Główna » A JAK CIEKAWOSTKI, WSZYSTKIE WPISY

“Rymoliryktando” zakończone, pióra połamane

Autor: admin dnia 20 Listopad 2011 Brak komentarzy

Polski reżyser, raper, kompozytor i producent Łukasz Rostkowski, pseudonim L.U.C dyktuje uczestnikom tekst „Rymoliryktanda” (fot. PAP/Radek Pietruszka)

Jan Chwalewski został zwycięzcą pierwszego “Rymoliryktanda”, czyli ogólnopolskiego dyktanda, którego autorem i inicjatorem był Łukasz L.U.C Rostkowski.

O nagrodę Limorylilaura walczyło w sobotę w warszawskiej Fabryce Trzciny
ok. 200 osób.

“Rymoliryktando” w zamyśle L.U.C-a miało być minifestiwalem słowa.

Stąd też wydarzenie, którego współorganizatorem było Narodowe Centrum Kultury, składało się z trzech części.

Pierwszą z nich było dyktando zatytułowane “Słówskazaniecna” rymowane na żywo przez L.U.C-a.

Swoim tekstem muzyk udowodnił, że polszczyzna posiada ogromne możliwości słowotwórcze.

- Nie chcieliśmy organizować kolejnego klasycznego dyktanda. Wydawać by się mogło, że człowiek, który tak jak ja bawi się językiem, łamie go i desylabizuję, musi być przez Radę Języka Polskiego przeklęty. Razem udowodniliśmy, że tak nie jest. Fascynuję się językiem i staram się o niego dbać. Przestrzegam gramatyki i ortografii. Dowodem na to jest tekst mojego “Rymoliryktanda”.
Dr Katarzyna Kłosińska
z Rady Języka Polskiego miała do niego tylko kilka zastrzeżeń, a poza tym absolutnie go zaakceptowała i podobał się jej – powiedział Łukasz L.U.C Rostkowski.

Drugim elementem wydarzenia, stanowiącym jego merytoryczną część, były panele językowe.

W ramach pierwszej debaty pt. “Ile ważą słowa” zgromadzeni mieli okazję posłuchać niezwykle wymiany poglądów specjalistów i dziennikarzy, którzy na co dzień obcują ze słowem mówionym i pisanym. Dyskusja dotyczyła odpowiedzialności za słowo w mediach, a gośćmi dr Katarzyny Kłosińskiej byli profesor Jerzy Bralczyk, kulturoznawca Mirosław Pęczak, dyrektor Programu 1 Polskiego Radia Kamil Dąbrowa oraz dziennikarz radiowej Trójki Krystian Hanke. Druga debata “Jak warzą słowa” prowadzona przez Bartka Chacińskiego, dziennikarza i publicystę, była rozmową z artystami o kreacji słowa, czyli tworzeniu tekstów artystycznych.

W czasie trwania debat komisja “Rymoliryktando” sprawdzała, jak uczestnicy poradzili sobie z tekstem L.U.C-a.

Do drugiego etapu zakwalifikowało się 37 osób, przy czym nikomu z piszących nie udało się napisać tekstu bezbłędnie. Najlepsza praca pierwszego etapu miała 10 błędów.

W dogrywce wyróżnieni mieli okazję zmierzyć się tekstem dr Kłosińskiej “Arcykoszmary niby-półbożka” – prawdziwą “petardą ortograficzną” najeżoną pułapkami i kruczkami.

- Im bardziej stajemy się niezależni od ortografii, tym bardziej chcemy się w niej sprawdzić – powiedział o idei organizowania dyktand prof. Jerzy Bralczyk.

Zwycięzcą i laureatem “Limorylilaura” został Jan Chwalewski, zdobywca tytułu Mistrza Polskiej Ortografii 2009.

Miejsce drugie zajęła Aleksandra Postek, a miejsce trzecie Aleksandra Synowiec.

Ponadto jury, w skład którego weszli m.in.: dr Katarzyna Kłosińska (Rada Języka Polskiego), Krzysztof Dudek (Narodowe Centrum Kultury) i L.U.C przyznało siedem wyróżnień.

Otrzymali je: Robert Biskupski, Katarzyna Cackowska, Krzysztof Dudzik, Anna Roszman, Magdalena Niedziałek, Monika Fiodorów i Zuzanna Mączyńska.

Na finał “Rymoliryktanda L.U.C przygotował koncert zatytułowany “Jak słowo daję”, w ramach którego polscy tekściarze i wokaliści recytowali teksty do współczesnej muzyki.

