UTWÓR KRZYSZTOFA KOCHAŃSKIEGO – LAUREATA III MIEJSCA W III EDYCJI OGÓLNOPOLSKIEGO TURNIEJU TWÓRCZOŚCI SATYRYCZNEJ IM. ALEKSANDRA HRABIEGO FREDRY
Portal Migielicz.pl przedstawia Państwu utwór Krzysztofa Kochańskiego pt. “TOYOTA COROLLA”, za który otrzymał on III miejsce w III edycji Ogólnopolskiego Turnieju Twórczości Satyrycznej im. Aleksandra Fredry 2013 w kategorii FREDROZA (proza).
KRZYSZTOF KOCHAŃSKI
TOYOTA COROLLA
Nazywała się Toyota Corolla.
- Myślę, że Toyota to nazwisko, a Corolla imię – powiedział Aleksander Krasucki. – Jak sądzisz, Basiu?
Ścisnął mocniej kierownicę, gdyż zbliżali się do skrzyżowania. Nie licząc jazdy próbnej, była to pierwsza przejażdżka nowym samochodem.
- Karolina – odparła jego żona, zapalając papierosa. – Bardzo ładne imię.
- Prawda?
Zatrzymali się na czerwonym świetle.
- Może nie powinniśmy palić – odezwał się Aleksander.
- Co?
- No wiesz, w samochodzie. Tapicerka nasiąknie dymem i w ogóle.
- Nigdy się tym nie przejmowałeś?
- Nigdy nie miałem Corolli… – Słowa Aleksandra zagłuszył ryk, dobiegający gdzieś z tyłu. Nie dźwięk klaksonu, lecz ryk właśnie. Niczym z dziewiętnastowiecznego parowca. A potem coś stuknęło głucho, szarpnęło ich w pasach.
- Jezus Maria! – Blady jak ściana Aleksander wyskoczył z Toyoty.
TIR był wielki jak dom. Pięć par kół z każdej strony, gdzieś wysoko w kabinie uśmiechnięty głupkowato kierowca. Zderzak TIRA wciąż miażdżył Corollę.
- Jak… – zachłysnął się krzykiem Aleksander. Dalsze jego słowa zagłuszył ponowny gwizd parowca. TIR cofnął się o kilka metrów, potem znów ruszył. Kiedy ich mijał, przed oczami małżonków przesunął się napis “FLAIR-MEBLE”, właściciela firmy, i było po wszystkim. Odjechał.
- Numer – wykrztusił Aleksander. – Zapisz numer rejestracyjny!
Barbara oglądała uważnie tył Toyoty. – Nic wielkiego się nie stało. Blacha wytrzymała.
- Nic? – Jej małżonek wyciągnął oskarżycielsko palec, wskazując na zarysowanie ponad zderzakiem. TIR miał zdecydowanie wyższe podwozie. – To jest nic?! – Z wyrzutem patrzył na żonę. Nie mieściło mu się w głowie, jak można być tak nieczułym.
* * *
- Widziałeś kiedyś coś takiego?
Aleksander Krasucki i jego sąsiad Paweł, mechanik, właściciel warsztatu samochodowego, siedzieli w garażowym kanale i oglądali podwozie Toyoty.
Paweł jeszcze raz oświetlił dziwne wybrzuszenie, powstałe w miejscu mocowania rury wydechowej.
- Nie mam pojęcia, co to takiego – powiedział. – Powinieneś podjechać do serwisu dealera.
- Ale jakie jest twoje zdanie? – nalegał Aleksander.
- Wygląda mi na fabryczną wadę. Nie wyobrażam sobie uderzenia, które mogłoby w taki sposób odkształcić podwozie.
- Jak ją kupowałem, nie było tego. Przysięgam.
Mechanik wzruszył ramionami.
- Idź do dealera – powtórzył. – Jeśli to wada fabryczna, wymienią ci na nowy wóz i po sprawie.
- Nie chcę nowego.
Paweł spojrzał zaskoczony: – To ci naprawią. Skoro znasz sprawcę, kosztami nie musisz się przejmować.
- Sprawca! – Aleksander zatrząsł się ze złości. – Firma meblowa “FLAIR”. To na obrzeżach miasta. Znalazłem tego TIR-a. Skubaniec wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- O! – zmartwił się Paweł. – W takim razie może być problem. Minęło trochę czasu i jeśli kierowca nie przyzna się, że…
- Co mi tam kierowca! Ja mówię o tym ciężarowym bydlaku! Śmiał mi się w oczy, kiedy odchodziłem.
- TIR się śmiał?
- No przecież mówię! Myślałem, że szlag trafi mnie na miejscu!
Skonsternowany Paweł zagaił ostrożnie: – A kierowca?
- Co ty znowu z tym kierowcą?
- Wydaje mi się, że to jego przede wszystkim powinieneś odnaleźć.
Krasucki patrzył przed siebie. Jakby Paweł, garaż, cały świat, byli przezroczystym, wirtualnym tworem. Wzruszył ramionami.
- A co mnie obchodzi jakiś kierowca?
* * *
Wieczorem nie mógł zasnąć. Zszedł do garażu. Otworzył szeroko lufcik. Czule pogłaskał Toyotę.
- Powinnaś mieć świeże powietrze.
Wciąż męczyła go myśl o bestii, która zraniła jego Corollę. Zajrzał pod podwozie. Nagle zastygł w zdziwieniu.
- Niemożliwe!
Poszukał latarki. Oświetlił kanał. O pomyłce nie mogło być mowy. Tajemnicze wybrzuszenie zniknęło, jakby nigdy go tam nie było. Wtedy coś go tknęło. Cichy szmer w kącie zdawał się potwierdzać najgorsze przeczucia.
- Boże! Nie!
Znalazł go przytulonego do prawej przedniej felgi.
Bękart!
Był niewiele większy od dłoni. Dziesięć maluteńkich opon, przypominających guziki, połyskiwało nowiutkim, mikroskopijnym bieżnikiem. Z trudem odcyfrował literki na nadwoziu.
“FLAIR-MEBLE”.
Minęła kilka minut, nim Aleksander Krasucki ochłonął. Teraz był spokojny. Nad wyraz. I zdecydowany. Wyjął z szafy kanister z benzyną, upewnił się, że jest pełny, a potem sprawdził czy zapalniczka działa bez zarzutu. Wychodząc, chwycił z wieszaka pewne ostre narzędzie.
Siekiera!
To na wypadek, gdyby gwałciciel próbował się bronić.
Kierował się w pewne miejsce na obrzeżach miasta. Nie zamierzał czekać, aż sprawiedliwość przyjdzie sama.