Wspomnienie. Warmiński epizod kajakowy Jerzego Kuleja
Zmarł Jerzy Kulej. Mistrza boksu, olimpijczyka, miałem przyjemność poznać osobiście trzy lata temu, podczas spływu kajakowego zorganizowanego przez Zakład Karny w Barczewie i kajakarzy Olsztyńskiego Klubu Sportowego.
Spływ miał się odbyć Pisą Warmińską. Wcześniej płynąłem kajakiem między innymi rzekami Krutynią, Łyną, Kośną. W tym dniu miałem inne plany, nie uśmiechało mi się machanie wiosłami.
— Ale będzie płynął Jerzy Kulej! — zachęcił mnie Tomasz Szewczak, wychowawca do spraw sportu w Zakładzie Karnym w Barczewie.
Boks to szkoła życia
Zdecydowałem się. Spotkanie z wybitnym polskim bokserem, dwukrotnym złotym medalistą olimpijskim, którego znałem jedynie z telewizji, to znakomita okazja do zrobienia z nim wywiadu.
Jerzy Kulej, z podniesioną ręką. Spływ Pisą Warmińską 2009 r.
Liczyłem, że właśnie jego będę miał za partnera do wiosłowania, ale Jerzy Kulej był już “obsadzony”. Niewysoki, krępy, sympatyczny. Miał popłynąć z mocno zbudowanym partnerem. Większość uczestników spływu miała plastikowe wiosła — ja — któremu przypadł jako partner kucharz z filii Zakładu Karnego, drewniane.
Kulej wcześniej był na spotkaniu z osadzonymi w Zakładzie Karnym.
— Nigdy takich propozycji nie odrzucam! — powiedział mi kwadrans przed spływem na polu namiotowym w Tumianach. — Może któryś z tych młodych ludzi po wyjściu na wolność zdecyduje się uprawiać pięściarstwo, choćby amatorsko, dla siebie. To szkoła życia.
Zapytałem, jak trafił do boksu. Zawsze przy takich pytaniach opowiadał dziennikarzom o pewnym koledze szkolnym, który mu dokuczał. Namówiony przez kogoś Jurek przyszedł na kilka treningów do klubu bokserskiego, gdzie poznał wstępnie tajniki uderzenia prawym prostym. Po czym złośliwego kolegę sprał.
— Tak było! — opowiedział Kulej. — Odtąd miałem spokój.
Przeciwnicy i przyjaciele
Zapytałem, którego z przeciwników cenił najbardziej.
— Tych, z którymi walczyło mi się najtrudniej, a którzy z czasem stali się moimi przyjaciółmi — wyznał dwukrotny mistrz olimpijski. Tak jak Rosjanin Jewgienij Frołow czy Węgier Janos Kajdi.
— A Feliks Stamm, jaką rolę spełnił w pana życiu?
— Był nie tylko doskonałym trenerem, ale również wychowawcą młodzieży i moim drugim ojcem — powiedział Jerzy Kulej, którego, jak wiadomo, w dzieciństwie wychowała tylko matka.
Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut, obiecując sobie, że dokończymy ten wywiad po spływie, po czym wystartowaliśmy. Chociaż nie były to wyścigi, ambitny (jak zwykle) Jerzy Kulej ze swoim partnerem szybko uplasowali się na czele stawki, po czym zniknęli nam z oczu. Ja zaś męczyłem się ze współkajakarzem kucharzem, który chyba lepiej machał chochlą niż drewnianymi wiosłami, które w miarę jak pokonywaliśmy meandry Pisy Warmińskiej, stawały się coraz cięższe. Kiedy wpłynęliśmy na Staw Więzienny w Barczewie, gdzie był finał spływu, Jerzego Kuleja już nie było. Wrócił do Warszawy, spieszył się na jakieś kolejne spotkanie.
Tekst i fot. Władysław Katarzyński