Główna » A JAK CIEKAWOSTKI, WSZYSTKIE WPISY

Siła bezwładności pokonana?

Autor: admin dnia 15 Październik 2011 Jeden komentarz

[Tekst: ROBERT WYSZYŃSKI]

Dwuletnie badania naukowe dowiodły, że kontrowersyjny zderzak samochodowy pochłaniający energię kinetyczną – skonstruowany przez geniusza z Kowar Lucjana Łągiewkę – działa wbrew zasadom znanej klasycznej newtonowskiej fizyki.

Nieważne, że wbrew. Ważne, że urządzenie może uratować tysiące istnień ludzkich w skali roku.

Przy zderzeniu samochodu z prędkością 80 – 100 km/godz., siła bezwładności pojazdu zmniejsza się kilkakrotnie, więc skutki będą porównywalne do uderzenia z prędkością 10 – 15 km/godz. Wszyscy przeżyją wypadek.

Komitet Badań Naukowych chce zgłosić rewelacyjny wynalazek do nagrody Nobla, zaś armia próbuje utajnić badania.


Lucjan Łągiewka prezentuje wyniki swoich badań
PIOTR MAZUREK

Fizyk amator z Kowar chwieje zasadami Newtona od dziesięciu lat.Ale dopiero cztery lata temu udało mu się pokazać światu urządzenie, które potwierdza, że niemożliwe – w klasycznym rozumieniu fizyki – jest możliwe.

W listopadzie 1998 roku na miejskim stadionie sportowym ustawił zderzak z pochłaniaczem energii kinetycznej.

W metalową ścianę zderzaka w obecności kilkuset widzów, kilkudziesięciu dziennikarzy prasy, radia i telewizji, z prędkością ponad 50 km/godz. walnął zdezelowany dwudziestoletni maluch (pomalowany dla potrzeb telewizji). Gdyby ściana była normalna, auto zmiażdżyłoby się do połowy (“to nie uderzenie w elastyczną karoserię drugiego auta, tylko w twardy metal” – tłumaczył konstruktor), zaś kierowca miałby poważne obrażenia lub zginąłby. Tymczasem kierowca rajdowy Bogusław Jamrozek wyszedł z próby bez draśnięcia. Mało tego: nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, zaś z układu hamulcowego malucha usunięto płyn, aby kierowca odruchowo nie wciskał hamulca. Rozmawiamy z Bogusławem Jamrozkiem trzy lata później. Jako rajdowiec przeżył dużo stłuczek, nie raz walnął w rów. Więc jest przyzwyczajony do takich sytuacji: – Po pierwsze, musiałem nie spanikować przed zderzeniem i dokładnie trafić w zderzak, inaczej mogło być źle. I tak zapierałem się z całych sił, po czym zamykałem oczy, oczekując potężnego uderzenia. Tymczasem podczas zderzenia prawie w ogóle nic się nie działo.

Test z 1998 – rozpędzony maluch uderza w maszynę
PIOTR MAZUREK

- Ludzie o otwartych umysłach zobaczyli co jest grane – mówi dziś konstruktor. – W moim zderzaku bowiem energia kinetyczna uderzającej z dużą siłą masy w bardzo krótkim czasie zamienia się w energię rozpędzonego błyskawicznie wirnika. W związku z tym, przy bardzo szybkim zatrzymaniu auta (zderzeniu ze ścianą), niemal całkowicie zanika siła inercji (bezwładności), która w normalnym wypadku wyrzuciłaby kierowcę przez okno, albo rozwaliła głowę lub połamała co najmniej nogi. Byłby trup albo kaleka.

- Przy uderzeniu prawie nic nie czuć. Jest lekkie szarpnięcie, człowiek odruchowo zapiera się na kierownicy, ale świat za oknem nagle staje w miejscu, a ja prawie w ogóle nie zostałem odrzucony do przodu – opowiada kierowca malucha Bogusław Jamrozek.

- Na pokazach to było 50 km/godz., lecz potem na próbach waliliśmy w ścianę do 64 km/h. Szarpnięcie było porównywalne do 10, góra 15 km/godz. Więc nic specjalnego się nie działo. Chciałem walić z większą prędkością, nawet 80 i 100, ale konstruktor wprost mi zabronił.

- Nie mogłem ryzykować na prototypie. Urządzenie działało niezawodnie sto kilkadziesiąt razy. Ale niech na nieszczęście w dwieście pierwszym razie wystąpi jakieś zmęczenie materiału, niech się zatnie, to już przy 40 km/godz. (ponad 10 metrów na sekundę) może być trup. Dlatego moje eksperymenty przeniosłem na szereg mniejszych modeli. Zasada jest ta sama, podobnie jak proporcja mas. Czepiali się niektórzy, że zderzak zamontowałem w ścianie, a nie w aucie. To, proszę pana, nie ma znaczenia. Efekt jest taki sam zarówno kiedy ściana uderza w pana, jak i wtedy, kiedy pan wali w ścianę.

