Główna » Różne, WSZYSTKIE WPISY

UTWORY EMILII JARECKIEJ- WYRÓŻNIENIE W XIII OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2017

Autor: admin dnia 3 Grudzień 2017 Brak komentarzy

EMILIA JARECKA

XIII OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY

„O STATUETKĘ STOLEMA” 2017

WYRÓŻNIENIE

GRZYBY

Tak sobie jeżdżę tramwajami i autobusami po tej Łodzi i na każdej trasie spotykam kogoś, kto opowiada o grzybach. Wczoraj jedna z pasażerek porannego tramwaju zmierzającego z Teofilowa na Widzew (grzybiarstwo łagodzi obyczaje i międzydzielnicowe uprzedzenia, więc był to tramwaj względnie bezpieczny) pokazywała koleżance zdjęcia własnoręcznie zebranych przy świętej niedzieli podgrzybków („Aż trzy duże, pełne reklamówki, dasz wiarę?”). Widząc nieprawdopodobny zachwyt na twarzy swej towarzyszki, dla porównania uraczyła ją kolejnym zdjęciem grzybów (tym razem nie w foliówkach, a w koszyku wiklinowym – ktoś się nie p…ł w tańcu). Okazało się, że było to jedno ze zdjęć wykonanych przez jej najlepszą przyjaciółkę, która bez wątpienia zna się na rzeczy – zafundowała smardzom i borowikom prawdziwą sesję zdjęciową.

Kolejne fotografie przedstawiały te niezwykłe okazy natury w przeróżnych ujęciach, filtrach i zbliżeniach.

Z kolei w tramwaju powrotnym miałam przyjemność wysłuchania negocjacji strategicznych dotyczących weekendowego, wyczekiwanego z niecierpliwością i upragnieniem wypadu na grzyby.

Tamte dwie kobiety, tonem kategorycznym i fachowym ustalały szczegóły przedsięwzięcia – ilość wiaderek, rodzaj odzieży, obuwia oraz specyfika lasu, w którym odbędzie się ta niesamowita przygoda. Na ich twarzach malowało się radosne podniecenie, a ja uświadomiłam sobie, jak wiele mnie omija i jak barwna mogłaby być moja codzienność, gdybym również posiadała wiedzę z dziedziny mykologii. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi przez cały dzień, potęgowane nieustannie dochodzącymi zewsząd do mych uszu skrawkami rozmów o maślakach i suszarkach do grzybów.

Wieczorem jednak jechałam autobusem, w którym siedziały dwie starsze (aczkolwiek nadal w dobrym zdrowiu) panie, ubrane w stylu nowoczesnej staroświeckości, a na kolanach trzymały kosze pełne – jakżeby inaczej – grzybów. W pewnym momencie jedna z nich oparła się łokciem o swój koszyk, zupełnie przez przypadek – można jej to wybaczyć, gdyż z całą pewnością znajdowała się w stanie lekkiej nietrzeźwości. Wtedy ta druga krzyknęła gromko: “Uważaj, bo sobie prawdziwka zmiażdżysz! O zobacz, temu już kapelusz urwałaś”. Grzybiarka zachichotała figlarnie i zupełnie niezawstydzona swą niezdarnością odrzekła jowialnym tonem: „A daj spokój, Halina, to i tak na farsz!”. Minuty podróży upływały w bardzo wesołej atmosferze, bowiem dwie panie z dwoma wielkimi koszami pełnymi dorodnych, pachnących grzybów mogą wzbudzić nie lada ekscytację wśród znużonych pasażerów autobusu linii 96 – zwłaszcza, gdy jest wrzesień, a wszystko dookoła obfituje w soczyste jesienne kolory, wilgoć i zgniliznę. Do wesołej pogawędki dołączyli dwaj uprzejmi panowie w sile wieku: dowcipni, schludnie ubrani i zachowujący pełną świeżość umysłu. Zaczęli opowiadać o swoich grzybiarskich osiągnięciach, a śmiechom i błyskotliwym aluzjom nie było końca! Niestety, to jakże radosne przypadkowe spotkanie pasjonatów zostało brutalnie przerwane, gdy panie musiały wysiąść. Tanecznym krokiem, kołysząc energicznie koszykami udały się do wyjścia, a wraz z nimi z autobusu uleciała cała atmosfera ludycznej beztroski oraz upajający zapach grzybów. Nastała cisza, mająca w sobie coś złowieszczego i przypominającego nam – szarym pasażerom – że wszyscy jesteśmy na tym ziemskim padole tylko przez chwilę, a tyle bezmyślnie marnujemy, nie poświęcając się tej wspaniałej divertissement, jaką jest grzybiarstwo.

Gdy udzielił mi się ten dekadencki nastrój i pomyślałam, że ani dzisiaj, ani już w ogóle nigdy, nic mnie nie czeka, usłyszałam obiecujący szelest folii. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła, lecz długo nie musiałam szukać – tak, pani siedząca tuż obok mnie, z czułością i należytą darom lasu troską i szacunkiem, głaskała wonne, apetyczne grzyby, skrzętnie zabezpieczone przed czynnikami zewnętrznymi przy pomocy reklamówki i wiaderka. Wtedy nadzieja odżyła.

Zrozumiałam, że to był znak z niebios – jeszcze nie wszystko stracone. Świat stoi przede mną otworem.

