UTWORY WYRÓŻNIONE DRUKIEM W XI OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2015- CZĘŚĆ II
JERZY FRYCKOWSKI
NAZWISKA ZNACZĄCE W VI KADENCJI
SEJMU, CZYLI JAK TO BYŁO
PRZEZ MINIONE 4 LATA
Niezłe ptaszki przy korycie
tu na wiejskiej się zebrały:
DROZD, KOWALIK znają życie.
KRUK i KANIA też zadbały,
aby znaleźć się w karmniku
gdzie jest GĄSIOR ,KACZOR, DZIĘCIOŁ.
WRONA z WRÓBLEM na świeczniku
wraz z SIKORĄ też się wdzięczą.
LIS powiada :”To przypadek,
że przy ptaszkach coś mnie kręci,
gardził nimi już mój dziadek.
Kto donosił? Brak pamięci.”
Aby życie nam nie zbrzydło,
o to dbają politycy.
Czasem wyjdzie z worka SZYDŁO
i pitoli przy mównicy.
PAJĄK w ławie aż się ślini,
koleś PRZĄDKA mu wtóruje:
Może MUCHA przyjdzie w mini,
widać więcej, jak głosuje.
Piłka nożna też im bliska,
ich talenty-na chleb mąka.
CIEŚLIK cieszy się z nazwiska
i w uliczkę puszcza BĄKA.
SZKOP na SZWEDA patrzy WILKIEM
po remisie cztery: cztery.
I pomyśleć, że za chwilkę
ich pogodzi toast szczery.
Poseł KOZAK wraz z MOSKALEM
coś tam bredzą o mniejszości.
Jednak jest tu małe „Ale”.
Dwóch POLAKÓW w ławach gości.
Ostro wspiera ich POLACZEK.
SZLACHTA myśli szablę ostrzyć.
Jest JAGIEŁŁO, no to raczej
mamy spokój gdzieś do wiosny.
Ruszy szlakiem Podbipięty
osławiona wszem PIECHOTA,
której wolno palić skręty,
będzie wolno palić kota.
BUŁA myśli jak wyżywić
rozdziawione szokiem gęby.
Jest tu ZIEMNIAK, lecz się krzywi,
by budować rolne zręby.
Dwóch PAWLAKÓW, brak Kargula.
Jeden bawi się sikawką,
skacze w gardle złości gula,
kiedy Jarek zrobi prawko?
Zero chłopów, tylko CHŁOPEK
i w dodatku polonista.
Jak tu żywić tę Europę?
Nie wystarczy sama czysta.
Jest MAZUREK na Wielkanoc
i dwie KRUPY na przednówek,
WĘGRZYN może być na rano,
by w kończynach nie czuć mrówek.
Do roboty się nie garną,
choć jest KOPACZ i ŁOPATA.
SITARZ mógłby cedzić ziarno,
SMOLARZ dachy nam załatać.
A MŁYNARCZYK zemleć zboże,
KLOC napalić w chłodnych izbach,
choć jest MUSIAŁ, też nie może.
Marznie zimą głodna ciżba.
PALUCH nie chce nawet kiwnąć.
ŻACZEK wiecznie by studiował.
WYKRĘT nie jest rzeczą dziwną.
Taka SPRAWKA nie jest nowa.
ŚNIEŻEK prószy w nasze oczy.
SZCZERBA pusto się uśmiecha.
LIPIEC ciepłem zauroczył.
Czas zaczynać znów od Lecha?
A miał to być dla nas FILAR.
Dobry RYGIEL wobec biedy.
Cienko śpiewa posłów lira.
Będzie lepiej? Ale kiedy?
SIARKA mokra nie da ognia
i zostanie tylko ŻALEK.
Że zamiast jaj, obłok w spodniach,
mają „torysi i górale”.
Już obietnic nie pamięta
DRAB, GRAD, KALISZ i KŁOPOTEK.
Odwracają się na PIĘTACH,
wygłaszają myśli złote.
Kończę moją cichą skargę
i GAWĘDY koniec płytki.
DUTKA ściśnie konia wargę.
Odejdziemy od urn z KWITKIEM.