Zderzak można znacznie zminiaturyzować, do ok. 10 kg wagi, po czym zamontować w aucie z przodu, z tyłu, a nawet z boku. Tylko to już wymaga zbudowania wielu prototypów, szerokich badań zderzeniowych, a ja na to nie miałem i nie mam pieniędzy. Dlatego pokazałem zderzak zamontowany w ścianie. Po osławionym pokazie zaczęła się “bonanza”. Zwykli użytkownicy samochodów osobowych uwierzyli, iż w nieodległym czasie będą mogli w swoich starych wehikułach montować “cudowny” zderzak, tak jak obecnie montuje się instalację gazową. Naukowcy się zjeżyli i nawet nie chcieli oddać do analizy komputerowej taśmy wideo z pokazów. – To jakieś szaleństwo – komentował sprawę naukowiec z Instytutu Fizyki Polskiej Akademii Nauk. Sprawę poparł burmistrz Kowar Marek Jiruska, który dziś mówi: – Ludzie są zniecierpliwieni, chcieliby już móc kupić kowarski zderzak, pochodzący z seryjnej produkcji. Skoro urządzenie działa, to po co się kłócić o zasady fizyki. Wbrew pozorom, jest o co się kłócić.

Syn wynalazcy Krzysztof Łągiewka prezentuje “upadek windy”
PIOTR MAZUREK

Z genialnym konstruktorem spotykamy się po raz trzeci, a drugi raz w Kowarach. Te same drewniane schody, to samo czyste, przyjemne mieszkanie, ten sam czar osobisty oraz poczęstunki gospodyni, Elżbiety Łągiewki, te same logiczne wywody pana Lucjana, wykłady na temat “Energetycznej natury mechaniki” (pracy popularno -naukowej Łągiewki) i ta sama wiara w doprowadzenie dzieła do końca. Dla dobra nas wszystkich, co zawsze podkreśla.
Ale nie te same wyniki naukowe. Bo wyniki są nowe i ABSOLUTNIE REWELACYJNE.

- Po trzydziestu latach badań praktycznych i eksperymentów oraz dziesięciu latach przekonywania, pokazywania i próbach na modelach zrozumiałem jedno: nie ruszę z posad przestarzałych zasad fizyki i nie wdrożę zderzaka do produkcji bez naukowego poparcia – przyznaje Łągiewka. – I nie chodzi tu tylko o zasady Newtona. Wszystko kiedyś ktoś wynajdywał, odkrywał.

Niemal wszystko, z czego dzisiaj korzystamy, było kiedyś “niemożliwe”. Auta, fruwanie samolotem, elektryczność, loty w kosmos, fale radiowe, łodzie podwodne, niewidzialne promieniowanie, komputery, Internet i do cholery innych rzeczy. Przecież jeszcze niedawno to wszystko było “niemożliwe”, bo twierdził tak naukowy lub polityczny beton. Zresztą ja niczego nie odkrywam – podpatruję tylko odwieczne prawa natury rządzące wszechświatem i staram się niektóre z tych praw stosować w praktyce.

“Wszystko było i jest gotowe. Czeka tylko na otwarty umysł” – mawiał Szekspir i miał rację. Nie chcę więc niczego obalać, tylko zmniejszyć liczbę śmiertelnych wypadków samochodowych. W ciągu roku tylko w samej Polsce ginie w kraksach prawie SIEDEM tysięcy ludzi. Pan sobie wyobraża?! Niechby tylko mój zderzak uratował połowę. A może więcej? Warto … Tylko do niedawna nikogo to chyba nie obchodziło.

Ale wreszcie ponad rok temu obchodzić zaczęło. Badaniem modelu zderzaka Łągiewki zajął się zespół z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej pod kierunkiem profesora Stanisława Gumuły. Dokładne pomiary prototypu “cudownego” zderzaka przeprowadzał między innymi inżynier Henryk Doruh, który obecnie będzie bronił pracy doktorskiej na temat owego urządzenia – pochłaniacza energii kinetycznej.

- W trakcie trzydziestu lat mojej praktyki okazało się, że wynalazki pana Łągiewki stanowią najbardziej intrygujący i obiecujący przypadek z jakim się zetknąłem – mówił pół roku temu kierownik Katedry Maszyn i Urządzeń Energetycznych AGH w Krakowie, który m.in. zajmuje się badaniem prototypów różnych wynalazców. – Po roku badań zderzaka obserwacje tego wynalazcy zaczynały się potwierdzać.