KOBIETA WSPÓŁCZESNA

Julka z PR-u jest zgrabna, fit i wiotka

W mieszkaniu miast mężczyzny trzyma puchatego kotka

Jest aktywna, kreatywna i ubrana nienagannie

Wieczorami z lampką wina bierze kąpiel w ekowannie

Dba o formę, własny rozwój, life styleowe czyta blogi

Ranki spędza na siłowni, depiluje woskiem nogi

W swojej szklanej korporacji już pracuje od trzech lat

Dzień zaczyna mocną kawą, zna się z każdym za pan brat

Tylko z Kaśką nie rozmawia, choć się znają już od szkoły

Kaśka, bowiem – aż żal patrzeć – jest za gruba na rozmowy

Szczupłość przecież, elastyczność, to dzisiejsze priorytety

Móc zachować świeżość, młodość, w mocy każdej to kobiety

Jogging, peeling, shopping, wellness, lifting, spa i liposukcja

W głowie wszystko ułożone – to mentalna jest obstrukcja

Julka zwykle na paznokciach ma manikiur hybrydowy

Jej żołądek świeci pustką – pije za to dużo wody

Są też jednak dni nieznośne, kiedy przykry głód nie mija

Wcina wtedy po południu lekki jogurt z nasion chia

W poniedziałki już od rana jest wesoła i wyspana

Pewna siebie, wyjątkowa, wszędzie czeka ją wygrana

Silna, sexy, błyskotliwa, atrakcyjna, niebezpieczna

Oryginalna, niebanalna, w pracy zawsze ta najlepsza

Jej idiolekt obfituje w same tylko mądre słowa:

Coaching, workflow, case, management, optymalna ekologia

Wie, czym jest profesjonalizm, nie rozmienia się na drobne

W duchu czczego feminizmu płaci pięknym za nadobne

Jest zupełnie niezależna – chyba, że od swojej diety

Od feedback’u, od deadline’u, szefa, maili, etykiety

Tego, co powiedzą o niej tamte bitches z HR office,

Tego, czy na business meeting możliwości swych da popis

Zaczynała, kiedy miała marnych lat dwadzieścia cztery

Lecz o dziwo posiadała doświadczenia od cholery

Staży, praktyk, szkoleń, kursów, trzy lub cztery fakultety,

Wolontariat w wolnych chwilach, tak szlachetny, że o rety

Choć ekspertem jest wybornym w każdym typie outsourcingu

Nigdy jeszcze nie straciła w egzystencji swej feelingu

Bez problemu odnajduje się w kulturze konsumpcyjnej

Dąży do perfekcji własnej, życie jej na wskroś aktywne

Chce być zawsze so efficient, pokonuje swe słabości

Nie ma czasu przy tym wszystkim na rozterki i miłości

Krótko mówiąc – ciągle w biegu: jutro squash, a wczoraj basen

Dziś warsztaty prestiżowe z zarządzania wolnym czasem

Wtorki – fitness, środa – crossfit,

Czwartek – joga, później włoski

Jeśli English, to z native’em, jeśli chleb, to bez glutenu

Jeśli meble, to z Ikei, jeśli życie… to bez tlenu

Lecz czasami, mówiąc szczerze, zatrzymuje się w tym pędzie

To wstydliwe i haniebne, lecz się zdarza przy weekendzie

Siada wtedy na dywanie, w swej sypialni w stylu modern

I przyznaje patrząc w lustro, że ma serce skute lodem

A następnie, bez pośpiechu, wszystkie wyświechtane smutki

Wypłukuje maniakalnie łykiem swej najdroższej wódki

Zjada tak, by nikt nie widział, ciastka z białą czekoladą

Potem to poprawia jeszcze rogalikiem z marmoladą

Skruchy zaś wbrew wszem pozorom Julka już nie czuje żadnej,

Przecież wszyscy o tym wiedzą – calories don’t count on Friday

Łóżko – tak jak jej żołądek wczoraj – przeraźliwą pustką świeci

Bez czułości, bez uniesień, bez nadziei na tłum dzieci

Zawsze w takich sytuacjach, gdy zapiera jej dech mowę,

Wciela w życie express project: zarządzanie kryzysowe

Rano wstaje, łzy osusza, zapomina o tęsknotach

Przecież jeszcze znajdzie wsparcie: sama w sobie, lub w swych kotach

Nigdy też nie zdecyduje, by karierę na bok złożyć

Tylko po to, żeby z jakimś móc facetem się barłożyć

Nowy tydzień się zaczyna, nowy target, miesiąc nowy

A tu nagle Krystianowi zbiera się znów na rozmowy

Krystian to mężczyzna z klasą, to chodzący wręcz ideał

Ma brązowe piękne oczy, umięśniony tam gdzie trzeba

Portfel pełny, buty czyste, wyraz twarzy jak u Deana

Wszystkie laski rozmarzone – to uroku jego wina

Zbliża się do Julki chyżo, oczy jego pełne chęci

Ona też jest zakochana w jego oczach bez pamięci

Mimo wszystko, gdy ją pyta, czy z nim pójdzie gdzieś przy piątku

Julka się ze strachem wzdryga, jakby wpadła w morze wrzątku

Odpowiada z nonszalancją, przeżuwając liść kapustki:

– Co ty, w piątek? Ja nie mogę. Po południu mam francuski.

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.