Główna » Humoreski i opowiadania, WSZYSTKIE WPISY

TEKST ANDRZEJA KLAWITTERA – LAUREATA III NAGRODY W X OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM “O STATUETKĘ STOLEMA”

Autor: admin dnia 26 Listopad 2014 Brak komentarzy

X OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
“O STATUETKĘ STOLEMA” 2014

III MIEJSCE

ANDRZEJ KLAWITTER

In vitro Fredro bis!

Do ryczącej czterdziestki brakuje mi dwóch lat i jakoś uchowuję się w wolnym stanie, mało tego, szczęśliwie jestem jeszcze nie tknięta. Ale ostatnio coraz częściej myślę, że to trochę nieładnie, iż nie chcę przysporzyć krajowi obywatela w czasie, kiedy już około trzech milionów Polaków wyemigrowało i końca nie widać. No i jeszcze coś – moja przyszła emerytura… Kto mi ją zapewni?

W tym stanie rzeczy postanowiłam wreszcie przyczynić się do pomnożenia naszej populacji. Nie idzie mi jednak o urodzenie byle głupka, bo głupków u nas już na szczęście dość, a nawet przekroczyliśmy normy unijne. Moje ambicje w tym względzie są znacznie większe. Chciałabym dać krajowi kogoś wielkiego, na miarę co najmniej Aleksandra hrabiego Fredry. Czyż nie był on geniuszem komediopisarstwa? Jestem jego fanką. Dziś już niestety nikt nie pisze tak pięknie i śmiesznie. Brakuje nam takiego komediopisarza w kraju, w którym śmiech wybrał właśnie emigrację. Przy Fredrze te wszystkie kabarety mogą spokojnie zawiesić swoje humory na kołku.

No więc moje postanowienie się dokonało i napisałam list do jednej z klinik w Gdańsku w sprawie zapłodnienia in vitro. Nie chcę bowiem przystępować do tego życiodajnego aktu w sposób tradycyjny z trzech powodów: po pierwsze, nigdy nie wiadomo, co z tego się urodzi, po drugie, nigdy nie skalałam się ciężką pracą fizyczną, a podobno można się nieźle napracować i spocić, a to takie niehigieniczne i nieprzyjemne (jestem osóbką wyjątkowo dbającą o higienę osobistą, pracuję w laboratorium znanej firmy perfumeryjnej, w której sterylność to katechizm). Wreszcie po trzecie i najważniejsze – muszę wchłonąć w siebie geny kodu DNA hrabiego Fredry. A skąd je wytrzasnąć? Żaden chłop tego mi nie da, nikt dziś nie zna jego potomków.

Tak więc zaznaczyłam, aby wybrano dla mnie z banku spermy nasienie high quality mądrego mężczyzny (sugerowałabym jego IQ co najmniej 200), potwierdzone stosownym certyfikatem unijnym Komisji Zdrowia i Nasiennictwa czy jak to się tam nazywa. Unia już nieraz nam pięknie pomagała, na przykład w kwestii prostowania ogórków (szkoda, że nie pomyślano, aby nakazać nam produkowanie prezerwatyw z dziurką, co w kilka miesięcy zapewniłoby nam potężny boom demograficzny i ja nie musiałabym się poświęcać). Następnie wyjaśniłam, aby w wybrane dla mnie nasienie obowiązkowo wszczepiono kod DNA pobrany ze szczątków Aleksandra Fredry. To podstawa mojego poświęcenia dla kraju. Na wszelki wypadek podałam adres pochówku hrabiego – rodzinny grobowiec Fredrów w kościele w Rudkach koło Lwowa.

Na odpowiedź czekałam miesiąc. Z niepokojem otworzyłam kopertę i przeczytałam, co następuje:

Szanowna pani,

w odpowiedzi na pani list informujemy uprzejmie, że pani prośba wzbudziła nasze życzliwe zainteresowanie. To godny pochwały heroizm z pani strony. Popieramy panią i chętnie byśmy spełnili pani prośbę, zwłaszcza że w pani wieku to już jeden z ostatnich dzwonków na zapłodnienie in vitro. Kłopot jednak w tym, szanowna pani, że dowiedzieliśmy się, iż szczątki hrabiego Fredry wykradziono z rodzinnego grobowca na początku XXI wieku, skremowano, a prochy rozrzucono w wodach Pełtwi. Za karę za to, że miano mu za złe napisanie „XIII Księgi Pana Tadeusza”, „Baśni o trzech braciach i królewnie” oraz i innych pomniejszych dzieł, w których najprostszym językiem, zrozumiałym nawet dla ostatniego osła bez szkół, tak pięknie opisał te przyziemne sprawy, potrafiące spędzać sen z powiek. A co bardziej wytrwali mogą doświadczać nawet ciągłej bezsenności. Wypada się dziwić, że te urocze poemaciki skrywane są niejako wstydliwie przed publicznym ogółem, jakby kamuflowały jakieś nieziemskie tajemnice. A to prostota nad prostotami. Czy to, co zowią różą pod inną nazwą by nie pachniało? – że w obronie Fredry sięgniemy po kawałek Szekspira.