JAROSŁAW ANDRASIEWICZ
To by uczniowie chętnie ujrzeli
stojąc przy grobach nauczycieli,
bo w radość nic tak człeka nie wprawia
Jak pech bliźniego. Lub epitafia…
Epitafium Dyrektora szkoły
Nie ma (na to) rady
Zginął z ręki Rady
Epitafia Rady Pedagogicznej
(kolejność wg arkusza ocen)
Katechety
Chłop dwie sprawy ma już z głowy:
Zejście i sąd szczegółowy
Polonistki
Nie wytrzymała
Gdy w krąg słyszała:
„Beka, sie ma
Wypas, ściema”
Anglistki i germanistki
Uczyły języków z człowieczych padołów
Teraz muszą posiąść gadane aniołów
Pani od muzyki
Zapomniała. Już żałuje
Że się z walca nie żartuje
Pani od plastyki
Z „fanki” malarstwa los drwi ponuro:
Oto się stała martwą naturą
Historyka
Bez zbędnej euforii
Przeszedł do historii
Pani od WOS-u
Wiedziała, jak zdobyć zasiłek celowy.
Gmina jej przyznała. Z tym, że pogrzebowy.
Geografa
Podam współrzędne, nie będę sobek:
Trzecia alejka, piąty nagrobek
Pani od biologii
Wykaz tematów ma już stabilny
Teraz na topie jest rozpad gnilny
Chemika
To nie był jego cel
Wypić litr HCl
Fizyka
A to dopiero paskudne czasy
Energii zero, coraz mniej masy
Matematyka
Przeliczyłem dla pewności:
Jest tu dwieście i sześć kości
Informatyczki
Informatyzowała
Aż się zresetowała
I leży tu kobita
Zaś nad nią główna płyta
Wuefisty
Chciał pokazać salto
Ma ujemne saldo
Pana od techniki
Zwykł był twierdzić, że pokaże
Jak wywiercić… po udarze
Pana od EDB
Tu spoczywa w cieniu akacji
Były czempion resuscytacji
PIOTR MIKULSKI
75 +
Pan Kazimierz:
Ja w ogóle tego nie chciałem, wszystko to podstępnie
zaaranżowano, no po prostu przed faktem dokonanym mnie
postawiono. Głupi, mogłem się czegoś domyślić, kiedy tak ją wzięło
na bieganie wokół mnie z tym aparatem, to znaczy z telefonem, to
znaczy z aparatem, a to z lewej, a to z prawej. „No uśmiechnij się,
dziadziusiu kochany, żebyś ładnie wyszedł, jak Sean Connery ” –
tak mnie podpuszczała, wesz przebiegła, jak Boga kocham, ten sam
czort w niej siedzi, co w jej śp. babce. I potem oznajmia mi, dumna
z siebie, z oczami jak guziki i tym uśmiechem najsłodszej wnusi na
świecie, tak że wie, iż cokolwiek powie, to się zgodzę, o co poprosi,
to dostanie: „Dziadku, zarejestrowałyśmy cię z mamą na portalu
randkowym, dziadku, wiemy, że sobie świetnie radzisz, no ale sam
przyznaj, czy nie lepiej by ci było, gdybyś jednak miał kogoś przy
sobie, mama teraz często wyjeżdża, ja zaraz studia zaczynam…”
I biegnie po komputer, rozkłada mi tę walizeczkę pod nosem,
spójrz, mówi, tak elegancko wyszedłeś, od razu 2 wiadomości i 3
serduszka. Pytam, co za serduszka, chyba zwariowałyście obie, jakie
serduszka, na litość boską, ale ona mi tylko, fiu fiu, prawie 10 lat
od ciebie, dziadziusiu, młodsza, fiu fiu. Protestowałem, groziłem,
przekupywałem, zaklinałem, ale na nic wszystko, zgłosiły mnie,
zapisały, skazały. Przysięgam, nawet nie spojrzałem na to zdjęcie,
którym mnie skusić chciały, konspiratorki bezwzględne, że taka
szykowna, och i ach, po co w ogóle patrzeć, wszyscy starcy, tak
jak dzieci, wszyscy identyczni, jedno różni się od drugiego tyle
co kot napłakał. O to tylko ubłagałem, aby to się stało rano, aby
z tą kobietą wypić herbatę, nie żaden tam obiad, a już na pewno
nie jakieś cuda z wieczorną szklaneczką koniaku. Wieczór jest dla
młodych, a ranek dla starców, rano to się człowiek i lepiej czuje i
spokojniej jest, wstyd mniejszy i w ogóle. O 9 pod ratuszem, po
bukieciku goździków ją rozpoznam, tak mi oznajmiły. Obudziłem
się, jak zwykle, o 5, i myślę, nie idę, nie ma mowy, ale potem jednak,
że tak nie można, nie wypada. Nawet kromki chleba przełknąć nie
mogłem, chodziłem tylko z kąta w kąt i nagle coś mnie, z głupia
frant, strzeliło, żeby poskracać te białe kępki po bokach.
