Główna » A JAK CIEKAWOSTKI, Ludwik Wambutt, WSZYSTKIE WPISY, Zbigniew Kurzyński

WSPOMNIENIE NIEODŻAŁOWANEGO PRZYJACIELA: LUDWIKA WAMBUTTA

Autor: admin dnia 2 Styczeń 2023 Brak komentarzy

Autor: Zbigniew Kurzyński

Zbigniew Kurzyński wspomina Ludwika Wambutta

Zbigniew Kurzyński i Ludwik Wambutt
Fotografia: z archiwum autora

LUDWIK WAMBUTT

Urodził się 1 maja (STĄD ŚWIĘTO PAŃSTWOWE) 1934 r. na warszawskiej Pradze w okolicach Dworca Wileńskiego. Mówił o sobie żartobliwie: jestem chłopakiem z Pragi. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego. Pracował jako nauczyciel akademicki, prowadził zajęcia z wychowania fizycznego i jako trener lekkoatletyki ze specjalnością skok w dal. Będąc już na emeryturze przez kilka lat prowadził ze swoim znajomym siłownię. Był bardzo sprawny fizycznie, ale człowieka o niezwykle dobrym sercu dręczyły jego niedomogi. Już w podeszłym wieku miał wszczepiony rozrusznik. Bardzo ubolewał nad utratą 23-letniego syna, któremu poświęcił wiele czułych wierszy. Obecnie obaj znów są razem.
Miał pokaźny dorobek twórczy, głównie drobne teksty satyryczne: fraszki i aforyzmy. Był autorem ośmiu  zbiorków tychże.
Był także zdolnym fotografikiem-amatorem. Jego makrofotografie (wspaniała fotka Jego postaci odbitej w oku żuczka) i fotografie zachodów słońca miały znamiona artyzmu. Przez wiele lat kontynuował z dużą kulturą i życzliwością dla komentujących własny blog: jantoni341 (Aforyzmy, fraszki i jeszcze coś mojego…)

Był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zm. 17.10.2022r.

Tego, co teraz o Nim powiem, nie ma w żadnej Jego notce biograficznej. Mimo swej okazałej postury Ludwik był człowiekiem bardzo delikatnym, nigdy nikomu nie dokuczył, nawet słownie, mimo że posługiwał się dość ciętym językiem. Aż do przesady nie stronił od autoironii i miał niezwykłą łatwość rymowania, nieraz Go nawet uczulałem, żeby nie popadł czasami przez to w banał. Od czasu poznania, przez kilkanaście lat bardzo się z Nim przyjaźniłem, mimo że obaj uprawialiśmy podobny rodzaj satyry, nie konkurowaliśmy z sobą. On, dość wysoki, ja karłowaty, więc analogia nasuwała się samorzutnie: Pat i Pataszon. Często umawialiśmy się telefonicznie, by na spotkania pójść razem. Nasza przyjaźń rozciągnęła się również na współmałżonki. Dziś mam poczucie swoistego osierocenia, bo w wielu trudnych sytuacjach był mi ostoją.

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.