Główna » Różne, WSZYSTKIE WPISY

WYRÓŻNIONE TEKSTY W X OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM “O STATUETKĘ STOLEMA”

Autor: admin dnia 30 Listopad 2014 Brak komentarzy

X OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
“O STATUETKĘ STOLEMA” 2014

WYRÓŻNIENIA

JOANNA HATŁAS-CZYŻEWSKA


HASKIE

Opinia publiczna zawrzała po raz kolejny. Telewizja, radio, internet, prasa – wszyscy zajmowali się wyłącznie jednym. Andżelika Wojownik napisała petycję do Autorytetu Najwyższego Unii Światowej z prośbą o podarowanie jej kilku par psów haskich. Były jej one potrzebne w celu ciągnięcia zaprzęgu pod górę. Podstarzała dama sama z siebie zimą nie dawała rady. Latem, pomimo braku prawa jazdy, które utraciła przez wzgląd na przeogromną wadę wzroku, jeździła od szczytu do podnóża i z powrotem swoim starym, wysłużonym audi. Po śniegu samochód nie dawał rady. Nie pomagały nawet łańcuchy na oponach. Sanki kobieta miała swoje własne – a jakże. Odziedziczyła je w spadku po wnuku. Potrzebowała wyłącznie zwierząt.

Andżelice pozostały już tylko trzy lata do emerytury. Przeżyła osiemdziesiąt dwie wiosny i pomimo strzykania w krzyżu oraz niedowładu w prawym kolanie, czuła się całkiem nieźle. Niestety, chodzenie po pochyłościach sprawiało jej olbrzymią trudność. Mogłaby wprawdzie kupić sobie skuter śnieżny albo narty lotne, ale z pensji nauczycielki nie było to jednak możliwe. Zwłaszcza, że po kolejnej nagonce na budzących niechęć powszechną belfrów – nierobów i darmozjadów – już nie tylko wydłużono ich czas pracy przy tablicy do czterdziestu godzin tygodniowo, ale również obniżono pensję do niezbędnego minimum. Przecież zawód pedagoga to powołanie. Po co płacić komuś za czystą rozrywkę i przyjemność, jaką jest możliwość obcowania z przyszłością narodu oraz kształtowania w umyśle młodego pokolenia wizji idealnego świata?

- Jak nie dadzą, rozpocznę strajk głodowy! – oświadczyła butnie swojej młodziutkiej, sześćdziesięciotrzyletniej koleżance po fachu.

Miały akurat dyżur na korytarzu i od czasu do czasu, z wprawą właściwą długim latom doświadczenia, uchylały się wdzięcznie od fruwających ponad ich głowami, smrodnych bombek – hitu ostatnich czasów. Barbara – historyca – dawała sobie całkiem nieźle radę. Andżelika była nieco mniej zwrotna. Utrudniał jej to taszczony oburącz balkonik.

Z błogością wspominała czasy, kiedy do dyspozycji nauczycieli pozostawały hulajnogi z napędem na trzy koła. Niestety, zbyt duża ilość kolizji, którą powodowali niesforni belfrzy, zmusiła władze odgórne do wycofania niebezpiecznego sprzętu ze szkół. Jakimś dziwnym trafem w wypadkach cierpiały bowiem wyłącznie największe klasowe łobuzy… Po hulajnogach nadszedł czas na samolotne obuwie. Nie wydzielało ono wprawdzie żadnych szkodliwych substancji, sypało jednak maleńkimi iskierkami, od których od czasu do czasu zapalała się garderoba mijanych po drodze pupilów. Gaśniczkę podręczną nosił przy sobie każdy…

W toalecie chłopięcej znowu coś wybuchło. To młody Zawadiacki wypróbowywał najnowszy model miniatomówki. Należało uruchomić neutralizator promieniotwórczych oparów. Kolega chemik szybko opanował sytuację zagrożenia. On jako jedyny spośród personelu potrafił jeszcze biegać. Miał zaledwie 55 lat.

