Wiącek Radosław Lech- sylwetka
Nazywam się Radosław Lech Wiącek. Na początku muszę napisać, że jestem całkowitym amatorem (jest to oczywista nieprawda- dopisek administratora) w tym gronie, brak mi kierunkowego wykształcenia i warsztatu (co zapewne da się wyczytać między wierszami), a wszelkie nagrody zostały mi przyznane li tylko z powodu porażającej niekompetencji jury. To tyle tytułem wstępu.
Coś o sobieCóż mogę powiedzieć tylko, że (w przeciwieństwie do wielu naszych rodaków) mam wyraźne poglądy, acz nie epatuję nimi innych.
Lubię także używać słów, których nie rozumiem i to akurat z łączy mnie z moimi rodakami. Zdecydowanie bliżej mi jednak do Marcina Wolskiego niż do Szymona Majewskiego, choć moim zdaniem, era Wielkich Mistrzów Satyry (do których zaliczam m.in. Jacka Fedorowicza, Stanisława Tyma, wspomnianego Marcina Wolskiego czy Tadeusza Rossa) skończyła się bezpowrotnie w roku 1989, najdalej w roku 1990.
W swojej twórczości wzoruję się na Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim i jego “Teatrzyku Zielona Gęś” , którego jestem wielbicielem i nieudolnym naśladowcą.
Kim jestem?
Jestem inżynierem z duszą humanisty. Pracuję nie tam gdzie chcę (ale to chyba wszyscy tak mają). Ale posiadam także siedem (a może pięć) innych żyć (bytów).
Osiągnięcia?
No cóż, nie chwaląc się (a w zasadzie dlaczego nie?) są takie.
Jestem pięciokrotnym finalistą i dwukrotnym laureatem Turnieju Łgarzy w Bogatyni (w kategorii na tekst satyryczny) czyli posiadam tytuł Księcia Łgarzy 2004 i Złotego Kosy 2008. W pierwszym przypadku przegapiłem fakt, że wchodzimy do Unii Europejskiej i żeby się odnaleźć pisałem pamiętnik, który tak się spodobał, że przyznano mi pierwszą nagrodę, a tekst interpretował Marian Opania, czyniąc to w sposób, o którym mi się nie śniło.
W 2008 roku otrzymałem Złotego Kosę za tekst o Prezesie. Co prawda nie o TYM prezesie, ale o innym, no ale wystarczyło się powołać na Prezesa, by otrzymać nagrodę. To były czasy. I komu to przeszkadzało?
W tymże 2008 roku udało się także być jednym z laureatów konkursu “Historie domowe”, który polegał na wysłaniu śmiesznego skeczu, który dałoby się wyemitować na antenie. Pogadaliśmy przy piwku z kolegą i wysłaliśmy nagranie. O dziwo, zostało wyemitowane, a ja zostałem szczęśliwym posiadaczem drugiej wiertaki i mogę teraz wiercić na dwie ręce.
W 2009 roku postanowiłem się zrealizować się scenicznie i zgłosiłem się na II Warszawską Palmę, gdzie zostałem (o zgrozo) zakwalifikowany do finału. Tu jury okazało się jednak bardziej kompetentne i nie zauważyło występu. Dałem sobie więc spokój, nie jestem zwierzęciem scenicznym, choć dane mi było obracać się w środowisku scenicznych “zwierząt” oraz otrzeć się o Krzysztofa Jaślara i Marka Majewskiego. Niestety, z powodu problemów gastrycznych i pójścia do łazienki, obcowanie z kulturą przez duże “K” nie było zbyt długie.
Koniec roku 2009 i rok 2010 to pasmo niespodziewanych sukcesów, które wynikły być może z faktu, że zauważyłem, iż prócz Turnieju Łgarzy są jeszcze inne konkursy satyryczne .
I tak w grudniu 2009 podczas Gali Satyry w przecudnym Gniewinie odebrałem nagrodę za trzecie miejsce w konkursie o statuetkę Stolema, stało się to przez przypadek, bo byłem wcześniej u fryzjera.
