Trzy i pół dekady prywatyzacji, wyprzedaży, paserstwa. Część 1
Krzysztof Kaszuba 16 września 2023, 6:00
Dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego Oddział Rzeszów Fot. Barbara Galas
Terapia szokowa zwana „planem Sorosa”, firmowana przez Leszka B., zauroczonego współpracownika Jeffreya Sachsa, narzuciła z dnia na dzień milionom Polaków nowe prawa, nazywane przez nowego guru ekonomii nad Wisłą prawami wolnego rynku.
Dla dzisiejszych 40-latków, a jeszcze bardziej dla 30- i dwudziestolatków dyskusja o prywatyzacji to dyskusja o świecie na ogół nieznanym. Dla wielu 40-latków to złe wspomnienia o czasach, gdy często słyszeli płacz matki w domu i ciche szepty rodziców, w których pojawiały się nieznane wcześniej słowa; zwolnienie, bezrobocie, kuroniówka. To widok zmarnowanego ojca wychodzącego – zamiast do pracy – do urzędu rejestracji bezrobotnych.
Miś z okienka i generał
To dla wielu wspomnienie nadzwyczajnego ministra od bezrobocia, który wieczorem w telewizyjnym ekranie, niczym Miś z okienka, tyle że z termosem dla dorosłych, opowiadał rzeczy niezwykłe o darmowych zupkach, a nawet o zasiłkach dla niepracujących. Było w tych opowieściach późniejszego kandydata na najwyższy urząd w państwie także wiele niezwykłych tyrad o urokach niewidzialnej ręki rynku, która – niewidoczna dla większości -kieruje gospodarką w interesie wybranych.
Pierwsza fala prywatyzacji przedsiębiorstw, głównie mniejszych, rozpoczęła się już u schyłku 1989 roku. Kilka miesięcy później prywatyzacja przyspieszyła, ponieważ 13 lipca 1990 roku została przyjęta przez Sejm Ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Tekst ogłoszony, z modyfikacjami, który wszedł w życie 1 sierpnia 1990 r., podpisał prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Wojciech Jaruzelski. Licząca 11 stron ustawa została opublikowana w Dzienniku Ustaw i dla Polaków nastała nowa era. Czas prywatyzacji, czasem wyprzedaży, często paserstwa.
Mity własności
Warto jednak, zwłaszcza młodszym, skażonym propagandą, nadmienić, że Polska czasów realnego socjalizmu, zwłaszcza w latach 80. XX wieku, u schyłku tegoż socjalizmu, nie była krajem z dominującą ilościowo własnością państwową. W rolnictwie 76% użytków rolnych było własnością gospodarstw indywidualnych, które m.in. produkowały ponad 92% warzyw i owoców kupowanych przez Polaków. W 1990 r. działalność gospodarczą w Polsce prowadziło ponad milion sto tysięcy zakładów osób fizycznych (pracowało w nich prawie 2 miliony osób), ponad 16 tysięcy spółdzielni oraz prawie 900 zagranicznych przedsiębiorstw drobnej wytwórczości. Obok nich funkcjonowało ponad 36 tysięcy spółek prawa handlowego, w tym ponad 33 tysiące spółek prywatnych, 1645 joint ventures i 248 spółek skarbu państwa. Oczywiście, rytm gospodarce nadawały 8453 przedsiębiorstwa państwowe. Produkcja sprzedana przemysłu sektora publicznego była 4,7 raza większa od produkcji sprzedanej sektora prywatnego.
Pracujący pół na pół
Ale jeśli popatrzymy na dane o pracujących w gospodarce narodowej, to według stanu na 31 grudnia 1990 r. w sektorze publicznym pracowało 8 milionów 243 tysiące osób, a w sektorze prywatnym 8 milionów 230 tysięcy osób. W czterech województwach, które obecnie tworzą województwo podkarpackie, w sektorze publicznym pracowało ok. 450 tysięcy osób, a w sektorze prywatnym prawie 600 tysięcy. W sektorze publicznym mieszkańcy Podkarpacia pracowali głównie w 85 przedsiębiorstwach państwowych (pp) w województwie krośnieńskim, w 71 pp w woj. przemyskim, w 137 pp w woj. rzeszowskim oraz 81 pp w woj. tarnobrzeskim. Najwięcej, 14290 zakładów osób fizycznych, prowadziło działalność w woj. rzeszowskim. W woj. tarnobrzeskim 10959, w woj. krośnieńskim 9638 oraz w woj. przemyskim 7690.
