UTWÓR RADOSŁAWA L. WIĄCKA – LAUREATA III MIEJSCA W III EDYCJI OGÓLNOPOLSKIEGO TURNIEJU TWÓRCZOŚCI SATYRYCZNEJ IM. ALEKSANDRA HRABIEGO FREDRY
Portal Migielicz.pl przedstawia Państwu utwór Radosława Lech Wiącka pt. “Kompetencje”, za który otrzymał on III miejsce w III edycji Ogólnopolskiego Turnieju Twórczości Satyrycznej im. Aleksandra Fredry 2013 w kategorii FREDROZA (proza).
RADOSŁAW LECH WIĄCEK
KOMPETENCJE
(opowieść bardzo inspirowana inną opowieścią)
Jechałem sobie kiedyś rowerem, nagle patrzę – coś leży na ścieżce rowerowej. Podjeżdżam bliżej, patrzę i poznaję – to kompetencje. I to na oko – wysokiego szczebla. Ktoś zapewne jechał tędy i… je zgubił. Co robić myślę – zostawić tak kompetencji na ulicy nie pasuje, a chodzić i patrzeć czy komu kompetencji nie brakuje? No nie uchodzi! Zresztą po czym ja poznam?
Chcąc nie chcąc, wziąłem te kompetencje ze sobą, no bo nie uchodzi, by tak poważne kompetencje szlajały się po ścieżce dla rowerów. Przecież różne elementy tam się kręcą. Czasami nawet rowerzyści. A kto to jest rowerzysta? Rowerzysta to ten, który nie ma na samochód, nie? Czyli w sumie podejrzany typ. Dla jasności – ja mam samochód. W naprawie, ale zawsze. No!
Miałem trochę czasu więc pojechałem z tymi kompetencjami na Policję. Kompetencje mówię, znalazłem, nie wiem co z nimi zrobić. Policja też nie wiedziała. Nie mieli takich kompetencji. Ucieszyłem się, że się im akurat przydadzą. Mówię do nich – weźcie, podniesiecie wydajność, a ja pozbędę się problemu. Dostałem mandat za “niemanie” dzwonka. Policja nie jest dla wygody obywateli, dowiedziałem się. Dla czyjej wygody jest Policja jednak już wolałem się już nie dowiadywać, bo nie chciałem spędzić nocy w areszcie. Dużo późnej dowiedziałem się, że tego aspiranta co mnie przyjmował to pobiła wtedy żona. Za to, że był młodszy i nie miał celulitu.
Coś jednak trzeba zrobić – u mnie te kompetencje leżą zupełnie bezczynnie (chroniczny brak ambicji), a komuś mogą się przydać. Poszedłem z tymi kompetencjami do gazety. Gazeta wydawała się taka doświadczona, odpowiednia no i z kompetencjami. Napisałem ogłoszenie – kompetencje, rozmiar duży, taki męski, stan kompetencji – mało używane. A że była promocja na ilość wyrazów dodałem – sprzedam Opla do naprawy. Minął miesiąc, dwa – i nikt się nie zgłosił. Ani po kompetencje, ani po samochód.
Nawet się nie zdziwiłem – osoba z takimi kompetencjami gazet nie czyta, a jej podwładni być może przeczytali to moje ogłoszenie, ale nie mieli kompetencji by o tym szefowi powiedzieć. Może zresztą nawet nie skojarzyli, bo nie zauważyli ich braku. A co do samochodu? Szczerze? Sam bym go od siebie nie kupił.
Chwyciłem się ostatniej deski ratunki i wynająłem prywatnego detektywa. Może – myślałem – jak znajdę właściciela to ten odpali znaleźne, które pozwoli zlikwidować choć część mojego debetu. I naprawić w końcu samochód skoro nie udało mi się go pozbyć. Żeby było jednak taniej, wynająłem takiego jednego detektywa bez licencji. Ludzie mówili że dobry.
No i nie mylili się. Muszę powiedzieć – spisał się na medal. W niecały tydzień odnalazł właściciela, którym okazał się wysoki urzędnik jeszcze wyższego szczebla. W zasadzie najwyższego. Miałem trochę kłopotu by się do niego dostać, no ale że była jesień, spotkałem go na jakichś dożynkach.
Proszę – mówię – pańskie kompetencje, znalazłem, oddaje. Jak on się na mnie zdenerwował. Co prawda nie drgnął mu na twarzy ani jeden mięsień, nie powiedział ani jednego słowa, nawet pięścią mi przed nosem nie wygrażał, ale nie ze mną te numery, widziałem, że w środku wulkan, że jednak się w nim gotuje. Skinął na swoich ubranych na zielono goryli i ci wyrzucił mnie z tych dożynek.
Nie mam sumie do niego pretensji, gość okazał się ludzkim panem (mógł kazać aresztować, albo, co gorsza, nasłać kontrolę podatkową). Być może i nie miał kompetencji, ale wykazał się czujnością – może obawiał się prowokacji? Przyjechałem do domu, wsiadłem na rower i w okolicach Wału Miedzeszyńskiego wyrzuciłem kompetencje na dach takiego stadionu, co to go wcześniej nie było. Akurat nie padało, więc dach był zamknięty. Może ktoś je tam znajdzie i się bardziej przydadzą – pomyślałem….
Gnębił mnie jednak niepokój – jakże ten urzędnik daje sobie radę na tak wysokim stanowisku, bez tych kompetencji. Kiedyś więc znalazłem czat z urzędnikami z jego ministerstwa w ramach dni otwartych czy coś takiego. Ucieszyłem, że zapytam i rozwieję trapiące mnie wątpliwości. No i zapytałem. Zapytałem, czy ich szef ma może unijne certyfikaty?
Ma, odpowiedzieli urzędnicy.
No to wszystko jasne, jak ma certyfikaty, to po diabła mu kompetencje….