Ale ad rem, droga pani… Sprawców tego czynu nie schwytano. Aczkolwiek krąży plotka, że była to Nawiedzona Sekta Czystości Wszelakiej i że jeden z jej nie tak bardzo nawiedzonych członków zachował w sekrecie szkielet palca wskazującego prawej dłoni komediopisarza i zamurował go w zabytkowym dworku w miejscowości Szamocin w Wielkopolsce. Podobno tam mieszkał. W tej sytuacji musimy odmówić pani prośbie, gdyż nie mamy możliwości na uzyskanie próbki kodu DNA naszego komediopisarza.

Z przykrością i poważaniem… etc. Przeczytawszy list, wiele się nie zastanawiałam. Szamocin to pół godziny drogi ode mnie. Wybrałam się tam. Istotnie, zabytkowy dworek stał na obrzeżach rynku, zapuszczona ruina. Ale łapę na ruinie trzymał konserwator zabytków, który jak pies ogrodnika sam nie zeżre, a drugiemu nie da.

Gmina nie miała pieniędzy na remont, a konserwator wcale. Gdybym zabrała się tam za szperanie, to wydałoby się podejrzane, przepędzono by mnie, pozostał więc tylko jeden sposób i ratunek. Unia Europejska!

Udałam się do burmistrza, przedstawiłam się jako filantropka. Jesteśmy w Unii Europejskiej? Jesteśmy! No to do roboty! I tak napisaliśmy wniosek o dofinansowanie z funduszy unijnych postawienia na nogi dworku w ramach projektu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na lata 2014-2020. Jako żelazny argument podałam w uzasadnieniu, że chodzi o stworzenie Aleksandra Fredry bis, który by swoim prostym językiem walił prosto po oczach ku przestrodze, może wtedy ciągnący za sznurki zrozumieją, że jak się za mocno pociągnie, to może im coś na łeb zlecieć. I zakończyłam ciężką artylerią ambicjonalną, że to honorowa sprawa naszego dziedzictwa narodowego, której nie można zaprzepaścić, co podkreśliłam trzema wykrzyknikami.

Poszło jak po maśle, pewnie nawet okiem nie mrugnęli. Ten stary piernik musi ciągle mieć niezłe plecy w ministerstwie, inaczej czepialiby się drobiazgów. No tak, 2013 był nad Wisłą Rokiem Fredrowskim. Było wielkie narodowe czytanie jego dzieł, pamiętam, sama brałam w tym udział w jednej szkole i czytałam o małpie w kąpieli. Jednakże gdy idzie o utwory wspomniane w liście z kliniki, to aby ich posłuchać musiałam się zapisać na tzw. tajny komplet w mojej parafii. Ale to tak nawiasem. Niespełna dwa lata później dworek stał jak nowy, a ja byłam w posiadaniu szkieleciku palca Aleksandra Fredry, który wyszperałam w ceglanej ścianie kominka, tkwił w miedzianej szkatułce pokrytej patyną. Byłam pewna, że to autentyczne kości hrabiego, gdyż na szkatułce widniał wyryty znany wers: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby”. To Klara do Papkina w te słowa poszła jak przeciąg, żeby ten pyszałkowaty debil się od niej odczepił.

I dalej wszystko już potoczyło się według kalendarza. Poddałam się zabiegowi in vitro – szczegóły pominę, aby nie obrażać czyichś niezdrowych uczuć moralnych – i dziewięć miesięcy późnej urodziłam chłopczyka. Dałam mu na imię Oluś. A jakżeby inaczej. Na razie Oluś. Teraz tylko pozostaje mi wychowywać go i czekać jakieś dwadzieścia lat, aż mój już wtedy Aleksander zacznie pisać o nas nowe komedie. O ile jeszcze będzie komu czytać nad Wisłą. A jeśli nie, to chociaż zgasi światło, jako ostatni.

***

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.