32 lata później, 99,5% mniej
Według stanu na 31 grudnia 2022 r. w Polsce działalność gospodarczą prowadziło prawie 5 milionów podmiotów gospodarczych, dokładnie 4 995 042. 111 tysięcy 934 podmioty należały do sektora publicznego, a 4 miliony 769 tysięcy 157 do sektora prywatnego. Najwięcej było oczywiście osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą – 3 556 851. Spółek handlowych było 631 670, w tym z udziałem kapitału zagranicznego 85 475. Tylko o 5 tysięcy mniej niż w 1990 r. funkcjonowało spółdzielni (11015). Przedsiębiorstw państwowych było 41, tj. o 8412 mniej niż w 1990 r. (99,5% mniej w stosunku do 1990 r.!) i o 110 mniej niż w roku 2015, gdy władzę objęła Zjednoczona Prawica.
W woj. podkarpackim 31 grudnia 2022 r. działalność gospodarczą prowadziły 203 tysiące 190 podmiotów gospodarczych. 5283 należało do sektora publicznego, a 194971 do sektora prywatnego. Osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą było 152 tysiące 471, spółek handlowych 29 tysięcy 344, stowarzyszeń i organizacji społecznych 7544, fundacji 1000, spółdzielni 540. Wykaz uzupełniało 1 przedsiębiorstwo państwowe.
Kwartał znikających pp
Pierwszy kwartał 2023 r. był okresem szczególnym dla przedsiębiorstw państwowych. 31 marca 2023 r. było ich w ministerialnym wykazie już tylko 18. W okresie 90 dni zniknęły 23. Co cztery dni jedno. Wśród 18 wciąż istniejących, sześć było w upadłości, a jedno w likwidacji. Zniknęło także ostatnie przedsiębiorstwo państwowe woj. podkarpackiego. O dwóch spośród dziesięciu działających Polacy coś słyszeli. Pierwsze to Przedsiębiorstwo Państwowe „Porty Lotnicze”. Drugie to Przedsiębiorstwo Państwowe Polska Żegluga Morska.
Pytanie i wątpliwości
Prezentowane od początku sierpnia 2023 r. przez polityków Prawa i Sprawiedliwości tzw. pierwsze pytanie planowanego referendum: „Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?” od razu wywołało wątpliwości i radość opozycji. Narzucał się ewidentny brak, nie tylko ekonomicznej, precyzji. Bo jeśli przyjmiemy, że miano pytać Polaków o przedsiębiorstwa państwowe według definicji i statystyk prezentowanych przez Główny Urząd Statystyczny czy Serwis Rzeczypospolitej Polskiej gov.pl, to pytanie było absurdem oraz stratą czasu i pieniędzy. Po prostu nie ma już czego prywatyzować. Tym bardziej, że od 1 kwietnia 2023 r. PP „Porty Lotnicze” przekształcono w jednoosobową spółkę akcyjną, a jego nowa nazwa to Polskie Porty Lotnicze SA. Posiadająca 57 statków i cztery promy PŻM PP powinna co najwyżej wybrać wariant PPL SA. Należało domniemywać, że intencją autorów pytania była znacznie szersza grupa przedsiębiorstw.
Kontrola Polek i Polaków
I faktycznie. W złożonym w połowie sierpnia br. do Sejmu przez Prawo i Sprawiedliwość wniosku, przedsiębiorstwa państwowe zniknęły. Nowe pytanie brzmi „Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?”. Kluczowe słowa pytania to: wyprzedaż, majątek państwowy, podmioty zagraniczne oraz strategiczne sektory gospodarki.
Sektor publiczny, strategiczny
Dla jasności rozważań warto przypomnieć definicję sektora publicznego, którym posługuje się Główny Urząd Statystyczny. Sektor publiczny obejmuje ogół podmiotów gospodarki narodowej zarządzających własnością państwową (Skarbu Państwa i państwowe osoby prawne), własnością jednostek samorządu terytorialnego oraz własnością z przewagą kapitału (mienia) podmiotów sektora publicznego. Jak wspomnieliśmy wcześniej, na koniec 2022 r. w Polsce prowadziły działalność 111 tysięcy 934 podmioty sektora publicznego. Jak widać, zmiana nazwy w pytaniu planowanego referendum zmienia diametralnie sytuację. Zamiast dziesięciu przedsiębiorstw państwowych pula powiększa się do ponad 111 tysięcy podmiotów. Oczywiście pojawia się kolejny problem i pytanie nie tylko do polityków: które z tych ponad 111 tysięcy podmiotów należy zaliczyć do strategicznych sektorów gospodarki. I kolejne pytanie: które sektory są strategiczne? A ponieważ w pytaniu jest mowa o majątku państwowym, to skala problemu jeszcze bardziej rośnie. Bo przecież szpitale, szkoły, koszary, muzea, teatry i więzienia to głównie majątek państwowy. Samo słowo sektor w gospodarce ma wiele zastosowań. Najczęściej mówimy o trzech sektorach; przemysł, rolnictwo, usługi. Ale Polska Klasyfikacja Działalności wyróżnia 21 sektorów. Które są strategiczne, a które nie?
