NAGRODZONY TEKST ŁUKASZA DUKOWICZA- II MIEJSCE W 41. OGÓLNOPOLSKIM TURNIEJU MAŁYCH FORM SATYRYCZNYCH NA TEKST SATYRYCZNY BOGATYNIA 2024
41. OGÓLNOPOLSKI TURNIEJ MAŁYCH FORM SATYRYCZNYCH
TEKST SATYRYCZNY BOGATYNIA 2024
II MIEJSCE
ŁUKASZ DUKOWICZ
POLE NIEBITWY
Był piękny, letni dzień, można powiedzieć, że wręcz idealny na bitwę. Słońce świeciło z boku, póki co przynajmniej, tak, że nikt nie miałby go ani prosto w oczy, ani też nikogo nie raziłoby jego odbicie od tarcz, ni pancerzy. Nie było też jakoś szczególnie gorąco, toteż nikt nie musiałby przebierać się w środku potyczki z mokrego od potu kaftana, a czyste, bezchmurne niebo niosło jak nic obietnicę, że pole bitwy nie zmieni się nie daj Bóg w grzęzawisko w którym utknie ciężka jazda. Nic, tylko zaczynać… Proporce łopotały na wietrze nad głowami zakutymi w przyłbice, spod których spozierano gniewnie w stronę tych z naprzeciwka, którym lada chwila, jako żywo, będzie się odrąbywać prawice, zdzierać pawie pióra z szyszaków, albo brać ich w niewolę w celu potrzymania w wieży, aż do czasu wpłacenia okupu przez ich bogatych krewnych z zagranicy. Wymieniono już przesyłane kurierami miecze i steki wyzwisk, łącznie z tymi po łacinie, jak też niewybrednych żartów o tym, co teraz robią i z kim czyjeś białogłowy, albo do pasienia czego nadają się jeden, czy drugi monarcha. Rumaki niecierpliwie parskały, wierzgając kopytami z przodu, a kapelani kończyli wysłuchiwać ostatnich, być może, spowiedzi. Wreszcie z jednej i drugiej strony padło wyczekiwane:
– Poczynać w imię boże!
Z nabożnym śpiewem na ustach ruszyły na siebie dwie armie. Nie dane jednak im było zbyt daleko jechać…
– Staaać!!! – rozległo się nagle gdzieś z boku, powtórzone jeszcze kilka razy, gdyż musiało się przecież przebić przez śpiew tysięcy gardeł.
Najwyraźniej jednak się przebiło, gdyż po niedługim czasie stopniowo ustały i śpiewy i dwa zdziwione wojska. Pomiędzy nie zaś wcisnął się ten, który im tak bezceremonialnie przerwał sąd boży. Sądząc po odzieniu – cywil.
– Kim jesteś, zuchwały człecze, że śmiesz nam przerywać?! – zapytał jeden z chorążych spod swego sztandaru z gryfem.
– Kim ja jestem?! – znowu zuchwale odparował intruz, dodając nie mniej hardo: A kimże wy jesteście, bo ja jestem właścicielem tego terenu?!
Na te słowa pomruk konsternacji poniósł się z obu stron po polu, którego własność właśnie przypisał sobie śmiałek. Co poniektórzy szlachcice zdjęli nawet hełmy, by móc się z zakłopotaniem podrapać po głowach.
– Jesteśmy rycerstwem dwóch zwaśnionych krajów i właśnie mamy tutaj teraz stoczyć bitwę na śmierć i życie! – odezwał się wreszcie z niemałym patosem ktoś z dowódców drugiej z kolei strony.
– Jaką bitwę?! – skrzywił się rzekomy posiadacz jej pola – Nikt wcześniej niczego ze mną nie ustalał!
– Bośmy to między sobą ustalili, przez heroldów – wyjaśnił jakiś brodaty jegomość z podkową na tarczy (pewnie na szczęście…).
– Takie rzeczy trzeba tu ze mną ustalać z pół roku wcześniej – oznajmił na to cywil – Dzisiaj ma się tu odbyć festyn ziemniaka.
Tymczasem cały przestój nie uszedł, rzecz jasna, uwadze obu zwaśnionych monarchów. Niebawem więc ich wysłannicy skierowali się w stronę próżnujących armii, a po zasięgnięciu języka wrócili z nim pod królewskie proporce.
– Co?! – dało się zaraz słyszeć spod jednego z nich – Festyn ziemniaka, w dzień sądu bożego?!
– Król ma pytać o zgodę na bitwę?! Pół roku wcześniej?! – obruszyła się tymczasem druga koronowana głowa, ta z przeciwka.
Bezpośredni wysłannicy jednej i drugiej korony zjawili się niedługo potem pośrodku pola, któremu wciąż nie dane było stać się polem bitwy.
– Czego oczekujesz, człowiecze? – dopytywano z obu stron obszarnika.
