UTWORY EMILII JARECKIEJ- WYRÓŻNIENIE W XIII OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2017
EMILIA JARECKA
XIII OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2017
WYRÓŻNIENIE
GRZYBY
Tak sobie jeżdżę tramwajami i autobusami po tej Łodzi i na każdej trasie spotykam kogoś, kto opowiada o grzybach. Wczoraj jedna z pasażerek porannego tramwaju zmierzającego z Teofilowa na Widzew (grzybiarstwo łagodzi obyczaje i międzydzielnicowe uprzedzenia, więc był to tramwaj względnie bezpieczny) pokazywała koleżance zdjęcia własnoręcznie zebranych przy świętej niedzieli podgrzybków („Aż trzy duże, pełne reklamówki, dasz wiarę?”). Widząc nieprawdopodobny zachwyt na twarzy swej towarzyszki, dla porównania uraczyła ją kolejnym zdjęciem grzybów (tym razem nie w foliówkach, a w koszyku wiklinowym – ktoś się nie p…ł w tańcu). Okazało się, że było to jedno ze zdjęć wykonanych przez jej najlepszą przyjaciółkę, która bez wątpienia zna się na rzeczy – zafundowała smardzom i borowikom prawdziwą sesję zdjęciową.
Kolejne fotografie przedstawiały te niezwykłe okazy natury w przeróżnych ujęciach, filtrach i zbliżeniach.
Z kolei w tramwaju powrotnym miałam przyjemność wysłuchania negocjacji strategicznych dotyczących weekendowego, wyczekiwanego z niecierpliwością i upragnieniem wypadu na grzyby.
Tamte dwie kobiety, tonem kategorycznym i fachowym ustalały szczegóły przedsięwzięcia – ilość wiaderek, rodzaj odzieży, obuwia oraz specyfika lasu, w którym odbędzie się ta niesamowita przygoda. Na ich twarzach malowało się radosne podniecenie, a ja uświadomiłam sobie, jak wiele mnie omija i jak barwna mogłaby być moja codzienność, gdybym również posiadała wiedzę z dziedziny mykologii. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi przez cały dzień, potęgowane nieustannie dochodzącymi zewsząd do mych uszu skrawkami rozmów o maślakach i suszarkach do grzybów.
Wieczorem jednak jechałam autobusem, w którym siedziały dwie starsze (aczkolwiek nadal w dobrym zdrowiu) panie, ubrane w stylu nowoczesnej staroświeckości, a na kolanach trzymały kosze pełne – jakżeby inaczej – grzybów. W pewnym momencie jedna z nich oparła się łokciem o swój koszyk, zupełnie przez przypadek – można jej to wybaczyć, gdyż z całą pewnością znajdowała się w stanie lekkiej nietrzeźwości. Wtedy ta druga krzyknęła gromko: “Uważaj, bo sobie prawdziwka zmiażdżysz! O zobacz, temu już kapelusz urwałaś”. Grzybiarka zachichotała figlarnie i zupełnie niezawstydzona swą niezdarnością odrzekła jowialnym tonem: „A daj spokój, Halina, to i tak na farsz!”. Minuty podróży upływały w bardzo wesołej atmosferze, bowiem dwie panie z dwoma wielkimi koszami pełnymi dorodnych, pachnących grzybów mogą wzbudzić nie lada ekscytację wśród znużonych pasażerów autobusu linii 96 – zwłaszcza, gdy jest wrzesień, a wszystko dookoła obfituje w soczyste jesienne kolory, wilgoć i zgniliznę. Do wesołej pogawędki dołączyli dwaj uprzejmi panowie w sile wieku: dowcipni, schludnie ubrani i zachowujący pełną świeżość umysłu. Zaczęli opowiadać o swoich grzybiarskich osiągnięciach, a śmiechom i błyskotliwym aluzjom nie było końca! Niestety, to jakże radosne przypadkowe spotkanie pasjonatów zostało brutalnie przerwane, gdy panie musiały wysiąść. Tanecznym krokiem, kołysząc energicznie koszykami udały się do wyjścia, a wraz z nimi z autobusu uleciała cała atmosfera ludycznej beztroski oraz upajający zapach grzybów. Nastała cisza, mająca w sobie coś złowieszczego i przypominającego nam – szarym pasażerom – że wszyscy jesteśmy na tym ziemskim padole tylko przez chwilę, a tyle bezmyślnie marnujemy, nie poświęcając się tej wspaniałej divertissement, jaką jest grzybiarstwo.
Gdy udzielił mi się ten dekadencki nastrój i pomyślałam, że ani dzisiaj, ani już w ogóle nigdy, nic mnie nie czeka, usłyszałam obiecujący szelest folii. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła, lecz długo nie musiałam szukać – tak, pani siedząca tuż obok mnie, z czułością i należytą darom lasu troską i szacunkiem, głaskała wonne, apetyczne grzyby, skrzętnie zabezpieczone przed czynnikami zewnętrznymi przy pomocy reklamówki i wiaderka. Wtedy nadzieja odżyła.
Zrozumiałam, że to był znak z niebios – jeszcze nie wszystko stracone. Świat stoi przede mną otworem.