Otóż okazuje się, że jeśli nastąpi zamiana energii ruchu postępowego na energię ruchu obrotowego, to znacznie zmniejsza się siła inercji (bezwładności). Dlaczego tak się dzieje, jeszcze nie wiemy, ale trzeba będzie to nowe zjawisko dokładnie zbadać. Dlaczego tak się dzieje – dokładnie do dziś nie wie nikt, bo cała sprawa przeczy znanym newtonowskim zasadom oddziaływania dwóch mas. Tylko że Łągiewka oparł badania na trzech (i więcej) działających na siebie masach. Więc dziś, po zakończeniu prawie dwuletnich badań kilku modeli zderzaków na AGH, profesor Stanisław Gumuła nie kryje podziwu i fascynacji.

- Cały czas podchodziłem sceptycznie – mówi profesor. – Spotkałem już kilkadziesiąt “genialnych” pomysłów i co najmniej kilka “teorii nowej fizyki”. Zawsze były to koncepcje nieudane lub niedopracowane, czasem próby oszustwa, lub popisy niewiedzy. Ale w tym przypadku setki bardzo dokładnych pomiarów zderzeń wykonanych najlepszej jakości aparaturą udowadniają, że

Lucjan Łągiewka (z lewej) w warsztacie
PIOTR MAZUREK

ROZWIAZANIE ŁĄGIEWKI JEST DOSKONAŁE!

- Wszystko jest zarejestrowane na wykresach. Mamy całą dokumentację badań.

Pan Lucjan odkrył rzecz niezwykłą; gdy pojazd posiada energię kinetyczną, to można ją zamienić na energię ruchu obrotowego (w uproszczeniu), czyli można w czasie setnych sekundy wyhamować pojazd, bez odczuwania szkodliwych sił bezwładności. Owe urządzenie przechwytuje energię pojazdu, wchodząc w bardzo krótkim czasie na duże obroty, przy tym prawie w całości zostaje pochłonięta energia ruchu postępowego pojazdu (bezwładność).

O sprawie i badaniach szumi już w postępowych kołach naukowych, wrze w polskim Komitecie Badań Naukowych. Krakowski profesor dostał od KBN-u zaproszenie na udział w międzynarodowym programie badawczym EUREKA, w którym muszą wystąpić partnerzy z Polski i Unii Europejskiej. Na badania, optymalizację, standaryzację konstrukcji zderzaka oraz wdrożenie go do seryjnej produkcji może być przyznany specjalny grant, który wymaga udziału jednej firmy (pół funduszu dałaby firma lub fabryka wdrażająca – pół KBN).

Poza tym, polscy naukowcy chcą zgłosić wynalazek do nagrody Nobla.

Nie wiadomo, czym to wszystko się skończy, gdyż do sprawy “wagi państwowej” właśnie wmieszała się armia, która chce zupełnie utajnić część badań.

Prototypy modelu zderzaka badają obecnie także naukowcy z Politechniki Poznańskiej. Wyniki potwierdzają te wcześniejsze z krakowskiego AGH. Siła inercji po uderzeniu w ścianę ciężkiej metalowej “lokomotywki” z zamontowanym pochłaniaczem energii zmniejsza się nawet kilkakrotnie. Obecnie następne uczelnie starają się o takie badania. A chyba co najważniejsze: wynalazkiem interesują się firmy polskie i zagraniczne. Jakie – to tajemnica wymagana przy tego typu negocjacjach.

- Kiedy trzy niezależne uczelnie otrzymają podobne wyniki, a jestem pewien, że tak będzie, to skończy się to gadanie o “szarlatanerii” i “hochsztaplerstwie” – Lucjan Łagiewka oprowadza nas po swoim warsztacie. – Zresztą z moich licznych kontaktów z profesorami wiem, że już się kończy. Bo cztery lata temu nie było z kim gadać.

Niestety, nie pozwala nam sfotografować nowego małego modelu “lokomotywki” z pochłaniaczem energii. Od czasu, jak ogólnopolski tygodnik opublikował (“za moją naiwną zgodą”) uproszczony schemat urządzenia, zaczęły się próby wykradzenia pomysłu. Wynalazca jest teraz bardzo nieufny w stosunku do dziennikarzy, zaś jeszcze bardziej do pojawiających się nieudolnych podróbek zderzaka i do “złodziei moich pomysłów”. Dziwić się?!

- Nie da się tego podrobić - mówi. – Diabeł tkwi w szczegółach, żmudnych wyliczeniach, równaniach z wieloma niewiadomymi, tolerancjach wykonania rzędu setnych milimetra - pokazuje elektroniczną suwmiarkę i oscyloskop, wypożyczony na potrzeby badawcze z krakowskiego Instytutu Badań Jądrowych.

