UTWÓR BARTŁOMIEJA SUTUŁY- WYRÓŻNIENIE W XIII OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2017
BARTŁOMIEJ SUTUŁA
XIII OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2017
WYRÓŻNIENIE
WSPOMNIENIA MĘŻA PANI ORNITOLOG
Pamiętam, gdy pierwszy raz ją ujrzałem. Razem z gołębiami jadła chleb w parku. Ach, Emilia… Moja Emilia… Zapalony ornitolog. Pamiętam to, od razu wpadła mi w oko. Pomyślałem sobie wtedy, że może przygrucham gołąbeczkę. Sypnąłem jej trochę ziarna, ale jak to kobieta, całe ziarno zabrała i poleciała. Cóż za cud dziewczyna. Kochała wszystkie ptaki i te małe, i te duże. Niestety, nie było łatwo ją oswoić. Taki miała charakter – istny niebieski ptak. Ani myślała, by dać się zamknąć w klatce związku. Jednak stopniowo przyzwyczaiła się do mojej osoby. Codzienne wizyty w parku przyniosły wymarzony efekt. Teraz, gdy wyjadała sypnięte ziarno, nie odfruwała od razu. Podchodziła bliżej, zostawała dłużej. Zaczęliśmy sobie ćwierkać, latać po mieście. Kwestią czasu było, że staliśmy się jak papużki nierozłączki. W końcu się zaobrączkowaliśmy.
Ślub – to był najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Mieliśmy drobne opóźnienia, ponieważ pod kościołem na jej ramię jakiś ptak narobił. Jaka ona wtedy szczęśliwa była. Szybko pobiegła do swojego laboratorium i sprawdziła skład chemiczny, czy ptaszyna, aby na pewno jest zdrowa. Mówiła, że to jest taka swoista ptasia wizytówka. Koniec końców uroczystość się odbyła. Po mszy, pod kościołem obsypano nas ryżem. Emilka cały ryż w locie złapała. Zdolna kobieta. Prawdziwy biały kruk wśród niewiast. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego, skoro ryż tak lubiła, na weselu nic nie zjadła… A przecież podano do stołu gołąbki.
Żyło się nam razem dobrze. Do czasu aż się to zaczęło… Zapyta ktoś: „co się zaczęło?”. Podjadanie się zaczęło! Najpierw okruszki, chlebek dla gołębi, później moje robaki na przynętę dla ryb. Zimą podjadała słoninkę dla sikorek. I w końcu padło to zgubne w skutkach zdanie: „Jestem gruba!” Nie pomogło moje tłumaczenie, że podoba mi się taka, jaka jest. Koniec końców przeszła na dietę. Pech chciał, że pomyliła dietę odchudzającą Chodakowskiej z dietą na przyrost masy Roberta Burnejki. Moja ptaszyna zmieniła się z sikoreczki w sporego nielota Zaczęła się użalać nad sobą, narzekać, że nie może się oderwać od ziemi, że teraz tyle w niej wdzięku ile w pingwinie na piasku. W konsekwencji tyłek jej schudł. Wiadomo – żal dupę ściska. Brzuch jednak pozostał. Przyniosło to taki efekt, że gdy raz upadła w parku, to rosyjscy turyści pół dnia się nią bawili myśląc, że to wańka-wstańka. Gdy w końcu pomogłem jej wstać, ze złości chciała mnie kopnąć, jednak straciła równowagę, upadła i podbiegła do niej druga grupka turystów.
Po tych wydarzeniach w końcu postanowiła zacząć głodówkę. Prosiłem, by tego nie robiła. Podsuwałem jej ziarno najlepszej jakości, ptasie mleczko i inne produkty, by ją zachęcić do spożycia. Niestety – bezskutecznie. Głodówka trwała. Wywalczyła tym nawet przez przypadek podwyżkę w pracy. Chudła też w oczach. Później schudła jej szyja, nogi. W ogóle chudnąc, zaczęła strusia przypominać. Przypominała go do tego stopnia, że raz w ZOO zaczął gonić ją kojot. Uciekała od niego tak długo, że spaliła cały tłuszcz i znów była szczupła. Była wtedy z siebie bardzo dumna. Dumna jak paw! Dumna, do tego stopnia, że uniosła się tą dumą i odleciała… Wtedy ostatni raz ją widziałem. Mam nadzieję, że wróci na wiosnę. Póki co tęsknię i mam prawdziwy syndrom pustego gniazda.