UTWORY WYRÓŻNIONE DRUKIEM W XV OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2019- CZĘŚĆ II
XV OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2019
UTWORY WYRÓŻNIONE DRUKIEM
CZĘŚĆ II
HENRYK LISZKIEWICZ
PIŁA
Z cyklu „Szkolne opowieści Miśka”:
„Cudotwórca”
Wyobraźcie sobie, że dopiero dziś rano przypomniało mi się o sprawdzianie z matmy. Nie było więc innego wyjścia, postanowiłem zachorować. W kolejce do szkolnego lekarza byłem dopiero piąty, miałem więc chwilkę na to, by uświadomić sobie, co mi dolega. Zdecydowałem, że będzie to kilka chorób jednocześnie.
- Gardło, żołądek i skręcona kostka – wyrecytowałem, gdy tylko wszedłem do gabinetu.
- Aż tyle? – zdziwił się lekarz. – W zeszłym tygodniu byłem na pogrzebie pacjenta, którego bolało tylko gardło. A tu jeszcze żołądek i kostka. No, to pokaż gardło.
Otworzyłem usta.
- Ho, ho… Niedobrze, niedobrze. Przepiszę ci „Antyzgonal”. Dziś wieczorem połknij dwie tabletki, a jutro, jeśli przeżyjesz, następne dwie.
Trzęsącymi się rękoma schowałem receptę do kieszeni. Tymczasem z żołądkiem wcale nie było lepiej.
- Tak, to bez wątpienia rakus nieborakus. Operacja jest niezbędna. I to natychmiast -zadecydował medyk, po czym zaczął gorączkowo czegoś szukać po wszystkich kieszeniach. Gdy nie znalazł, spojrzał z zatroskaną miną w moim kierunku. – Albo, wiesz co, przyjdź na tę operacje jutro. I weź ze sobą koniecznie otwieracz do konserw, bo mój gdzieś się zapodział. No, chyba, że masz jakiś przy sobie?
Przerażony pokręciłem przecząco głową.
- No, trudno, to pokaż jeszcze kostkę.
Lekarz popatrzył, popukał, wreszcie smutno pokiwał głową.
- Tak, jak myślałem, bez amputacji się nie obejdzie.
I zawołał w kierunku pielęgniarki:
- Siostro, czy mamy tu gdzieś piłkę, albo jakiś inny tasak?
Ja jednak, najwidoczniej, nie byłem ciekaw odpowiedzi, bo zerwałem się z krzesła i runąłem, jak oszalały w kierunku drzwi. Po prostu nagle ozdrowiałem. Wszystkie choroby ustąpiły, jak ręką odjął. Równie niespodziewanie wróciło mi też zamiłowanie do matmy. Nie ma co, ten nasz lekarz to prawdziwy cudotwórca.
Z cyklu „Szkolne opowieści Miśka”:
„ Wielkie pieniądze”
Ostatnimi czasy z Piegusem zaczęło się dziać coś dziwnego. Stał się jakiś niespokojny i nerwowy. Jakby na coś czekał. Czyżby na miłość?
- Gdzie tam na miłość, czekam na pieniądze – wyjaśnił mój przyjaciel.
- Jakie pieniądze?
- Nie mogę ci teraz powiedzieć, ale wkrótce będę bardzo bogaty. Mam niezawodny sposób… -powiedział ściszonym głosem.
Minął jednak tydzień, później drugi, a pieniędzy nie było. Piegus tymczasem wyraźnie markotniał. Wreszcie któregoś dnia zabrał mnie do siebie.
- Słuchaj, Misiek. Niedawno odkryłem, jak szybko i łatwo dojść do wielkich pieniędzy. Ale coś nie wychodzi…
- Jak to nie wychodzi?
- No właśnie, sam nie wiem, co się stało – zasmucił się Piegus. – Ale poczekaj, zaraz ci wszystko pokażę.
I Piegus przystąpił do dzieła. Najpierw jednak zamknął drzwi na klucz, po czym zastawił je szafą. Następnie zaciągnął zasłony i podszedł do swojej biblioteczki. Stamtąd wyciągnął jakąś grubą książkę, z której wyjął dwa banknoty. Dziesięć i dwadzieścia złotych.
- To moja tajemnica – rzekł ściszonym głosem.
Ja jednak nadal niczego nie rozumiałem.
- To proste – szeptał dalej Piegus. – Wystarczy tylko, że odkryjesz, skąd się biorą banknoty.
