Główna » Humoreski i opowiadania, WSZYSTKIE WPISY

Opowiadanie “2012″ Remigiusza Koczy – Księcia Łgarzy 2012 Ogólnopolskiego Turnieju Małych Form Satyrycznych w Bogatyni

Autor: admin dnia 21 Maj 2012 Brak komentarzy

Przedstawiamy Państwu tekst  Remigiusza Koczy z Wodzisławia Śląskiego pod tytułem „2012”, za który został wybrany Księciem Łgarzy 2012 w Ogólnopolskim Turnieju Małych Form Satyrycznych w Bogatyni oraz otrzymał statuetkę „Złotego Kosy 2012”.

REMIGIUSZ KOCZY

2012

Sen mi się śnił. Z tych strasznych, co to całym swoim ciężarem pierś przygniatają, do zimnych potów doprowadzając. Śniła mi się Ojczyzna. Nie ta, którą moje oczy co dzień oglądają, ale taka ze starych historii, za dawnych czasów, malowana pędzlami defetystów pod zaborami obcych mocarstw.
Rzadkie trakty kamieniem utwardzane na swych grzbietach siermiężne wozy nosiły, ciągnione przez styrane ciężką pracą woły. Dziadowizna w poszarganych łachmanach na żebry włóczona przez łasą grosza biedę, przewalała się przez błotniste dukty.
Bosa dziatwa niczym rój kąsających pszczół czepiała się kraja płaszcza o choćby drobinę słodyczy.
Miasto ku któremu z niemałym trudem powłóczyłem zbolałymi nogami, zdawało się jawić jedną ruiną. Zapadłe pogorzelisko przedmieścia zionęło gdzieniegdzie osmolonymi oczodołami wybałuszonych w niemym przerażeniu okiennic. Bezdache chałupy wołały o pomstę za krzywdę uczynioną łupieżczymi łapami żądnych krwi podpalaczy.
Przygarbione baby za koślawymi straganami tuż przy pierwszym rzędzie obskurnych kamienic na mój widok jeszcze bardziej skurczyły się w sobie. Odzieniem mocno nie pasowałem do ich krajobrazu, z gruntu rzeczy, na pierwszy rzut oka, sprawiając wrażenie obcego.
Wtedy uszu dobiegł głęboko basowy pomruk nieprzyjemnego dudnienia. Zza węgła wytoczył się wielki, stalowy potwór, na widok którego kto żyw pierzchał w popłochu, gdzie tylko mógł.
Kątem oka dostrzegłem, jak ktoś wychylił się na skraju dachu pobliskiego domu, ciskając czymś w zielono zgniłą powłokę jadącej, kilku osiowej maszyny. Za nią podążała wielka ciężarówka wyładowana po brzegi żołnierzami.
– Na pohybel Angolom! Śmierć Espaniolom! – wrzasnął ktoś ochryple.
Niesiony instynktem, rzuciłem się pod najbliższą ścianę. Na stali pojawiły się żółte, okraszone białymi skorupkami plamy. Jaja na szczęście nie eksplodowały, ale smród zgnilizny porażał wyostrzone zmysły.
W tym momencie w oczy rzucił mi się ogromny napis na odrapanej ścianie: EURO 2012 POMŚCIMY!
– Przeklęci kibole! – usłyszałem nieopodal. – Gdyby burd z przyjezdnymi nie wszczynali, okupacji by nie było…
Przekupka przemknęła obok do najbliższej bramy. Na burcie transportera widniały znaki armii brytyjskiej. Ciężarówka okazała się hiszpańska. Za nią kolejna, grecka. Z ostatniej, niczym potop, wylali się szwedzcy piechurzy w kapeluszach z wielkimi, okraszonymi piórami rondami oraz długimi muszkietami.. Strach zajrzał w moje gasnące oczy. Przede mną zamajaczył ogolony na łyso, o skrytej pod chustą pół-twarzą, kibol z wielkimi, wytatuowanymi, nagimi bicepsami, który rzucił się na szwedzkich wojaków z dzikim okrzykiem pełnym przekleństw. W panice rozrzuciłem na boki ramiona i zjawa prysła.