KOBIETA WSPÓŁCZESNA
Julka z PR-u jest zgrabna, fit i wiotka
W mieszkaniu miast mężczyzny trzyma puchatego kotka
Jest aktywna, kreatywna i ubrana nienagannie
Wieczorami z lampką wina bierze kąpiel w ekowannie
Dba o formę, własny rozwój, life style‘owe czyta blogi
Ranki spędza na siłowni, depiluje woskiem nogi
W swojej szklanej korporacji już pracuje od trzech lat
Dzień zaczyna mocną kawą, zna się z każdym za pan brat
Tylko z Kaśką nie rozmawia, choć się znają już od szkoły
Kaśka, bowiem – aż żal patrzeć – jest za gruba na rozmowy
Szczupłość przecież, elastyczność, to dzisiejsze priorytety
Móc zachować świeżość, młodość, w mocy każdej to kobiety
Jogging, peeling, shopping, wellness, lifting, spa i liposukcja
W głowie wszystko ułożone – to mentalna jest obstrukcja
Julka zwykle na paznokciach ma manikiur hybrydowy
Jej żołądek świeci pustką – pije za to dużo wody
Są też jednak dni nieznośne, kiedy przykry głód nie mija
Wcina wtedy po południu lekki jogurt z nasion chia
W poniedziałki już od rana jest wesoła i wyspana
Pewna siebie, wyjątkowa, wszędzie czeka ją wygrana
Silna, sexy, błyskotliwa, atrakcyjna, niebezpieczna
Oryginalna, niebanalna, w pracy zawsze ta najlepsza
Jej idiolekt obfituje w same tylko mądre słowa:
Coaching, workflow, case, management, optymalna ekologia
Wie, czym jest profesjonalizm, nie rozmienia się na drobne
W duchu czczego feminizmu płaci pięknym za nadobne
Jest zupełnie niezależna – chyba, że od swojej diety
Od feedback’u, od deadline’u, szefa, maili, etykiety
Tego, co powiedzą o niej tamte bitches z HR office,
Tego, czy na business meeting możliwości swych da popis
Zaczynała, kiedy miała marnych lat dwadzieścia cztery
Lecz o dziwo posiadała doświadczenia od cholery
Staży, praktyk, szkoleń, kursów, trzy lub cztery fakultety,
Wolontariat w wolnych chwilach, tak szlachetny, że o rety
Choć ekspertem jest wybornym w każdym typie outsourcingu
Nigdy jeszcze nie straciła w egzystencji swej feelingu
Bez problemu odnajduje się w kulturze konsumpcyjnej
Dąży do perfekcji własnej, życie jej na wskroś aktywne
Chce być zawsze so efficient, pokonuje swe słabości
Nie ma czasu przy tym wszystkim na rozterki i miłości
Krótko mówiąc – ciągle w biegu: jutro squash, a wczoraj basen
Dziś warsztaty prestiżowe z zarządzania wolnym czasem
Wtorki – fitness, środa – crossfit,
Czwartek – joga, później włoski
Jeśli English, to z native’em, jeśli chleb, to bez glutenu
Jeśli meble, to z Ikei, jeśli życie… to bez tlenu
Lecz czasami, mówiąc szczerze, zatrzymuje się w tym pędzie
To wstydliwe i haniebne, lecz się zdarza przy weekendzie
Siada wtedy na dywanie, w swej sypialni w stylu modern
I przyznaje patrząc w lustro, że ma serce skute lodem
A następnie, bez pośpiechu, wszystkie wyświechtane smutki
Wypłukuje maniakalnie łykiem swej najdroższej wódki
Zjada tak, by nikt nie widział, ciastka z białą czekoladą
Potem to poprawia jeszcze rogalikiem z marmoladą
Skruchy zaś wbrew wszem pozorom Julka już nie czuje żadnej,
Przecież wszyscy o tym wiedzą – calories don’t count on Friday
Łóżko – tak jak jej żołądek wczoraj – przeraźliwą pustką świeci
Bez czułości, bez uniesień, bez nadziei na tłum dzieci
Zawsze w takich sytuacjach, gdy zapiera jej dech mowę,
Wciela w życie express project: zarządzanie kryzysowe
Rano wstaje, łzy osusza, zapomina o tęsknotach
Przecież jeszcze znajdzie wsparcie: sama w sobie, lub w swych kotach
Nigdy też nie zdecyduje, by karierę na bok złożyć
Tylko po to, żeby z jakimś móc facetem się barłożyć
Nowy tydzień się zaczyna, nowy target, miesiąc nowy
A tu nagle Krystianowi zbiera się znów na rozmowy
Krystian to mężczyzna z klasą, to chodzący wręcz ideał
Ma brązowe piękne oczy, umięśniony tam gdzie trzeba
Portfel pełny, buty czyste, wyraz twarzy jak u Deana
Wszystkie laski rozmarzone – to uroku jego wina
Zbliża się do Julki chyżo, oczy jego pełne chęci
Ona też jest zakochana w jego oczach bez pamięci
Mimo wszystko, gdy ją pyta, czy z nim pójdzie gdzieś przy piątku
Julka się ze strachem wzdryga, jakby wpadła w morze wrzątku
Odpowiada z nonszalancją, przeżuwając liść kapustki:
– Co ty, w piątek? Ja nie mogę. Po południu mam francuski.