- No, chyba z drukarni…
- Tak się właśnie wszystkim wydaje – uśmiechnął się tajemniczo mój przyjaciel.
- Jak to?
- A nigdy nie słyszałeś powiedzenia „pieniądz robi pieniądz”? – pytaniem na pytanie odparł Piegus. – No więc odkryłem, że z pieniędzmi jest jak z ludźmi. Wystarczy tylko dwa banknoty zostawić sam na sam, a wkrótce pojawi się trzeci. Dlatego włożyłem je do tej książki.
- To czemu nie wyszło?
- No właśnie nie wiem. Może powinienem poczekać aż minie dziewięć miesięcy? – podrapał się po głowie mój przyjaciel.
Ja również podrapałem się po głowie, by chwilę później doznać olśnienia.
- Piegus! – krzyknąłem. – Przecież tu masz dwóch facetów. Popatrz, na dziesiątce jest Mieszko, a na dwudziestce Chrobry.
- Rzeczywiście – potwierdził Piegus. – Chłop z chłopem niczego tu nie zrobią, chyba że pójdę do gabinetu ojca. On ma jeszcze te stare pieniądze z Waryńskim, Chopinem, Kopernikiem i Skłodowską. Jak myślisz, wyjdzie ze Skłodowską i Kopernikiem?
- Pewnie wyjdzie, ale po co ci pełno nieważnych pieniędzy?
- Racja – zasmucił się Piegus. – Tu trzeba jakiejś baby z aktualnych banknotów.
Zaczęliśmy gorączkowo myśleć, jednak z naszych ustaleń wyszło, że na razie mamy tylko pieniądze z Mieszkiem, Chrobrym, Kazimierzem Wielkim, Jagiełłą i Zygmuntem Starym.
- Tffuu… – zdenerwował się Piegus. – Ani jednej baby, a mógłbym być taki bogaty.
- Głowa do góry – pocieszyłem go. – Skoro jest już Zygmunt Stary, to pewnie wkrótce będzie i królowa Bona. A wtedy…
No właśnie. Niech no tylko pojawi się banknot z królową Boną. Już Piegus będzie wiedział, co z tym fantem zrobić.
*****
JACEK ŁODYGA
KRAKÓW
Małpa
Siedząc już od godziny na korytarzu Wojewódzkiego Urzędu Rozwiązywania Problemów Wszelakich, Agnieszka intensywnie myślała. Z każdą minutą zaczęły ją dopadać wątpliwości odnośnie szansy rozwiązania jej arcyważnego problemu, z którym się tutaj pofatygowała. Specjalnie wstała wcześnie rano, aby jak najszybciej mieć to już za sobą i zdjąć wreszcie z siebie poczucie niepewności. Po drugiej godzinie oczekiwania, ból uciskanych pośladków, spowodowany ciągłym siedzeniem na niewygodnym krześle, stał się tak bardzo dokuczliwy, że gdy nadeszła wreszcie jej pora wejścia do urzędniczego gabinetu, poderwała się gwałtownie i z wyrazem wielkiej ulgi na twarzy weszła, czy wręcz wbiegła do środka.
- Dzień dobry – zwróciła się do urzędniczki.
- Imię? – szybkie pytanie, jakie otrzymała potwierdziło według niej profesjonalizm pracowniczki urzędu, dając tym samym nadzieję na rychłe załatwienie sprawy.
- Agnieszka.
- Nazwisko?
- Stec-Nowak.
- Mężatka – urzędniczka szybko zapisywała wszelkie informacje.
- Tak.
- To nie było pytanie. Adres mailowy?
- Agnieszka kropka stecnowak małpa dżimejl kropka kom.
- Dobrze – skończyła notować starsza kobieta, która zapewne już kilkadziesiąt lat pracowała w tym urzędzie.
- A więc, mój problem…
- Proszę pani – przerwała jej urzędniczka, która dopiero teraz na nią spojrzała zza biurka. – Jaki problem? Czy pani wie, co to są prawdziwe problemy?
- No tak. Bo mój problem…
- Czy myślała pani kiedyś, co by było, gdyby na nazwisko rodowe miała pani Małpa?
- Słucham?
- A po mężu Kropka?
- Ale mój mąż to Nowak.
- To bez znaczenia. Gdyby nazywała się pani Agnieszka Małpa-Kropka to adres mailowy wyglądałby następująco: Agnieszka kropka Małpa Kropka małpa dżimejl kropka kom.
- No tak…
- Nie za dużo tych małp? I kropek?