W pośpiechu zapomniał jednak wyjąć ze szklanki z wodą swojej sztucznej szczęki. Niektóre prowadzone przez niego doświadczenia źle wpływały na jakość uzębienia, dlatego też przechowywał je w pokoju nauczycielskim. Nie było mowy, aby ustami pozbawionymi podstawowego elementu perswazyjnego wygłosić odpowiednio umoralniające kazanie. Uchwycił więc tylko sprawcę nagannego czynu za ucho i udając, że zapomniał szkieł kontaktowych, nie zmieścił się z nim w drzwiach do łazienki.

-  Zaskarżę pana! Ja pana zaskarżę! – gorączkował się Zawadiacki.

Na chemiku nie zrobiło to absolutnie żadnego wrażenia.

- Skarż, chłopcze. Może ja cię jeszcze o coś rozbiję, żeby w razie czego dorzucili mi klika lat?… W więzieniach teraz takie wygody. Telewizja hologramowa, miesięczne wczasy na wyspie odosobnienia, ogromna, zaopatrzona w czytniki biblioteka, solidne jedzenie trzy razy na dobę i przekąski między posiłkami… – wykrzyczał z błogością nauczyciel.

Zawadiacki wklęsł. Przecież żaden nauczyciel nie jest od tego, aby ułatwiać mu życie. Wręcz przeciwnie! Cala przyjemność polega na szkodzeniu, dopiekaniu, wymęczaniu, eksperymentowaniu i testowaniu stopnia tolerancji oraz wytrzymałości. Bez powyższych nie ma zabawy. Nieszczęsny uczeń odczepił z ramienia sztuczne ucho, żeby nauczycielowi łatwiej go było prowadzić i z rezygnacją poczłapał w kierunku gabinetu dyrektora.

Najwyższa władza szkolna w postaci Katarzyny Niewydolnej była przygłucha i niedowidząca. Demencja wieku starczego – miała bowiem ukończone siedemdziesiąt osiem lat, dawała się jej nieźle we znaki. Odruchowo poprawiła widniejący w uchu aparat, po czym sprawdziła językiem, czy nie odkleja się jej przez przypadek sztuczna szczęka. Raz już, w przypływie nagłych emocji, wypluła przy uczniu zawartość jamy gębowej i na wszelki wypadek wolałaby tego nie powtarzać. Podobne wydarzenia podkopywały znacznie jej autorytet.

- Zapominalski, ja cię do kąta postawię i skonfiskuję ci ten rozrywkowy sprzęt. Przez ciebie połowa rodziców napisała zażalenie do kuratorium. Miej litość! Kiedy pana Rześkiego nie ma w szkole, nikt z nauczycieli nie zdąża włączać neutralizatora. Połowa uczniów wyłysiała. Czy ty myślisz, że bieganie to taka prosta sprawa?

- Zawadiacki jestem – poprawił z urażoną godnością uczeń. – Powiem rodzicom, że pani stosuje niepedagogiczne metody wychowawcze. Stanie w kącie powoduje głęboki wstrząs psychiczny i znaczne obniżenie poczucia własnej wartości. Poza tym przemoc w postaci konfiskaty…

- Zastraszalski, ja ci te wszystkie kwiatki, które powyrywałeś z klombu, każę własnoręcznie posadzić.

Chemik przewrócił oczami. Niewydolna jak zwykle pomieszała przypadki. Nie dość, że obwiniała ucznia nie o to, o co powinna, to na dodatek przypomniała sobie wykroczenie sprzed ponad dwudziestu lat.

- Czy ty wiesz, młody człowieku, ile kosztują bratki i żonkile?

Uczeń nie odpowiedział. W epoce radioaktywnych deszczów gatunki kwiatów, które wymieniła kobieta, były już od dawna wymarłe. Zawadiacki nigdy o nich nie słyszał.

- Pani dyrektor, on nie powycinał roślin – zwrócił delikatnie uwagę nauczyciel.

- To nie ten ananas, który przyniósł do szkoły sekator? – upewniła się Niewydolna.

- Nie. On…

- Tak, przypominam sobie. Dynamit na lekcji historii! Pani Nieaktualna musiała przejść przez ciebie operację trąbki Eustachiusza w prawym uchu.

Chemik przybrał wyraz rozpaczy na twarz i wskazał ręką drzwi.