No i skaleczyłem się w ucho, oczywiście, że tak, ręce mimo
Propanodolu niepewne. Szukam kapelusza, żeby to zamaskować, mam
taki jeden, ni to gangsterski, ni kowbojski, pal to licho. W autobusie
wszyscy spali, pouwieszani na poręczach jak nietoperze, a ja w garniturze i kapeluszu jadę na randkę, rany boskie. 8 nawet nie było, a ja
już na rynku. Zaczynam słyszeć to głębokie burczenie starczego
żołądka. Musiałem coś przekąsić, nie było wyjścia. Wszystko jeszcze
zamknięte, ale widzę, że na wprost ratusza kelnerka, dziewusia
taka malutka, już się zaczyna kręcić, coś tam zaczyna rozstawiać.
Podszedłem nieśmiało, a ona wpycha mnie w taki pleciony koszyk,
przykrywa kocem, myślę, że przecież nigdy sam się z tego grajdoła
nie wygrzebię. Kelnerka miała takie dziwne spodnie, jak ze skóry,
ale nie ze skóry. Zaczęło mi się kręcić w głowie i poczułem, jakby
wszystko się w tych spodniach odbijało, ja, cały rynek, cały świat.
Zamówiłem jajecznice i natychmiast tego pożałowałem. Jadłem
najostrożniej jak się dało, ale i tak czułem, że co chwila coś mi
się do brody przykleja. I jeszcze wszędzie te wróble, machałem
kapeluszem na lewo i prawo, aby tych pętaków odgonić. I nagle,
tuż przede mną, jak z pod ziemi, wyrasta bukiecik kwiatów. Mój
Boże, jaka ona była piękna!
Pani Krystyna:
Przede wszystkim to jest głęboko niesprawiedliwe, aby można
było zaznaczyć oczekiwany kolor włosów, wzrost, a nawet typ
sylwetki, a brakuje opcji tak podstawowych, jak to, czy delikwent
porusza się samodzielnie, czy o lasce albo chodziku (raz mi się
taki, trzymajcie mnie, trafił), czy używa sztucznej szczęki, jakie
przyjmuje leki. Och, kusiło mnie na początku, aby celować trochę
wyżej, a właściwie niżej, to znaczy w kategorię 60+, a nie 75+,
ale cóż, tak się okazało o wiele zabawniej. Liczy się zdobycz, to
cała przyjemność. Bukiet goździków i mała lornetka, taka, jakiej
używa się na wyścigach, to moje oręże! Trzeba przyjść wcześniej i
obserwować, patrzeć jak się kręcą, zerkają na zegarek, poprawiają
krawaty, a czasem, bo skonam ze śmiechu, muszki. Co to był w ogóle
za pomysł, aby spotykać się rano. Potrzebuję dwóch godzin, aby
się wyszykować, a o 9 wyglądam, jakbym z grobu wstała. Ludzie,
co on miał na głowie, sombrero? Chociaż nie powiem, trzymał się
prosto i przystojny był prawie tak, jak na zdjęciu. Rozsiadł się w
wiklinowym fotelu z jakąś taką swobodą, nonszalancją, jakby nic w
ogóle go nie ruszało. I, nie do wiary, zaczął flirtować z kelnereczką.
Wzroku od tych jej kształtów obleczonych w ciasne legginsy nie
mógł oderwać. Innej być może by się to nie spodobało, ale mnie
taka werwa i pewność siebie przypadają do gustu. Pałaszował jak
młody drwal po powrocie z lasu. I nagle mnie zdemaskował, odkrył
moją kryjówkę i zaczął mnie przywoływać tym swoim kapeluszem.