- No dużo. Ale co to…
- To bardzo istotne! -znów przerwała jej urzędniczka. – Ilekroć ktoś pytałby panią o adres mailowy, miałby problem z poprawnym jego zapisaniem, co skutkowałoby albo błędnym zapisem i w konsekwencji nie dostarczeniem stosownej korespondencji na pani adres, albo prośbą o ponowienie podania adresu, co oczywiście także nie przyniosłoby pozytywnego skutku, gdyż ze względu na znaczną nadpodaż małp i kropek w pani adresie, również ta próba skończyłaby się niepowodzeniem, zwłaszcza, że pani sama mogłaby się w tym zagubić i w stresie podać błędny układ zamieniając na przykład kropkę z małpą. Czyż nie tak?
- No możliwe, że tak.
- A więc proces podawania adresu zakończyłby się albo błędnym jego podaniem albo koniecznością kilkukrotnego jego przeliterowania, albo w ostateczności osobistego napisania przez panią tego adresu urzędnikowi na kartce. Tak?
- Pewnie tak.
- Widzi więc pani ile problemów mogłoby na skutek tego powstać? Ile zamieszania? Ile niepotrzebnie zmarnowanego czasu urzędniczego na rejestrację pani adresu? A czas urzędniczy jest cenny!
- Oczywiście.
- Ale na szczęście – po raz pierwszy uśmiech pojawił się na twarzy urzędniczki – pani nie ma tego problemu, gdyż nazywa się pani Stec-Nowak, a nie Małpa-Kropka.
- No tak – ucieszyła się również Agnieszka.
- No widzi pani, jakie to wspaniałe? Proszę poprosić kolejną osobę.
- Ale…
- Do widzenia – uśmiech zniknął z twarzy urzędniczki, która jeszcze szybko coś zanotowała w swojej dokumentacji.
- Do widzenia odparła Agnieszka i opuściła gabinet z poczuciem ulgi.
*****
ZBIGNIEW MARTEN
GÓRKI MAŁE
Wiadomości śniadaniowe
Obudziłem się wypoczęty. Spałem dobrze i spokojnie, a sen miałem taki, jakiś… fajny. Nie bardzo umiałem go sobie przypomnieć, ale pamiętałem, że był miły, kolorowy może? Fajny.
Powoli udałem się do łazienki. Ciśnienie wody było dziś znakomite, jej temperatura też. Teraz golenie.
- Skończyły mi się jednorazówki do golenia – pomyślałem. – Zapomniałem kupić nowe.
Otworzyłem szafkę obok lustra, a tam, na górnej półce leżała paczka nowych nożyków. Żonka kupiła i to nawet tej firmy, którą lubię. Mają dobrze ustawiony kąt ostrza.
- Kochana kobietka – pomyślałem – czujna, uważna, spostrzegawcza, o wszystkim pamiętająca.
W kuchni czekało na mnie gotowe śniadanko. Wszystko, co lubię. Szyneczka, bułeczki, masełko, owocowa herbatka. A obok kubek gorącej kawy. Przykryty dekielkiem, żeby utrzymać ciepło do końca mojego jedzenia
- Kochana żonka – pomyślałem – o wszystkim pamiętająca, zna moje upodobania, wie o mnie wszystko, nadopiekuńcza wręcz.
Jadłem powoli, celebrowałem poranną ucztę. Za oknem wstawało słońce. Zapowiadał się piękny dzień.
Włączyłem telewizor. Lubię przy posiłku gapić się w ekran, przerzucać kanały, czasem dłużej czegoś posłuchać. Dawniej zanim usiadłem do śniadania wyskakiwałem do pobliskiego kiosku po poranną gazetę. Świeże śniadanie, świeże wiadomości. Teraz wystarczy włączyć telewizor i ustawić na jednym z czterech ? Pięciu kanałów, gdzie rzucają się do naszych uszu wszelakie sygnały dnia, echa tygodnia ,gorące wiadomości , polityki na gorąco, szkiełka i oka i inne co tam panie w polityce. I nadal – świeże śniadanie, świeże wiadomości.