W maju udało mi się być w Gdyni, gdzie za Szopena odebrałem drugą nagrodę w konkursie o Grudę Bursztynu. Zasługa żadna, ja po prostu podpatrzyłem dzień z życia Chopina i tylko go opisałem. A że był rok Szopenowski? Przypadek.
W Głogowie w konkursie o Złoty Bucior udało mi się zająć drugie miejsce, tekstem o emigracji. A w zasadzie to o podróży. A w zasadzie to nie pamiętam o czym, bo usłyszałem go, gdy piłem z jakimś gościem w knajpie na dworcu. To chyba nawet był kierowca.
Ale najbardziej się cieszę z “3+” z klasówki z twórczości Żeromskiego w liceum, no i z faktu, że przez ponad rok byłem w stopce redakcyjnej
Nowego Pompona (jako współpracownik), a redakcja wykorzystała jeden czy dwa moje pomysły. Stopkę zmienili, więc nikt tego już nie sprawdzi, ale satysfakcja jest moja.
Zainteresowania?
Jestem (samozwańczym) Prezesem Fanklubu Rodziny Poszepszyńskich im. Kaprala Jedziniaka (www.poszepszynscy.info), propagującym ideę Rodziny, a Rodziny Poszepszyńskich w szczególności, jako obowiązujący model patologii w naszym kraju. I muszę przyznać, z dość dobrym skutkiem, bo patologia ma się dobrze i to nie tylko w środowisku rodzinnym, a w zasadzie przede wszystkim na Wiejskiej i nieopodal.
Jestem także bezkompromisowym moderatorem forum Rodziny Poszepszyńskich http://www.poszepszynscy.info/forum/index.php, jest to jedyne chyba forum, gdzie wątki off-topowe są mile widziane (wręcz premiowane) i wolno pisać po sobie.
Jestem nałogowym słuchaczem Programu Trzeciego Polskiego Radia, znanym z anteny jako Stefan lub Słuchacz.
Jestem także słuchaczem i kolekcjonerem audycji rozrywkowych nadawanych w Polskim Radiu (publicznym, bo w innych nie ma tego typu audycji).
A w przerwach pomiędzy tymi zajęciami produkuję śmigłowce i samoloty. I nawet płacą mi za to. I to mnie najbardziej w tym wszystkim śmieszy.
Na bieżąco nic nie piszę, lepiej działam pod presją terminu. W swoim podforumeczku http://www.poszepszynscy.info/forum/index.php?board=5.0 czasami umieszczam mocno niepoprawne (politycznie, obyczajowo) michałki. I w zasadzie nie występuję jako Radosław Wiącek (ten płaci rachunki i niestety podatki) lecz jako Stefan Bolcman, który mi jest dużo bliższy i w ogóle fajny z niego gość. Żałuję tylko, że Stefan nie zdobył jeszcze żadnej nagrody (procedury), ale może to się zmieni. Zresztą już prawie wszystkich przekonałem do mówienia do mnie Stefan.
Ale się rozpisałem. “Zmusił” mnie Pan do krótkiego resume mojego życia “twórczego”; uzbierało się trochę i to tylko w ostatnich
latach. Nawet się nie spodziewałem.
Pozdrawiam serdecznie;
Stefan (Bolcman) – niech tak zostanie
Mielec
Oczywiście nawet w 4D.
A co do okularów panno Imogeno, to proszę sobie sprawić +/- 15 dioptrii.
I nie stracić przy tym głowy, bo paczka może tym razem nie dojść.
Jest takie pytanie: czy twórczość Stefana Bolcmana będzie dostępna w wersji 3D? I jeśli odpowiedź jest twierdząca, to czy moje okulary -3 i +4 dioptrii będą pasowały?
No i jeszcze jedno, przypomniał mi się taki wierszyk. O gąbce. Że go nie pamiętam.