Terapia szokowa
Rozważania o ponad trzech dekadach prywatyzacji w Polsce wypada rozpocząć od przedstawienia kilku wybranych decyzji rządzących krajem, które miały ogromny wpływ na przebieg procesów prywatyzacyjnych, oraz perły prywatyzacji dla wybranych, czyli Programu Powszechnej Prywatyzacji. Ostatnia dekada XX i pierwsza dekada XXI wieku to dla Polaków okres intensywnej, mniej i bardziej udanej prywatyzacji, ale także jej ciemnych stron, wyprzedaży i paserstwa. Ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z lipca 1990 r. została sprytnie, a może przypadkowo, połączona z wolnorynkowym tsunami, zwanym „terapią szokową” albo „planem Sorosa”. Firmowana przez Leszka B., zauroczonego współpracownika Jeffreya Sachsa, narzuciła z dnia na dzień milionom Polaków nowe prawa, nazywane przez nowego guru ekonomii nad Wisłą prawami wolnego rynku, na wzór wyśnionej przez wielu Ameryki. Co prawda dla większości Polaków potoczna wolna amerykanka kojarzyła się raczej z oszustwem, ale skoro uczeni i rządzący powtarzali, że to będzie krótki, prawie bezbolesny zabieg, to Naród czekał na kolejny cud. Ale cud nie nadchodził. Jak wspominał Waldemar K., wybitny specjalista od ustawionej prywatyzacji: Soros przyjechał z planem reformy polskiej gospodarki, kombinacji “szokowej” operacji antyinflacyjnej z restrukturyzacją polskich firm, z których część miała być oddana zagranicy za długi, a same długi miały być zredukowane.
Niewidzialna ręka
Tymczasem, w ramach terapii szokowej, do milionów kredytobiorców nadeszły od wciąż jeszcze państwowych banków informacje, że uzgodnione przed kilkoma miesiącami czy latami stawki oprocentowania kredytu są już nieaktualne, odeszły w socjalistyczny cień. I zamiast, jak wynikało z zawartej umowy, płacić np. 6%, od nowego 1990 roku należy płacić np. 60%. Kredytobiorcy – rolnicy, przedsiębiorcy, rzemieślnicy, przedsiębiorstwa państwowe – zawyli z bólu. Ale guru ekonomii pouczał, że czas marnotrawnej komuny minął. A nowy czas nazywa się wolny rynek. A wolnym rynkiem rządzi niewidzialna ręka. Widzialna dla wybranych, niewidzialna dla większości. Miliony zastygły, niczym ofiary Wezuwiusza w Pompei, bo jak walczyć z niewidzialną ręką?
Plagi Leszka B.
Pracownicy dużych przedsiębiorstw państwowych zostali ubogaceni innym darem, pięknie brzmiącym podatkiem, tzw. „popiwkiem”, czyli podatkiem od ponadnormatywnych wynagrodzeń. W tłumaczeniu na język ludu oznaczało to, że jeśli pracownicy dobrze pracowali i więcej wyprodukowali, to dyrekcja może wypłacić dodatkowe pieniądze, ale dodatek należy wysoko opodatkować. Bo zdaniem guru nowej ekonomii, wyższe płace polskich pracowników za lepszą pracę są niezgodne z zaleceniami, widocznej dla wybranych, niewidzialnej ręki. Kredytowy haracz, popiwek i kilka innych innowacyjnych pomysłów, jak np. otwarcie granic dla zagranicznych towarów, od alkoholu po czwartej jakości proszek do prania i czekoladę z chemicznego proszku, zaowocowały zamykaniem setek państwowych przedsiębiorstw, eksterminacją pracujących i PGR-ów, erupcją, nieznanej w czasach realnego socjalizmu, nowej kategorii ekonomicznej – bezrobociem. Sprowadzone na Polskę i Polaków plagi miały jeszcze jeden, świadomie ukryty cel. Zniszczenie finansowe polskich przedsiębiorstw i Polaków pozbawiało ich wszelkich szans w wyścigu po prywatyzowane w błyskawicznym tempie przedsiębiorstwa państwowe.