- Wyjdź, Zawadiacki. Nie mam czasu na wyjaśnienia. Naganę dostaniesz od wychowawcy. I nawet nie próbuj zasłaniać się niepedagogicznymi metodami. Jeśli piśniesz na ich temat choćby słowo, zostawię cię w gabinecie pani dyrektor i radź sobie sam.

- Nie, nie! To ja już wolę naganę…

W tym samym momencie do graniczącego z pokojem dyrektora sekretariatu wkroczył listonosz. Oburącz trzymał ogromną, niebywale lekką jak na jej rozmiary paczkę. Tuż za nim, wraz ze swoim balkonikiem, wtargnęła Andżelika Wojownik.

- To moje psy! To moje psy! – popiskiwała podekscytowana. – W samą porę. Właśnie dzisiaj spadły pierwsze śniegi. Utonęłam w zaspie po pachy. Co za ulga! Dawaj pan!

Listonosz doskonale znał wszystkich nauczycieli. Uczył się tutaj. Pośpiesznie, żeby nie narażać starszej pani na zbytnie podekscytowanie, postawił paczkę na podłodze i uchylił wieko. Oboje, jak na komendę, zajrzeli do środka. Ich oczom ukazały się cztery pary psów haskich. Szczeniaki były prześliczne…

ALMA TRISTE

W barze

W barze tej nocy był mały ruch. Spojrzał w stronę baru… Często tu bywała. Była i dziś… Taka piękna, smukła, budząca pragnienia w każdym normalnym facecie, miała swoją klasę. Wielu mężczyzn na nią zerkało pełnym pragnień wzrokiem… Usiadł naprzeciw niej. Tak, była tu jak królowa. Uśmiechnął się do niej, lecz ona nawet nie drgnęła. Jak zawsze – obojętna i chłodna. Postanowił spróbować szczęścia… Przecież wszystko można kupić – ona też pewnie ma swoją cenę, najwyżej się ośmieszy. Wszyscy w barze odprowadzali go zawistnym wzrokiem, gdy wychodził trzymając ją w pół. Otworzył ją dopiero w domu, to była naprawdę wyśmienita whiski!

Zamykacz

Kurt lubił swoją pracę. Polegała głównie na analizie danej jednostki, spełniania przez nią założeń statutowych i społecznych i, w razie stwierdzenia nieprawidłowości, realizacją innych zadań niż wynikają z ich założeń – zamykania ich.

Dzień zaczął od kontroli punktu Lotto. Wielka ulotka nad wejściem głosiła: gwarantowana wygrana: 2 000 000 zł. Zagrał. Nie wygrał. Zamknął ten punkt totalizatora za wprowadzanie klientów w błąd.

Kolejnym punktem w grafiku był sąd. Wszedł akurat w momencie, gdy oskarżona twierdziła, że sądzi, iż jest niewinna. Sędzia przerwała jej wywód, stwierdzając, że sądu nie interesuje co ona sądzi. No skoro tak? … W takiej instytucji nie interesuje czyjś sąd? – pomyślał Kurt, to sądzę, że trzeba zamknąć ten przybytek.

Potrzebował chwilę w spokoju, by przemedytować to wszystko. Poszedł do ,Super Sam-u”. A tam co? – tłumy ludzi, gwar, kolejki do kasy – dziękuję za takie „Super-Sam” – stwierdził Kurt zamykając sklep.