Herbata była posłodzona akurat tyle. ile lubię. Na ekranie uśmiechnięta spikerka informowała mnie o świetlanych perspektywach naszej gospodarki, kolejnym spadku czegoś tam złego przy jednoczesnym wzroście czegoś tam dobrego. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej mówiąc o zachwycie jaki u naszych przyjaciół zagranicą wywołał nowy program nowego rządu, co go jeszcze nie ma, ale zaraz będzie. Znaczy – rząd będzie, a program, to się dopiero zobaczy, czy będzie. I w tym momencie pani spikerka uśmiech swój gwałtownie zgasiła informując, że właśnie dostała wiadomość, iż gdzieś, całkiem niedaleko coś się stało. Nie wiadomo jeszcze co, ale kolega reporter terenowy zaraz nam powie.
Bułeczki były chrupiące, ciepłe jeszcze. Pani spikerka wywołała kolegę reportera terenowego pytając go, co się stało i gdzie się to stało. On odczekał paręnaście sekund zanim jej pytanie do niego przez kosmos doleciało i odpowiedział,
Masło nie było zmrożone. Musiała je – pomyślałem – wyraźnie wcześniej wyjąć z lodówki. Smarowało się jak … no masło! Reporter powiedział, że właściwie nic się nie stało, chociaż wyglądało początkowe groźnie. Prowadząca program spoważniała jeszcze bardziej i pytała, czy reporter jest pewien, że zupełnie nic.
Szyneczka lekko uwędzona, świeżutka. Położyłem ją pieszczotliwie na masełku. Reporter zapewnił, że nic się nie stało, a nawet to, że mogło się stać jest małą przesadą. Prowadzącej uwidoczniła się na czole pionowa bruzda. A może telewizor mi się psuje? Coś z tym obrazem, czy co?
- Czyli nie ma ofiar? – zapytała.
-Nie, nie ma ofiar – odpowiedział reporter. – Nie ma ofiar, bo nie było żadnego groźnego zdarzenia.
Dopiero teraz zauważyłem, że obok talerzyka z wędliną stoi drugi. Z kwaszonymi ogóreczkami. Prowadząca dociekała, czy zatem ktoś ze świadków zdarzenia nie doznał obrażeń. Reporter mówił, że nie albowiem nie było zdarzenia, nie było świadków, a zatem kto miał czegoś doznać?
Ogórki zrobiła wspaniałe. Chyba dodawała czosnku. Były twarde i chrupiące.
Prowadzącej zmienił się tembr głosu. Mówiła teraz powoli, dwa tony niżej niż zwykle. Chyba, że to mi telewizor wysiada ? Cedząc słowa poprosiła kolegę reportera terenowego, aby spytał świadków (jednak świadków ? !), co czuli w tej dramatycznej sytuacji ?
Świadkowie okazali się absolutnie nieprzygotowani do udziału w środkach masowego przekazu. Pierwszy powiedział, że jest nietutejszy, drugi nie miał jeszcze pomysłu na kogo głosować, a trzecia z pań wykrzyczała do kamery, żeby tym seksualnie niezdecydowanym zabronić wchodzić do kościołów.
Kończyłem śniadanie. Zdjąłem dekielek z filiżanki z kawą. Jeszcze dymiła . Pani prowadząca upewniała się , że plama w kącie ekranu nie jest plamą krwi poczym zrezygnowanym głosem podziękowała (ale nie, jak zwykle, serdecznie) koledze reporterowi terenowemu. Opowiedziała jeszcze o skandalicznych, przestępczych aktach wandalizmu politycznego w wykonaniu opozycji i już zamierzała kończyć poranne wiadomości dawane, jak wszystkim było wiadome, prosto z kraju kiedy dostała wiadomość, że inny kolega redaktor ma dla nas sensacyjne wiadomości. Twarz jej natychmiast wypogodziła się, wzrok nabrał ostrości, mikrofon lekko podniosła gdyż cała jej sylwetka gwałtownie wyprostowała się. Głosem zdecydowanym zaprosiła na wizję owego redaktora.
Kawa była świetna. Gdzie ona ją kupiła ? To jakiś nowy gatunek! Przed kamerą stanął z kijkiem w ręku dyżurny meteorolog. Powiedział, że ma … tu zawiesił głos, a po chwili wykrzyknął … rewelacyjną, sensacyjną wiadomość. Oto – szanowni państwo – dzisiaj będzie pogodny dzień !
Dopiłem kawę. Zdało by się jakieś ciasteczko. Słonko za oknem świeciło już pełnym, zuchwałym blaskiem.
Czułem że dzisiaj musi się stać coś złego.