Ten zaś niezmiennie odpowiadał:
– Oczekuję niezwłocznego opuszczenia mojego terenu, a najpierw uprzątnięcia całego tego bałaganu: ognisk, namiotów. Nikomu nie udzieliłem zgody na biwakowanie.
– Ależ to nie biwak. To obozy wojsk! – zaperzyli się dowódcy hufców.
– Tu jest teren cywilny – prędko wyjaśnił przybysz – przeznaczony na działalność gospodarczą. Za wszelkie poczynione tu szkody będę pozywał obydwa skarby państw.
– Ale… – próbowali protestować zbrojni.
– Żadne ale! Macie się stąd natychmiast zabierać, gdyż, jak mówiłem, niedługo ma się tu rozpocząć festyn. Obsługa już czeka: trzeba rozstawić scenę, kramy. Przeszkadzacie!
– Ale sąd boży jest chyba ważniejszy, niż jakiś tam festyn… – oponował jeden z królewskich wysłanników.
– Ważniejszy?! – obruszył się miejscowy posiadacz ziemski, tłumacząc: Ten festyn odbywa się w naszej gminie od wieków. To tradycja, która trwa dłużej, niż jakaś tam wojna, choćby nawet stuletnia. Poza tym impreza była dawno zgłoszona, w przeciwieństwie do waszej, a przede wszystkim opłacono teren. Nie macie zatem panowie innego wyjścia, jak tylko się stąd zabierać.
– Aa…, nie dałoby się tego festynu przełożyć? – nieśmiało zaproponował ktoś z drugiej strony.
– Przełożyć?! – cywila jakby grom uderzył – Człowiecze! Festyn ziemniaka zawsze odbywa się dzień po pierwszej pełni po świętym Pafnucym Frygijskim! Nie ma opcji!
– To…, to może my byśmy jutro… – krzywo uśmiechnął się jakiś królewski pachołek, dyskretnie łapiąc za kiesę przy pasie.
– Nie da rady. Mówiłem: terminy pół roku wcześniej.
– To gdzie mamy stoczyć bitwę? – załamał ręce ktoś z wodzów.
– Nie moje zmartwienie – syknął miejscowy – Na pewno macie mnóstwo miejsca u siebie na swoje zabawy. Może ktoś inny wam udostępni teren, nie wiem. No, bo nie ma czasu. Proszę opuścić teren prywatny, bo inaczej usunie was ochrona.
Wobec tak postawionej sprawy zaczęto zawracać konie, zwijać sztandary i namioty. Nikt nie chciał zadzierać z ochroną, bo to przecież z pewnością podłego urodzenia ludzie z gminu, z którymi potykać się żaden honor, a i zbroi, czy herbu, też tacy uszanować nieskorzy.
Pośród całego tego uprzątania terenu z obozów i obozowiczów do jego posiadacza niespodziewanie podjechał ze swym pocztem jeden z królów, po czym tako się ozwał:
– A na tem…, na tem festynie, wolnoć osobie naszej będzie ostać?
– Pewnie – odrzekł pytany – wstęp wolny, zapraszam. Tylko bez żadnych rozrób, ani gorzałki własnej. Na straganach będzie nasza. A…; i broń oddać przy wejściu.
– Aha – zrozumiał władca i odrzekł kontent: Zatem radzi będziem gościny zażyć.
Tako też się stało. Festyn się odbył, jak co roku zresztą od stuleci, goście dopisali, ziemniaków na dziesiątki sposobów przyrządzanych spożyto masę, także w postaci trunków, a kuglarze i pieśniarze, jeszcze nie disco, ale już polowi, udatnie zabawiali gawiedź z ustawionej sceny.
Pomimo zaś, że napitek do jadła lał się strumieniami, nie odnotowano poważniejszych incydentów, no, może poza jedną bójką na stoły między dwoma jegomościami, nawiasem mówiąc z jednej armii – poszło ponoć o zamek zbyt blisko miedzy postawiony. Ochrona prędko jednak spacyfikowała delikwentów i odstawiła do ciemnej izby: tej nocy izby wytrzeźwień.
Przekupnie wyjechali nazajutrz bogatsi o kolejne talary, miejscowi wrócili na swe kartofliska, a pan na hektarach zacierał ręce w oczekiwaniu kolejnych chętnych do ich wynajęcia.
– Może kiedyś postawię zamek? Plan zagospodarowania nie tradycja, zmienić można -
– planował już w myślach.
Tylko z sądu bożego nic nie wyszło, królowie dawno pomarli, a zostawiona potomnym sprawa jak była niezałatwiona, tak taką pozostała. Zresztą nikt już nie pamięta, o co poszło. Grunt to pamiętać z kim. A propos gruntów: te już mnóstwo razy zmieniły właściciela, ale niezmiennie przynoszą profity, nawet pomimo zmian w planach, a może i dzięki nim…