Obok L.U.C-a i Abradaba wystąpili m.in. Magda Umer, Stanisław Soyka czy znany z futurystycznych recytacji zespół Trzeci Wymiar. – Bardzo chciałem, żeby to był mocno eklektyczny koncert. Zaprosiłem ludzi, których szanuję za to, co tworzą i jakie piszą teksty – powiedział L.U.C.

Oto tekst Rymolidyktanda

SŁÓWSKAZANIECNA

Doprawdy,

miriady, hordy, nawet może hiperotchłań dni,

wprzód krzta szyku fraz chłonie mnie jak tłuszcze grill,

jak do brudu muchy mordę, jak PKP do podłużnych chwil –

tak ja garnę się do sylab, by w bój bujać je jak Egipcjan Nil.

Ci porządni, tamci superżądni – ubóstwiają blichtr,

a mnie uciechą rymu kształt i trzon, i entourage, i

jak hojne Mazowsze ma zorzę, co lśni –

tak jawnie ja w niebłahym worze

chyżo wożę słowa w sobie jak uncję krwi.

Kiwi ma miąższ, żądło wąż, a ja mój wzorzec

obietnic hardych z glin;

kto łamie je wciąż, tego do Zbąszynka wożę,

by strzygł wyżłom i kszykom brwi –

bo jakżeby to tak lekceważyć je niby prukwy strużki drwin.

Tembr słów jest mi droższy niż kanclerza kwit,

niż w piłce gole Citki i Baby-Jagi mit –

jak nitki krwi tkwi mi w żyłach to, jak w świni kwik,

jak po ujściu z babci bibki bitki w żołądku i naleśnik.

Słowo wielokrotnie to sto stempli głębi;

żonglerzy gębą mielą, jak metrampaże łamią je od ręki.

Nie jestem Arielu bielą, pruję je też, lecz głównie do bitu pętli, rzadko by inni z rozczarowania więdli.

Niedotrzymywanie słów jak uryny

stęchły kwas w sobie kłębi,

inkoherencja świerzbi jak trąd bloki – gnębi to mnie, mdli.

Swe hasła waż więc jak hantle, bo to hopsztośne pręgi –

Tara Jerzy, myśląc tak i żnąc raz pszenżyto wszerz, zauważył naraz dwa marsjańskie kręgi.

Tedy ufolud wyszedłszy zza chaszczy, mając dres kresz, rzekł im przez wytrzeszczone szczęki:

– Dziczejecie i dziczejecie,

fastfood, metatonii bełkot, chędożenia jęki.

Gzicie się i pniecie, lecz tylko słowności smak

i miłości znawstwo różnią was od innych wędlin.

Strzeżcie słów jak stróż bitego BMW! Nie dziczejcieżże!

Dyktando dr Katarzyny Kłosińskiej

Arcykoszmary niby-półbożka

Zmorzony (a jeszcze przed półgodziną superrześki) po ponadtrzyićwierćgodzinnej przebieżce haski hodowca psów husky, pół charcząc, pół rzężąc, padł zmożony snem na przyprószoną okruszkami biało prążkowaną megakarimatę rozłożoną na gołoborzu przy białokwietnej, obfitej rzeżusze. Ledwo wpadł w objęcia Morfeusza, a już ujrzał chór hurys hurmą piejący w churale niby-chorały. Rozmarzył się, oj, rozmarzył, ale wnet usłyszał głos swojego superego: „Ty heretyku! Wymaż z pamięci te bezeceństwa, bo inaczej, dalibóg!, skażę cię na hipermęki z rąk babochłopa herod-baby – tak cię ukarzę!”. Strwożony hażanin wypił haustem półkwaterek ohydnego zajzajeru i wpółsflaczały na powrót padł na pseudołoże i w okamgnieniu zasnął. Tym razem śniło mu się, że ćwiczy w Ad-Dauże [popr. też: Ad-Dausze] hatha-jogę, by wypłukać z krwiobiegu niebetaaktywne beta-blokery i nie musieć handryczyć się z cierpiącą na nieustanną chandrę podstarzałą beksą-lalą, z którą niechybnie miał się chajtnąć. Naraz poczuł nieodparty ultrażal do tego łez padołu za horror, który przydarzył się jemu – niebiesko- i pięknookiemu cherubowi: gdzież tej gruboskórnej eksżonie motorniczego dwudziestkipiątki, umiejącej jedynie prużyć ryż, do, co prawda, psubrata i oczajduszy, ale jednak półbożka! Ocknąwszy się, jeszcze ćwierćprzytomny, żachnął się na swą niedolę: nasamprzód ją zelżył, czym przynajmniej sprawił, że gniew zelżał, a potem znów położył swą rzyć na swym quasi-piernacie.

Źródło : PAP


Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.