WIERSZE URSZULI LEWARTOWICZ- I I II MIEJSCE W IV OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE POETYCKIM WIERSZA KLASYCZNEGO O “BUŁAWĘ MARSZAŁKA” KATEGORIA WIERSZ SATYRYCZNY
IV OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI
WIERSZA KLASYCZNEGO O “BUŁAWĘ MARSZAŁKA”
KATEGORIA: WIERSZ SATYRYCZNY
URSZULA LEWARTOWICZ
I MIEJSCE
ZIMNY PRYSZNIC
W mieście, którego nie znacie z map,
Mieszkał niejaki Pan Janek Knap.
„Żywioł, nie człowiek!” – mawiała babcia,
Gdy pierwsze kroki Jaś stawiał w kapciach.
Skoro już żywioł, to pewno: woda,
Taka wszak Knapa była uroda,
Że wręcz uwielbiał wodne kąpiele.
W tym miejscu wtrącić się już ośmielę,
Że go kręciła hydraulika.
(Magia zodiaku – był spod Wodnika).
Zamarzył mu się któregoś ranka
Własny interes. Trochę zachcianka,
Trochę marzenie z dziecięcych lat
(Snute przy bajce „Mój wodny świat”),
Trochę też nocy minionej kwestia:
Śniła wszak mu się okropna bestia.
Ni to dinozaur, ni pies, ni wydra.
W końcu zrozumiał: mityczna hydra.
Kiedy więc rankiem otworzył oczy,
Stwierdził, że sen to iście proroczy.
I że na hydry tej podobiznę
Biznes otworzy. Prawdziwy biznes.
Własny biznesik – kochany, śliczny.
Wodny i modny. Hydrauliczny.
A że z natury był ciut narwany
(Czyli w gorącej wodzie kąpany),
Pędem poleciał nasz miły Pan
Wcielać swój nowy na życie plan.
Przez swe zapędy chciał więc w te pędy
Oblecieć z miejsca aż trzy urzędy.
W nogach pęd. W głowie myśli hulanka.
W urzędzie pierwszym zaś niespodzianka.
Pani w okienku zgrabnie się chowa
Za kartonikiem: „Przerwa kawowa”.
Knap za to chowa rosnącą trwogę
I przeskakuje z nogi na nogę.
Pani kubeczek stawia na tacy:
„Czemu się dziwi? Zna kodeks pracy?”
Pani wyjmuje spod biurka kawkę:
„Proszę nie patrzeć. Przez to mam czkawkę”.
Pani dolewa do kawy mleka:
„Momencik…. Siądzie… Chwila… Zaczeka.”
Rośnie napięcie wraz z tymi słowy,
Jan Knap już cały jest purpurowy
Niczym czerwona (dziwne!) kapusta.
Epitet ciśnie mu się na usta…
Lecz nie przeciska się ostatecznie.
Gdyż Pani mówi do niego grzecznie:
„Niech Pan posłucha, Panie Kochany.
Pan jest w gorącej wodzie kąpany.
Przyda się Panu więc, Panie Knap,
Ten zimny prysznic… kap, kap, kap, kap…”
Jan, mimo tego, nie zwalnia pędu
I do drugiego wchodzi urzędu.
Tam znów odgłosy, z bliska, z daleka:
„Momencik…. Siądzie… Chwila… Zaczeka.”
A potem akcja już bardziej wartka:
Kartka i papier, papier i kartka…
I znowu papier. I po raz enty
To dokumenty, to suplementy.
Rośnie do kartek w Knapie odraza.
Uwierzył, że jest „tabula rasa”
I rzekł wstrząśnięty, mrużąc powieki:
„To jest nieludzkie. To potrwa wieki”.
I znowu refren, Knapowi znany:
„Pan jest w gorącej wodzie kąpany.
Przyda się Panu więc, Panie Knap,
Ten zimny prysznic… kap, kap, kap, kap…”
Knap – choć mentalnie jest już mokrawy,
Nie rezygnuje ze swej wyprawy.
Świeżym powietrzem suszy wrażenia.
I idzie dalej – spełniać marzenia.
Gdy rozżalenie nieco przycichło,
W trzecim urzędzie stawia się rychło.
Gotów się z nowym mierzyć upiorem
Tym razem – strasznym kalkulatorem.
Na samą myśl mu już drży powieka:
„Momencik…. Siądzie… Chwila… Zaczeka.”
Kadr ten sam znowu: ludzi bez liku,
Stosy papierów, a w foteliku
Pan, co z pomocą cyfrowej kratki
Skrzętnie wylicza wszelkie podatki .
Wreszcie kolejka przyszła na Knapa,
Więc urzędnicza ogromna łapa
Na komputerku cyferki stuka,
Urzędnik coś tam pod nosem duka.
Pędzą jak w Totku liczby, numery:
Dziewięć, dwadzieścia, osiem i cztery,
Dwa, siedem, dziesięć, trzy, osiemnaście…
„Zysk mieć Pan będziesz za lat piętnaście”.
Knap się nerwowo chwyta za szyję:
„Nie wiem, czy tyle, Panie, dożyję”.
Na co urzędnik rzecze zaspany:
„Pan jest w gorącej wodzie kąpany.
Przyda się Panu więc, Panie Knap,
Ten zimny prysznic… kap, kap, kap, kap…”
Pan Knap powoli już z sił opada,
Wreszcie zmęczony na krzesło siada,
I ze słabnącym nieco impetem
Bierze leżącą obok gazetę.