Potem następuje test prawdy. Metalowa ciężka “Lokomotywka” o wadze 9.5 kg spuszczona z równi pochyłej uderza mnie w palec oparty o ścianę. Boli. – To było klasycznie, czyli po newtonowsku – uśmiecha się pan Lucjan. – Chce pan z większej wysokości tą samą metodą? – słyszę. “Pan” nie chce, bo pogruchocze sobie palucha. Następnie konstruktor włącza pochłaniacz energii. – Teraz będzie po mojemu – mówi. Lokomotywa pędzi dwa razy szybciej; zamykam oczy, krzywię się na samą myśl o oberwaniu – a tu miękkie “lądowanie”: rozpędzone dziesięć kilogramów ląduje na palcu niczym kawałek plasteliny i pojazd… w ogóle się nie odbija. Zatrzymuje się, jak jakieś UFO. Jeszcze test ze zwykłą sprężyną – tak dla porównania. Też boli i odbija się, aż miło. Za to możemy sfotografować windę, która z wysokości sześciu metrów – nabierając ogromnej prędkości rzędu ponad 10,8 metra na sekundę – uderza w zderzak pochłaniacz energii i nie roztrzaskuje się, co powinno nastąpić niechybnie. Syn konstruktora Krzysztof Łągiewka demonstruje “upadek”: staje w windzie umieszczonej na wysokości 1 metra, winda spada (prędkość 9,81 m/sek.) i nawet nim nie zachwiało; lekko drgnął, stojąc na wyprostowanych nogach. Bez zderzaka nie miałby już nóg. To znaczy miałby połamane (“Kiedy skaczemy, to spodziewamy się uderzenia, więc uginamy nogi i amortyzujemy całym ciałem, w przypadku windy w momencie uderzenia stoimy sztywno i niczego się nie spodziewamy, albo spadamy bezwładnie i nic nie możemy zrobić”).

- Człowiek również może spadać z większej wysokości, nawet 6 metrów, ale przy prędkości spadania ponad 10,8 metra na sekundę nie mogę ryzykować z kimkolwiek żywym, chociaż wtedy uderzenie można porównać mniej więcej do skoku z jednego metra – tłumaczy nam.

- Pochłaniacz można zamontować wszędzie, ograniczeniem jest tylko wyobraźnia: auta, windy, pociągi, samoloty, a jak się uprzeć, to także w rowerach czy… wózkach dziecięcych (to nie żart: ewentualne zderzenie wózka z autem niewyposażonym w zderzak byłoby kilkakrotnie mniej dotkliwe).

Gdyby zamontować urządzenie Łągiewki w samochodzie, być może udałoby się uratować wiele ludzkich istnień
PIOTR MAZUREK

Na zakończenie młodszy syn Przemysław, studiujący we Wrocławiu, opowiada o tym, że już w kowarskim ogólniaku ojciec był klasowym geniuszem z chemii i fizyki; na studia jednak nie poszedł, bo musiał zarabiać na życie. – Ojciec jest za skromny – słyszymy. – Sam się nie pochwali, ale już wtedy zaginał nauczycieli, zadając im pytania bez odpowiedzi. Po czym od trzydziestu lat te odpowiedzi sam znajduje. Opatentował kilkanaście wynalazków. Przemka w szkole średniej za głoszenie teorii ojca wyrzucano z klasy za drzwi. – Teraz już nie muszą – i tak wyszło na moje – dodaje. – To znaczy na ojca.

Pan Lucjan niedługo zaprezentuje oficjalnie swój nowy wynalazek badany od kilku lat - hamulce dynamiczne na bazie “przekaźnika energii”, które podczas bardzo gwałtownego hamowania znoszą wewnątrz auta niemal całkowicie siłę bezwładności. – Nie ma znaczenia, czy auto hamuje na lodzie, oleju czy błocie.

Właśnie wraz z poznańską spółką “MACRODYNAMIX” (pan Lucjan jest tam prezesem rady nadzorczej) testujemy prototyp hamulców wyprowadzających energię. Będziemy hamować z 80 lub nawet 100 na godzinę na superśliskim lodzie w czasie 1 sekundy do półtora sekundy. Efekt jest taki sam, niezależnie od podłoża, zaś przy nagłym zatrzymaniu auta popiół z papierosa nie ma prawa panu spaść. Abeesy pójdą w kąt, bo w przypadku moich hamulców tarcie nie odgrywa prawie żadnej roli – mówi z niezachwianą pewnością – i zaciąga się kolejnym “Mocnym”. – A potem zaprezentuję pędnik skonstruowany na zasadzie “nienewtonowskiej”, którym będą napędzane m.in. rakiety kosmiczne. Sprawność energetyczna do 95 procent – mówi Łągiewka, kiedy się żegnamy. – Wierzy mi pan? Wierzę. Widziałem go…

gazeta.olawa.pl

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Jedna odpowiedź do wpisu “Siła bezwładności pokonana?”

  1. Tadeusz mówi:

    To było bardzo ciekawe!