Zmęczony udał się na postój taksówek i zapytał – “wolna”? Kierowca przytaknął. Zamówił kurs na lotnisko. Kierowca dowiózł go na miejsce skrótami w pięć minut. Kurt oczywiście odebrał mu licencję – poprzedni taksówkarz wiózł go na tej samej trasie przez 30 minut. Gdy udał się w stronę lotniska, podbiegł jakiś typek i próbował wyrwać mu torebkę. Gdy zaczął wrzeszczeć „ratunku” !!!! natychmiast pojawiło się pogotowie ratunkowe i pani z pomocy społecznej. Nie zgadujcie… – zamknął rzecz jasna obie te placówki. Pewnego razu Kurt, wracając do domu został napadnięty przez nieznanego taksówkarza i sędziego. Sprawcy napadu byli wyjątkowo brutalni, masakrując mu głowę prawdopodobnie kijem bejsbolowym. Jego stan był krytyczny, jednak wezwane pogotowie ratunkowe odmówiło zabrania go, to samo działo się z wolnymi w okolicy taksówkami. Kurt na granicy życia i śmierci, na wpół przytomny jakoś dotarł do szpitala na ostry dyżur. Jednak pracujący na tej zmianie czujny personel ostrego dyżuru stwierdził, że to nie leży w jego kompetencji jako, że rana została zadana tępym narzędziem. Ciało Kurta znaleziono po wielu dniach, na ławce w centrum miasta, tuż przy Al. Waszyngtona – zamkniętej przez niego w ubiegłym roku, ze względu na fakt, iż Waszyngton nigdy tu nie bywał.

W służbie ojczyźnie

W wojsku służyłem w marynarce – ponieważ musiałem w kasynie być ubrany elegancko. Ale na mojej twarzy widać było niezadowolenie i stroiłem ironiczne miny, więc przenieśli mnie do saperów. Tam uznali, że się nie nadaję, że jestem zbyt wybuchowy. Przeniesiono mnie do kawalerii, ale szybko zorientowali się, że jestem żonaty. Na czerwone berety się nie zgodziłem, bo wyglądałem niezbyt męsko. Wymyślono, że będę snajperem, ale to był błąd, jak na moje oko. Ja i snajper… To to samo, co widzący strzelałby ze ślepaków, albo jak wolicie ślepy z ostrej amunicji… Z jednostki lotniczej wywalili mnie po tygodniu … Był alarm…A okazało się, że samolot został w jednostce a ja poleciałem z chłopakami na wódkę. Byłem też w artylerii …Ale nawet nie chcę wspominać, co tam się DZIAŁO. Gdy zgłosiłem wniosek o przeniesienie do kontrwywiadu, po zbadaniu autentyczności świadectwa gimnazjalnego skierowano mnie do specjalnej szkoły, bardzo tajnej – na wydział zamknięty. Przebywam tam do dziś.

Wisielczy humor

Frank miał tego dnia wyjątkowo ponury nastrój. Zwolnił się trochę wcześniej z pracy. Marzył by jak najszybciej być już w domu. Po drodze kupił pośpiesznie butelkę whisky i od tej pory myślał jedynie o tym, by przepłukać konkretnie co nieco. Nim zapadł się w fotelu włączył swój ulubiony program, jednak patrzył tylko bezmyślnie przed siebie, a w oczach wszystko mu wirowało. Zerknął udręczony, błagalnie w stronę nieba, jednak to przesłaniał mu sufit i żyrandol. To właśnie patrząc na żyrandol, jakby szukał światełka nadziei, jednak podstępne, czarne myśli zaczęły lęgnąć się w jego głowie, o sznurze.. powieszeniu… Skończyć to wszystko nim żona wróci z solarium – rozmyślał, coraz bardziej zniechęcony życiem. Wróciła. Już od wejścia darła się… Rany jaka jestem zmęczona, kupiłeś mi whisky?! Zagrzałeś fotel?! Zrobiłeś pranie?! – Oczywiście kochanie – zamamrotał Frank podbiegając z butelką w jednej ręce, kapciami w drugiej i żelazkiem w zębach. – Zuch chłopak! Mam nadzieję, że ustawiłeś w pralce program z odwirowaniem i równo powiesiłeś pranie na sznurze. No, ale my tu gadu gadu, a mi skończyły się papierosy!. Tylko uważaj, jak będziesz wracał, żeby nie zamokły, bo strasznie leje – dodała żona włączając telewizor.

Kilka dni później w lokalnej prasie pojawiła się króciutka informacja, przedstawiająca zdjęcie Franka i notkę policyjną: “…Policja przesłuchała żonę zaginionego mężczyzny – Franka S. Ustalono, iż mężczyzna wyszedł tylko na chwilę do kiosku po papierosy i nigdy już nie wrócił. Ktokolwiek wie o miejscu pobytu mężczyzny, proszony jest o nieudzielanie informacji jego żonie…”

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.