W niej wielkim drukiem, na stronie pierwszej
Jest ogłoszenie treści niniejszej:
„Chcesz własną firmę stworzyć bez stresu?
Stwórz reklamówkę swego biznesu!
A dla najlepszej nazwy bądź hasła,
Świetna nagroda: działalność własna!”
Po urzędowych wszystkich ekscesach,
Wysłał Pan Jan Knap więc esemesa.
A za niespełna cztery tygodnie,
W fotelu szefa zasiadł wygodnie.
Obok zaś wisiał szyld wymuskany:
„JAN KNAP. W GORĄCEJ WODZIE COMPANY”.
Spełnił marzenie swoje Pan Knap.
Płyną pieniążki… kap, kap, kap, kap…
II MIEJSCE
KANDYDATKA NA ARTYSTKĘ
Nie za górą, nie w królestwie,
Ale w bliskim dość sąsiedztwie
Żyła sobie Gil Renatka.
Na artystkę kandydatka.
By tajniki zgłębić sztuki,
Wzięła się więc do nauki.
Wiedzy zdobyć chcąc zalążek,
Pożyczyła stosy książek,
W tym pozycję nieco mglistą:
Beuysa J. – „Każdy artystą”.
„Sama książka, jak to książka,
Średnio warta jest pieniążka”
- Pomyślała Gil Renatka,
Na artystkę kandydatka.
Na okładkę popatrzyła,
Po czym szybko dość stwierdziła
Że sam tytuł jest kształcący,
Temat wszak wyczerpujący.
Poszła zatem bez wahania
Na warsztaty malowania.
A że jej tam powiedzieli,
Że w technice akwareli
Pędzel trzyma zbyt wysoko,
To pomalowała oko.
I nie wdając się w debaty
Opuściła w mig warsztaty,
Bez udziału w wernisażu.
Za to w pełnym makijażu.
„Choć porażka trochę boli,
Udam się na próbę scholi”
- Pomyślała Gil Renatka,
Na artystkę kandydatka.
Znów bez skutku. Gdyż jej dźwięki
Nie porwały dyrygentki,
Która rzekła, że jej skala,
To „la” zwykłe, nie „La Scala”.
Pomyślała więc Renata:
„Trudno. To nie koniec świata.
Coż … Nie będę piosenkarką…
Mogę przeto być pisarką”.
Pomysł prędko podłapała,
W jeden wieczór napisała
(W kosmetycznym gabinecie)
Własną książkę – o cud diecie,
Z konkretnymi przepisami,
Gdzie głównymi składnikami
(co znalazło się w tytule)
Są „Banany and Cebule”.
A że szkic tej „rewelacji”
Potrzebował konsultacji,
Wzięła maszynopis z półki,
Pędem mknąc do przyjaciółki
(Fashionistki – więc szafiarki
- Więc blogerki – więc pisarki).
Z planów swych się wycofała,
Kiedy tylko usłyszała,
Że „nie będzie bestsellera
Z książki z dietą bez selera”.
„Skoro pisać nie potrafię,
Wezmę się za fotografię.
Cóż trudnego – zrobić zdjęcie?
Mam do tego wszak zacięcie
I dorobek całkiem spory:
Dziewięć zdjęć na Instastory”
- Pomyślała Gil Renatka,
Na artystkę kandydatka.
Znowuż wszak bez rezultatów.
Po kwadransie tych warsztatów
Rzekła z miną profesorka:
„Toż to zwykła amatorka!
Instruktorzy nazbyt prości!
Czymże są ich wiadomości
Wobec kompletnego braku
Tego…. no… dobrego smaku”
I dodała, że: „Przysłona
Wcale nie jest nazbyt słona”.
I że „zamiast zdjęć robienia,
Zbadać winni podniebienia”.
Po czym wstała, i jak stała,
Do teatru się udała.
Tam produkcja wielkiej rangi.
W tle z głośników rżą mustangi,
Zamiast katafalku – płyta,
Zamiast babci – transwestyta,
Zamiast Ali – ekolożka.
Odgrywają „Tango” Mrożka.
Weszła Renia w przedstawienie,
Spróbowała sił na scenie.
Z racji wszak na głos cichutki,
Do suflera małej budki
Odesłano ją ze sceny.
Wywołując stan migreny.
Gil stwierdziła: „Noż, cholera!
Nie chcę w budce gnić suflera,
(Nawet w dziele z taką rangą),
Wszak nie znoszę <Takie tango>.”
Wzięła tylko z garderoby
(Dla urody swej ozdoby)
Okazały kostium złoty,
Tłumiąc swoje błysk-ciągoty.
Po czym z tym złociutkim strojem,
By ukoić złe nastroje
Po porażek całej serii,
Do handlowej w mig galerii
Podreptała Gil Renatka.
Na artystkę kandydatka.
A w GALERII tej za pensa
Zakupiła SZTUKĘ mięsa,
(Świeżutkiego, acz z przeceny),
Odegrała też dwie SCENY,
Gdyż w kolejce (aż dwa razy)
Doświadczyła wręcz obrazy
Pod adresem swej KREACJI.
(O krok było od sensacji).
Grunt, że była przeświadczona,
Iż wygląda jak IKONA,
I to wręcz światowej klasy.
(Efekt RZEŹBY, a nie masy).
Podziwiając siebie w złocie,
Wykonała dwie słitFOCIE.
Jedną prędko w sieć wrzuciła,
Zaś pod zdjęciem zamieściła
Jakiś spod prysznica wykon,
Sto szesnaście emotikon
Oraz zwięzłą informację:
„Panie Beuysie! Miał Pan rację!”.