Zdążyłam jeszcze wyciągnąć lusterko i przeciągnąć Miss Diorem
po wargach, to zawsze działa. Szłam z bukiecikiem przed sobą, a
PIOTR WINCZEWSKI
MOCARZ
Wysoki Sądzie! Nie czuję się winny! Ja jestem tylko zwykłym
kolekcjonerem.
Po zdegustowaniu nowego nabytku do kolekcji, zasiadłem sobie
spokojnie na krawężniku. A tu nagle, nie wiedzieć skąd, przypałętał
się do mnie wielbłąd. A tak właściwie to od razu dwa: dromader
(z jednym garbem znaczy) i taki normalny, czyli baktrian. No ten,
co dwa garby ma. Niewyraźnie mówię, czy jak?! Podobno tak to
już z tymi wielbłądami jest, że w patrolu zawsze co najmniej dwa
być muszą. Oba siodła identyczne miały, niebieskie takie, jakby z
jednej stajni były.
Ni stąd, ni zowąd dromader zaczął się o stówkę przygadywać, że
to niby moje nogi na jezdni były i ruch samochodów zakłócały, czy
coś. A za to ponoć wielbłąd mandat wypisać musi. Tak przynajmniej
twierdził. A ja przecież kasy nie miałem, bo w rozwijanie kolekcji
zainwestowałem. No to ja w nogi, a wielbłądy za mną.
Przed rozpoczęciem ucieczki to temu pierwszemu jeszcze kopa
zdążyłem wypłacić, a drugiemu kuksańca w bok. Nie mocno jakoś.
Właściwie nic im się od tego nie stało. Baktrianowi tylko czapka
spadła, ale i tak szybko ją sobie znowu na łeb wciągnął. A dromader
nawet na to nie zarżał. Skulił się w sobie tylko i tyle.
Zerwały się za mną z kopyta. Pierwszy dopadł mnie dromader.
Chyba gębą mnie w gacie musiał szczypać, bo tak śmiesznie po
tyłku mnie łaskotało. Gdy odwróciłem się w jego stronę, zobaczyłem
jednak, że ma inne, równie frywolne zamiary. Ledwo zdążyłem się
uchylić od uderzenia jego pałki ze świstem przecinającej powietrze
koło mojego lewego ucha.
Nie czekając na następną scenę, na baktriana wskoczyłem.
Złapałem go za uzdę przytroczoną do czapki i hajda piętami go w boki. Mało nie spadłem. Wnet poczułem się jak jeździec startujący
w zawodach rodeo. Jakże on wierzgał na boki! Ściągnąłem mocniej
wodze, aż mu się od tego czapka na pysk zsunęła. Dopiero wtedy
ostro ruszył galopem. Leniwa sztuka! Pomknęliśmy przed siebie, a
dromader za nami. Jakeśmy epicko pędzili! I ten wiatr we włosach…
Ach!
No i wtedy ten dziwny zapach poczułem. Spojrzałem w dół i
wszystko stało się jasne! To sprawka baktriana była! „To złośliwe
bydlę!” – przemknęło mi przez myśl.
Psiknięcie pieprzem było pierwszą częścią jego przebiegłego
planu. Tuż po tym zaparł się o podłoże wszystkimi czterema
kopytami równocześnie, że aż spadłem. Wtedy podbiegł do mnie
ten drugi, dromader znaczy, i, ku mojemu zaskoczeniu, założył
mi kajdanki na ręce. Jakże on wtedy wprawnie tymi swoimi
kopytami władał! Gdy oba wielbłądy pochyliły swe pyski nade
mną, zorientowałem się, że orzełki na kapeluszach mają. Do dziś
nie wiem, na co im one.
Tak, proszę Wysokiego Sądu. Pasja to pasja. Na kolekcjonerskie
zacięcie nie ma mocnych. No musiałem tego skosztować po prostu.
Taka już kolekcjonerska dola. „Mocarz”, nie „Mocarz”, spróbować
trzeba. A może Wysoki Sąd działeczkę zechce? Okazyjnie odstąpię!
Tylko z wielbłądami konwersować po niej nie radzę. Narowiste od
tego się robią.