*****
WOJTEK OLEKSIEWICZ
KATARZYNÓW
MIAŁ
Wcale nie tak dawno temu
I zupełnie niedaleko
Żyła sobie mała myszka
Jadła serek piła mleko
Wino piwo oraz kawę
A czasami też herbatkę
I jak żadna inna myszka
Miała tak wspaniałą matkę
Że wokoło wszystkie myszy
Zazdrościły jej tej matki
I tak obie sobie żyły
Razem jak w doniczce kwiatki
Mama dbała o futerko
Swojej myszki o kaprysy
Wykształcenie ułożenie
Cały-świat dla jednej myszy
Najsmaczniejsze kęsy sera
Wszystko dla swojej królewny
Nawet piwo najmocniejsze
Choć tego nie jestem pewny
Myszka była doskonała
Żeby nie powiedzieć boska
I w tym wszystkim utwierdzała
Mocno ją matczyna troska
Spośród wielu swoich zalet
Jedną najważniejszą miała
Że jak żadna inna myszka
Doskonale wprost śpiewała
Miała głosik nie piskliwy
Jak to w mysiej jest naturze
Lecz starannie osadzony
Dźwięczny w dole mocny w górze
A sam środek tego głosu
Płynął jako Wisła płynie
Aż z zawiści zieleniały
Inne myszy myszoświnie
I żył kocur w okolicy
Taki trochę upasiony
Który szukał towarzyszki
Swego życia czyli żony
Aż któregoś dnia przechodząc
Nieopodal mysiej nory
Śpiew usłyszał i oszalał
Miauuu umizgi miauuu amory
Miauuby ale niemiauuu gdyż
Przecież to śpiewała mysz
Choć pisali już poeci
Miłość miłość nie wybiera
Ale żeby kocur w myszy
Się zadurzył o cholera
Tak więc łaził za tą myszką
Nawet kiedyś przyniósł kwiatka
Ona bardzo się wzbraniała
Bo co na to powie matka
Żoną twoją być nie mogę
Taki ślub przyniesie klapę
Jeśli bardzo chcesz to mogę
Z tobą żyć na kocią łapę
Cóż miauuuu zrobić biedaczysko
Przystał na mysi warunek
Utworzyli konkubinat
Żyli na wspólny rachunek
Całkiem nieźle im się wiodło
Nawet razem zamieszkali
Wieczorami pili piwo
Smacznym serem przegryzali
A nazajutrz rankiem myszka
Do roboty pomykała
Tam wręczali jej piosenki
Które po prostu śpiewała
Tak wspaniale to robiła
Że wszyscy się zachwycali
Jak ta myszka pięknie śpiewa
I pieniądze jej dawali
No po prostu było super
Ekstra życie bez kłopotów
Tylko kocur czegoś szukał
Tak już jest w naturze kotów
Że na miejscu nie usiedzą
Wiecznie niezadowolone
Dosyć miauu na kocią łapę
I wymiauuuczał sobie żonę
Moja myszka moja żona
Ślub się odbył bez przepychu
Bez zbytniego rozgłaszania
Skromny prosty ślub po cichu
No a później kotu z myszą
Przyszło żyć w małżeńskim stanie
- Czemu ty tak strasznie mruczysz
Ja nie mogę spać
- Kochanie
- Łapy umyj
- Przecież czyste
- Ale pełno w nich zarazków
I naniosłeś do sypialni
Na tych łapach mnóstwo piasku
Przestań chrapać oszaleję
Zrób coś bo do mamy wrócę
Więc jej kocur dzieci zrobił
Taki był przebiegły mruczek
No i żyli tak jak dotąd
Nic się wiele nie zmieniło
Tylko tych zarazków wszędzie
Jakby jeszcze więcej było
To mruczenie i chrapanie
Było nie do wytrzymania
I te z dziećmi obowiązki
Te karmienia te kąpania
To wstawanie przewijanie
I te wieczne kiciu myki
I tych kupek wywalanie
A do tego jeszcze siki
Wszystko robił jak należy
Albo nawet jeszcze więcej
Urobiony był po uszy
Ogon wąsy oraz ręce
Podaj przynieś zrób to zostaw
Wypierz oddaj pozamiataj
Otwórz piwo zamknij okno
Gdzie jest ser tata herbata
A gdzie miłość przytulenie
Pieszczotliwe sierściogłaski
Nic nie było tylko krzyki
Jęki piski wieczne wrzaski
Ot codzienność myszki razem
Tylko kocur w zapomnieniu
Odsunięty od miłości
Został gdzieś samotny w cieniu
I zmarkotniał włos mu zsiwiał
Zaczął łazić przygnębiony
- Czy ja właśnie tego chciałem
Czy-naprawdę chciałem żony
Inne koty gdzieś na płoty
Włażą i mrugają okiem
I marcują i harcują
I tak gonią rok za rokiem
I się byczą fajkę palą
Mleko piją i śmietanę
A ja nocą w ciemnym kącie
Do snu wtulam się w piżamę
Mojej myszki ukochanej
Której nie ma w tej piżamie
Bo gdzieś w drugim końcu domu
Z dziećmi śpi i śni o mamie
A ja gdzie jest moje miejsce
Tak bardzo bym tego chciał
Lecz się nie dowiemy czego
Bo powiedział tylko miauuu.
