, ale co mi uciekło rowerzystów to moja strata. Ech, ani prawa, ani sprawiedliwości na tym łez padole…
20.00-22.00
Wybiegłem na ulicę, no ale o tej porze rowerzystów już nie było. Ze złości oskarżyłem przechodnia o to że jest agentem obcego kraju. Hmm, dał więcej niż rowerzysta!
Okazało się, że jednak, że nie na wszystkich to działa. Dobrze, że byłem kiedyś mistrzem szkoły na średnich dystansach. Więcej nie będę wychodził z sali. Podliczyłem sprawy, mam ich tylko 224. Kiepsko, chyba przegram zakład.
22.00-23.00
Walka o wymiar sprawiedliwości trwa. Przyprowadzili do mnie gościa oskarżonego o molestowanie. Zobaczyłem zdjęcie ofiary i z wielkim żalem uniewinniłem go. Nie wpisałem tego do protokołu, no bo co mi frajer będzie statystykę psuł?
Zadzwoniłem do znajomego pułkownika. Mówię tak a tak. Pomóż. Pomógł. Przysłał kompanię wojska. Przyszli zwartym szykiem. Skazałem ich za „niemanie” świateł. Sprawiedliwość jest ostoją każdego państwa, a wygrana jest moja!
23.00-24.00
Ostatnią godzinę dyżuru poświęciłem na uzupełnianie akt, statystyk i uzasadnianie wyroków. Rozumiem już teraz nauczycielki klas 1-3, które muszą stosować świadectwa opisowe. Po podliczeniu okazało się, że pobiłem krajowy rekord – ponad 500 skazań w ciągu doby. Moje zdjęcie będzie w tygodniku „Prawo i Lewo”. Za tydzień i tak pobiję ten rekord. A moja kochana mama chciała bym został fryzjerem… Ech mamo…
Panie sędzio coś się tak zawziął na rowerzystów, przecież wiadomo, że kiedy zabraknie to rowerem szybciej.