Napoleon z termosem
Na szczęścia rząd, wybrany z beneficjentów okrągło-paserskiego stołu, posiadał gwiazdę od cudownie skutecznego tzw. pijaru, czyli odwracania kota ogonem. Niczym przesławny Napoleon, bohater „Folwarku zwierzęcego” George Orwell’a, który pełne piasku skrzynie nakazał na wierzchu zasypać resztkami ziarna i mąki, by udowodnić krytykom, że w Folwarku Zwierzęcym żywności jest pod dostatkiem – minister od bezrobocia, w telewizyjnym okienku, wsparty termosem z cudownym procentowym napojem z dębowej beczki, mówił z pasją, że nie trzeba się bać. Zupki wystarczy dla wszystkich. Do dzisiaj trwają spory, czy wystarczyło. Posłańcy niewidzialnej ręki twierdzą, że przecież najważniejsze, że wolnorynkowi stachanowcy szybko i sprawnie zlikwidowali prawie siedem tysięcy do niedawna państwowych przedsiębiorstw. Nienawistnie kontestujący twierdzą, że skoro ponad dwa miliony wyjechało w świat, to zupka była poniżej minimum egzystencji, a sprawna sprzedaż przedsiębiorstw państwowych ubogaciła nielicznych i ograbiła miliony.
Cud złotego
Nielicznych, wybranych z wybranych, na skalę niezwykłą ubogacił za to kolejny, precyzyjnie zaplanowany i perfekcyjnie zrealizowany, cud na miarę pustynnej manny dla błądzących. Guru ekonomii, jako zdyscyplinowany posłaniec niewidzialnej ręki, nakazał, by oprocentowanie lokat ustalić na 100% rocznie, kurs złotego w stosunku do dolara USA usztywnić przez rok na poziomie 9500 zł za jednego dolara, no i oczywiście przyjmować bez ograniczeń setki milionów dolarów i zamieniać je na złote w państwowych bankach. Mijały miesiące, kredytobiorcy, polscy frajerzy, spłacali horrendalne odsetki, przedsiębiorstwa upadały, a dolarowi inwestorzy w złotego w mediach całego świata sławili dzieła nadwiślańskiego cudotwórcy, bezwzględnego wykonawcy projektu Sachsa-Liptona, nazywanego, jakże celnie, przez amerykańskich finansistów „Big Bank Approach”. Bo czyż nie było to piękne „podejście dużego banku” przez specjalistów od dojenia naiwnych, łudzonych mirażami wolnego rynku? Po roku dolarowi inwestorzy mogli wymienić pomnożone złotówki na dolary. A później po zdecydowanie wyższym kursie zamienić na złotówki i przystąpić do kupowania, oferowanych jakże często po niezwykle niskich cenach, niedawnych przedsiębiorstw państwowych. Według krytyków kursowego cudu, Polacy stracili na tej walutowej operacji-innowacji miliardy dolarów. Ale cóż, krytyk to przecież, jak wynika z definicji, osoba, która nie potrafi cieszyć się z radości i sukcesu innych.
Szwindel 30-lecia
Lata 90. XX wieku były w Polsce czasem wielu ekonomicznych cudów. Największy z nich, 30-letni projekt biznesowy, do historii przeszedł w roku 2019. O projekcie tym gwiazdy okrągłego stołu opowiadały oszołomionym beneficjentom wolności, że będzie nie tylko piękny i dochodowy, ale co ważne, że uczyni z milionów Polaków dumnych akcjonariuszy, właścicieli akcji 512 najlepszych polskich przedsiębiorstw. Warunkiem startu projektu był przyjazd do kraju nad Wisłą specjalistów od 3E – emigracji, ekonomii i eutanazji majątku narodowego. Jako wybitni przedstawiciele niewidzialnej ręki rynku przywieźli dla ubogich w wiedzę o prawach i kategoriach prawdziwej ekonomii przemyślaną strategię zagospodarowania narodowego majątku Polaków w postaci pięknie nazwanego Programu Powszechnej Prywatyzacji (PPP). Wspierani przez kolejnych premierów i kolejne rządy, specjaliści od PPP wybrali ponad 500 najlepszych państwowych przedsiębiorstw, oddali je pod zarząd 14 firm, pięknie nazwanych Narodowymi Funduszami Inwestycyjnymi (pod imieniem polskich władców i wybitnych Polaków), zarządzanych przez kilkudziesięciu menedżerów z kilkusetdolarowych spółek, od Wiednia, przez Zurich do Nowego Jorku. Zagraniczni menedżerowie, ubogaceni 520 milionami złotych ściągniętymi od 26 milionów Polaków, nabywców tzw. świadectw udziałowych, przygotowali kilkaset przedsiębiorstw państwowych, przekształconych w spółki akcyjne, do wejścia na parkiet Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.