Przytomność wyrwała mnie z koszmaru gwałtownym dzwonieniem. Przez moment orientowałem się, co łomocze o mój słuch. Drżącą ręką dorwałem budzik. Piąta dwadzieścia! Zaspałem… Niech to szlag! Zaspałem! Ochlapanie pomarszczonej nocną eskapadą twarzy, wzburzenie piany w ustach i pomachanie szczoteczką zajęło nie więcej niż jakieś trzy minuty. Wbiłem się we wczorajsze ciuchy i pokonując kilka schodków naraz, przedostałem się na parking. Wóz otworzył drzwi i przywitał mnie miłym, kobiecym głosem. Kazałem „odpalić” silnik, który przyjemnie zamruczał stonowanym, choć sztucznym, basem. Elektryczny motor żwawo pociągnął pojazd i ruszyłem ku autostradzie. Szansa, że zdążę na wodowanie lotniskowca nadal istniała. Jeśli się spóźnię, włodarze gazety wywalą mnie z redakcji bez najmniejszych sentymentów. Do pokonania miałem 600 km A1. Dobrze, że kilka lat temu na autostradach zniesiono ograniczenia prędkości. 130 km/h to nie to samo co 220! Do dziewiątej powinienem się wyrobić. Punktualność zależała jednak od sytuacji drogowej w samym Gdańsku. Najnowsze dzieło stoczni – lotniskowiec drugiej generacji klasy Petelicki – otwierało nowy rozdział w historii światowej marynarki wojennej. Przekazanie produktu polskiej myśli technicznej przedstawicielom amerykańskiej admiralicji zapowiadało się szczególnie uroczyste. Moje zdjęcia miały znaleźć się na pierwszej stronie dziennika „Imperium Polskie”. Nie mogłem zawieść.
Ledwo wydostałem się z parkingu, zatrzymała mnie policyjna blokada. Rosły podoficer świecącą pałką nakazał zatrzymanie pojazdu.
– Proszę wybaczyć, ale mamy utrudnienia w ruchu. Dokąd się pan udaje? – spytał uprzejmie.
– Do Gdańska, panie oficerze – powiedziałem, z zamysłem awansując stróża prawa.
– Radzę skierować się na obwodnicę Palikota. Potem do Ziobry i już prosto na A1.
– Co się dzieje? – zagadnąłem, pokazując prasową legitymację. Policjant na chwilę zawiesił na niej wzrok, nieco się wahając, czy powinien udzielić odpowiedzi.
– Imigranci angielscy razem z hiszpańskimi i szwedzkimi tłukli się przeciw ruskim. Wszystko niedaleko Śląskiego. Jatka, mówię panu. Ale opanowaliśmy. Raz dwa! – Szeroki uśmiech na jego twarzy wyrażał niemałą dumę.
– A… – skwitowałem krótko. Nie było czasu na dyskusje. Gdańsk daleko. Ruszyłem na Palikota i Ziobry.
Imigranci… Bez liku zwalili się między Odrę i Wisłę, szukając lepszego życia, wyspiarze i Niemcy, ale niewiele ustępowali im przybysze ze wschodu. Duża gromada tych ostatnich przebywała w Polsce nielegalnie. Przyjezdni bili się między sobą o korzystniejszą pozycję na rynku pracy, wzbudzając coraz szersze protesty społeczne. Imigranci byli jednak złem koniecznym. Bez ich pracy niemożliwy wydawał się rozwój gospodarczy oraz zaspokojenie światowego popytu na produkty polskiego przemysłu oraz rolnictwa. Władze tolerowały ich obecność i czyniły wszystko, by zatrzymać w kraju preferencyjnymi kredytami na zagospodarowanie i prorodzinnymi zasiłkami. Tutejsi nie imali się już byle zajęć, zresztą z powodu niżu demograficznego i tak rąk do pracy nie starczyłoby nawet w połowie.
Pędziłem przed siebie. Holograficzna reklama nowej limuzyny z Żerania obracała się majestatycznie, co chwilę ukazując ekskluzywne wnętrze. Pomyślałem, że takiego Poloneza kiedyś kupię sobie. Co tam…! Zażądałem informacji o cenie pojazdu i komputer zaraz wyjawił jej wysokość. Cooo taaam…
Wróciła myśl o koszmarnym śnie. Ojczyzna w niewoli rozbiorów przez burdy kiboli… Nie pamiętałem tych czasów, ale ojciec opowiadał mi, jak to mecze piłkarskie stawały się przyczynkiem do wojen między zwaśnionymi klubami. Połowa starego kontynentu bała się ponoć żylety Legii. Jakież było rozczarowanie wichrzycieli i wrogiej Polsce propagandy, kiedy przyjezdnych z różnych stron Europy powitano chlebem i solą! Czego nie potrafią dokonać patriotyczne zrywy całego narodu? Cud nad Wisłą! POLSKA, BIAŁO-CZERWONI!!! Najpiękniejsze stadiony! Najpiękniejsze kobiety! Najpiękniejszy doping!
I pomyśleć, że gdyby nie wygrane piłkarskie mistrzostwa w 2012, dalej bylibyśmy zaściankiem Europy!

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.