*****
ZBIGNIEW PIKUŁA
MAJKOWICE
Strefa
by przerwać w końcu domysły,
dlaczegóż to przed wiekami
Wanda wskoczyła do Wisły.
I już Wincenty Kadłubek,
zamiótł pod dywan ten temat,
dlatego dzisiaj w narodzie
wciąż funkcjonuje ten schemat.
Że był to wielki heroizm,
czyn szczytny, patriotyczny,
i można o nim dziś pisać
nawet poemat liryczny.
Lecz powód był nieco inny,
zdradzę tu sekret wam cały,
co w gruzy zmieni legendę
i nie przyniesie nam chwały.
Za wdzięki pięknej Słowianki
zapłatą być miała gotówka
wszyscy myśleli, że w euro,
a zapłacono w złotówkach.
Warto więc zadać pytanie,
czy zaufania nam starczy,
by wpuszczać obcy kapitał
do naszych stref gospodarczych.
I czy się to nie powtórzy,
(aż strach tu o tym pomyśleć),
aby w efekcie tych fuzji
znów trup nie płynął po Wiśle.
Żarty z filmem w tle
Czasami się wydarzy,
że dzwoni ktoś dwa razy,
być może to listonosz
więc zdejmę choć biustonosz,
to może się odważy.
Raz dosyć spokojną rzeką
dryfował minister z teką,
co z tego tylko zasłynął,
że w wypowiedział popłynął
o jeden most za daleko.
Baca Leon, już wdowiec
rzec można zawodowiec,
od czasu do czasu
w sezonie wypasu
cenił milczenie owiec.
Kawałek za Poznaniem
skromnie ubrane panie,
drepcząc bez ustanku,
czekały na przystanku
na tramwaj zwany pożądaniem.
Rachunek prawdopodobieństwa
Rzekła suma do ilorazu
używając brzydkich wyrazów,
że do potęgi jest baranem
i scałkowanym wielomianem.
Iloraz na to rzekł tak: sumo
ty dodających wszystkich dumo,
odpowiedz jeśli chcesz być szczera
co wyjdzie gdy dodasz dwa zera.
i czasem tak się właśnie składa,
że gdy spotkają się dwa zera
to i różnica się zaciera…
że suma zer to jest potęga.
To polityczne koleżeństwo?
Cholerne prawdopodobieństwo!!!
Raz pewien mieszkaniec Iłży
przypadkiem panią nawilżył.
Tu wyjaśnić to muszę
stało się to w Przysusze,
gdzie teraz chodzi i lży.
W południe, pewną panią w Paryżu
zastał listonosz jeszcze w negliżu.
Miał dla niej owsa paczkę,
połóż na wycieraczkę
- usłyszał. Ja potrzebuję ryżu.
Pewna mecenas z Iławy
w sądzie w czasie rozprawy,
występując w todze
krzyknęła: dochodzę
- już teraz do sedna sprawy.
Studentka medycyny w Wilnie
anatomię wkuwała pilnie.
Wspomagał ją promotor,
a jeśli chodzi o to,
znajomość dosyć dobra – styl nie.
choć w ustach gorzkawy jest posmak.
w mym sercu dziś budzi się wiosna.
w przyrodzie piekielnie kłujący,
w miód w ustach się zmienia i dla podniebienia
w istocie jest taki kuszący.
bo raźniej się pójdzie im w parze.
A niechże żałują, którzy nie kosztują
co daje natura nam w darze.
nie zawsze jest dla nas stworzony.
Z tej oto przyczyny, ze słodkiej dziewczyny
ktoś cierpkiej doczeka się żony.
dorzućcie azotu.
co stanęli na głowie,
by móc tu leżeć razem
bo byli po słowie.
tak chętnej z natury,
że go obcasami
podnosi do góry.
w wazonie mocz do analizy
doszczętnie spłukana.
że to znów kamienie.