Mniej niż zero
Wielkie wejście na giełdowy parkiet nastąpiło w 1999 r. Miliony posiadaczy świadectw udziałowych, którzy w zamian za nie stali się właścicielami akcji 14 Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie, zgodnie z zapowiedziami premierów, ministrów i oczywiście guru nadwiślańskiej ekonomii, czekało na czas, gdy coroczne dywidendy i rosnące kursy akcji będą źródłem finansowania ich marzeń i wakacyjnych podróży po świecie bez granic. No bo przecież skoro czternastoma Funduszami zarządzali absolwenci najlepszych, podobno, szkół biznesu w Europie i USA, to sukces był pewny. Przeciętny właściciel przeciętnego pakietu akcji o wartości w 1999 r. np. średniej płacy w przemyśle, tj. ok. dwóch tysięcy złotych, był karmiony dobrą nowiną, że co rok będzie miał miejsce przyrost wartości inwestycji. Najwięksi optymiści na przyrost czekali 20 lat, do 2019 r. Niestety, przyrostu nie było. Był spadek, do pięknej cyfry ZERO. Ale cóż znaczy strata dla milionów bezimiennych akcjonariuszy. Czyż nie warto się cieszyć, że straty milionów stały się pięknym źródłem bogactwa na kilka pokoleń dla kilku tysięcy specjalistów od zarządzania majątkiem milionów naiwnych Polaków, jak mówił klasyk z TVP, „ciemnego luda”?
Funduszowy matrix
Zarządzający NFI, hołubieni, finansowani i chronieni przez rządowo-parlamentarne grupy antypolskich paserów i oszustów, żyli w rajskim, prywatyzacyjnym matrixie. Matrix, jak wiadomo, to niezwykłe dzieło braci Wachowskich. To komputerowo generowany świat snu, zbudowany, by trzymać ludzi pod kontrolą. By tę kontrolę sprawować, firmy zarządzające, najczęściej zagraniczne, otrzymywały z budżetu państwa ponad 3 miliony dolarów plus nieznanej wielkości kwoty w złotych. Nieznanej, bo dokumenty gdzieś się zawieruszały. Spośród 512 firm, już w 2004 r. 130 zostało postawionych w stan likwidacji lub upadłości. Roczne straty, zamiast obiecywanych przez rządy Mazowieckiego, Suchockiej, Bieleckiego i Pawlaka zysków, oscylowały od kilkuset milionów do 2 miliardów zł w 1999 r. Plan został zrealizowany. Polacy zostali z niczym, firmy zarządzające tylko w okresie sześciu lat za demolkę skasowały 520 mln zł.
Barwa nasza
Warto, na koniec pierwszej części tekstu, przypomnieć raz jeszcze dwa proste zdania zamieszczone w 1848 roku w „Gazecie Polskiej”, w artykule zatytułowanym „Barwa nasza”: „Materyalną podstawą narodowości jest ziemia, przemysł i handel – kto ziemię, przemysł i handel wydaje w ręce cudzoziemców ten przedaje narodowość swoją, ten zdradza swój naród. Idealną podstawą narodowości jest wykształcenie – kto dobrowolnie zaniedbuje wykształcenie umysłu swego na dobro publiczne, ten kradnie dobro publiczne, kto kradnie dobro publiczne, ten się przeniewierza narodowi”. Autorem tych słów był Hipolit Cegielski, filolog, doktor filozofii, nauczyciel, działacz społeczny, założyciel i właściciel fabryki maszyn rolniczych. Symbol pracy organicznej w zaborze pruskim. Jego dzieło, przedsiębiorstwo założone w 1846 r. w Poznaniu, po prywatyzacyjnych meandrach obecnie pod nazwą H. Cegielski – Poznań S.A., producent silników okrętowych, lokomotyw parowych, spalinowych, elektrycznych i wagonów kolejowych, wciąż służy Polsce.
Źródło: nowiny24.pl