WIERSZ IWONY BUCZKOWSKIEJ- WYRÓŻNIENIE W IV OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE POETYCKIM WIERSZA KLASYCZNEGO O “BUŁAWĘ MARSZAŁKA” KATEGORIA WIERSZ O TEMATYCE DOWOLNEJ
WYRÓŻNIENIE
IV OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI
WIERSZA KLASYCZNEGO O “BUŁAWĘ MARSZAŁKA” 2019
KATEGORIA: WIERSZ O TEMATYCE DOWOLNEJ
IWONA BUCZKOWSKA
GRILLOWANIE
Grillowanie czas zacząć! Co maj – sezon rusza!
TRADYCJA – to TRADYCJA! A więc: hulaj dusza!
Precz diety, kto by myślał o obżarstwa skutkach!
Już na działkach, werandach, w altankach, ogródkach
ruch się robi. Już śmiechy przy stołach i ławach!
Gospodyni się krząta, gospodarz ustawia
z dumą grill – i rozpala – pierwszy raz w sezonie!
Już węgiel, już rozpałka i już błyska płomień!
Są grille rozmaite: okrągłe, blaszane,
małe, duże, przenośne tudzież murowane,
które, niczym kapliczki, gromadzą w majówki
zagorzałych wyznawców piwa i karkówki.
Przy drinkach, piwku płyną miłe pogaduszki,
gospodyni mięs misy wnosi i wnet ruszty
gną się od pęt kaszanek i kiełbas, i udek,
skrzydełek w miodzie, boczków i plastrów karkówek.
Dla tych, co lżejsze dania preferują raczej
są ryby w wonnych ziołach, jest z grilla kabaczek,
bakłażan i cukinia, są cacyki z czosnkiem,
a do tego sałatki i greckie, i włoskie.
Mieszają się zapachy i smaki przeróżne,
na pierwszą i na… piątą już wypito nóżkę!
Dźwięczą sztućce i szklanki, stukają kieliszki,
pustoszeją butelki, talerze, półmiski…
Między jednym a drugim toastem i kęsem
ten o ketchup poprosi, ten o talerz z mięsem
i głosy wciąż donośniej przez stół się krzyżują.
Panie chwalą sałatki, składniki zgadują.
Panowie polewają: tu czysta tam whisky.
Gospodyni wymienia talerze, półmiski…
Ten czy ów dowcip powie, a że czasem spali –
nic to i tak się śmieją, wszak go wcześniej znali!
Aż tu nagle rozmowa w politykę zmierza!
Ten popiera rządzących, ten im nie dowierza –
kłótnia wisi na włosku! Szczęściem: „Za spotkanie!”
ktoś wypić proponuje. I już piją za nie,
choć każdy w myślach jeszcze swoje racje waży,
lecz nie długo, bo oto: „Zdrowie gospodarzy!”
Ktoś gitarę pochwyci i pieśń z razu żwawa:
o sokołach, góralu, co w świat się wyprawiał,
o cygańskich skrzypeczkach, głębokiej studzience –
cichnie rwie się i blednie wraz z księżyca sierpem…
W resztkach żaru banany na grillu już doszły,
gospodyni patery z ciastami przynosi,
choć goście już ni kęsa ni łyka nie upchną,
a sam widok jedzenia zagraża erupcją.
Świta! W cieniach świec straszą misy pełne kości,
na obrusie spis potraw. Ktoś o łóżko prosi.
Brzuchy pełne i kwadrans urasta w godzinę,
oczy sennie się kleją, czas kończyć gościnę.
Więc jeszcze – rozchodniaczek! I jeszcze – strzemienny!
Głowa ciąży, żołądek protestuje biedny!
Panie wzdęte, złe – bowiem znów im przyjdzie pościć.
Panowie chcą się dźwignąć, lecz środek ciężkości
zmienia się i nie równo przyciąga ich ziemia.
Gospodarze za moment padną ze zmęczenia!
A księżyc patrzy, pełen podziwu wielkiego,
bo nie wiedział takiego narodu drugiego,
chociaż tysiące razy przewędrował Ziemię,
który strzeże TRADYCJI z takim poświęceniem!