MG: UKAZAŁO SIĘ NA PASKU
MOJE WSZYSTKIE PIĘKNE LASKI
Moja pierwsza, piękna laska pachniała wanilią. Dziś już nie pamiętam, kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy, ale pamiętam mgliście jej kształt i zapach. Zapach wanilii, w epoce oranżady w proszku, czarnobiałego Zorro i towarzysza Wiesława uruchamiał marzenia o egzotycznych krajach, piratach, tajemniczych wyspach i statkach pełnych złota i korzennych przypraw.
Przystaję na taką kolejność, że najpierw zobaczyłem i dałem się odurzyć jednej jedynej, obezwładniająco pachnącej lasce wanilii, znalezionej w szufladzie stołu w kuchni, nie wiem po co i przez kogo kupionej (znalezionej? odziedziczonej?), gdyż nie pamiętam zapachu ani smaku ciast pieczonych w domu. Śniadania, obiady i kolacje mojego dzieciństwa przyprawiano solą, pieprzem i cukrem.
Pisząc te słowa, przypomniałem sobie i wróciła do mnie gałka muszkatołowa, ale wróciła tylko jej nazwa. Smak i zapach pozostały na zawsze w dzieciństwie. Może w świątecznym bigosie? Nie pamiętam.
Moja druga piękna laska przyspieszała bicie serca i była nebeská. Dziś upiększam wspomnienia pisząc, że zasypiałem i budziłem się z jej imieniem na ustach. Wtedy stałem na scenie obok Evy Pilarowěj, patrzyliśmy sobie w oczy, ona śpiewała dla mnie, ja dla niej. Nie rozśmieszał mnie język czeski i po raz pierwszy w życiu laska była miłością. Bardziej kochałem piosenkę niż Evę Pilarovą (później bardziej kochałem Helenę Vondráčkovą niż Malovaný džbánek).
Dziś, gdy czytam na You Tube słowa – Evá Pilarová a Waldemar Matuška ve svém nejpopulárnějším duetu, Láska nebeská, czuję przyspieszone bicie serce i mam wrażenie, że jestem pewien, że serce ma lepszą pamięć od mglistej pamięci tkwiącej w głowie. Dowód? Proszę bardzo: łzy w oczach i suchość w ustach. Wystarczy, tak?
Następna laska była dostojna i obca, ale dzięki niej, moje dzieciństwo wypełniał zdrowy, oczyszczający śmiech. Ilekroć z telewizora padały słowa o lasce marszałkowskiej, o zwracaniu się do laski marszałkowskiej, o składaniu „czegoś tam” do laski marszałkowskiej; o tej drewnianej halabardzie, którą stukał w podłogę nudny brzuchaty facet, w czasie nudnych, brzuchatych obrad, tylekroć eksplodowaliśmy jak pełen dynamitu wóz w westernie, wybuchaliśmy jak wulkany Etna i Fudżijama (te dwa znałem od urodzenia), pokładaliśmy się ze śmiechu jak całe stepy akermańskie smagane letnią ulewą.
Nie było takiej siły, która by nas zmusiła do zachowania powagi, po słowach – Laska marszałkowska. Nas, bandę dziesięcioletnich szczawików z epoki kawałów „idzie Polak, Rusek i Niemiec …”.
Moja piękna, śmieszna laska marszałkowska towarzyszy mi przez całe życie i bez względu na ustrój, ilekroć ją spotykam, zawsze wywołuje mój dziecinny uśmiech zdumienia, taki z uniesionymi (bardzo wysoko na czoło) brwiami. Śmieszniejsza od laski marszałkowskiej jest tylko laska Charliego Chaplina, ale przecież Charlie Chaplin, jego frak, cylinder i laseczka są najśmieszniejsi na świecie.
Potem, pamiętam, laski zniknęły z mojego życia, nie pamiętam na jak długo? Czasem mijałem starszego pana, czy wiekową panią, wspomagających zużyte nogi…
Nie. Powinienem napisać tak, potem spotykałem tylko wysmukłe, lekkie i opiekuńcze laseczki, których niezbędność w moim życiu byłaby zwykłą próżnością albo smutną koniecznością, gdyby los podstawił mi nogę. Nie podstawił.
Aż w latach osiemdziesiątych, wpadła mi w ręce książka Szymona Kobylińskiego pt. Pasjans erotyczny. Byłem już dorosłym, młodym człowiekiem, dowcipy z podtekstem erotycznym sprawiały mi należytą radość.
Książka Pana Kobylińskiego stoi do dziś na mojej półce, nie sięgnę po nią, nie przepiszę jednego słowa. Chcę wydobyć obraz z pamięci, obejrzeć się, wrócić, otworzyć wieko starego kufra, wciągnąć w nozdrza zapach minionego czasu.
Nie wiem, nie pamiętam, czy autor wymyślił ten dowcip, czy usłyszał go od kogoś i wykorzystał w swojej pracy literackiej? Nie wiem, nie pamiętam, czy mówi o tym na którejś stronie swojej książki, nie ważne. Wiem, że po przeczytaniu Pasjansa erotycznego, przez parę lat, pytałem (rozbawiony erotycznie!) znajomych obojga płci – Wiesz, kiedy laska jest nebeska?
I wyprowadzałem szybki podbródkowy – Wtedy, kiedy dżinsy farbują?
Zawsze pierwszy wybuchałem śmiechem jak wóz pełen dynamitu, Etna, Fudżijama i stepy akermańskie smagane letnią ulewą.
Zanim napiszę „Potem była moja piękna laska diakrytyczna”, odnajduję w archiwum pamięci Monolog z laską, Mariana Załuckiego: Przepraszam, że ja z laską…/ Każdy szanse ma lepsze,/ kiedy się czasem w życiu/ kimś lub czymś podeprze.
I felieton Wiecha napisany w 1953 roku pt. Laska to miłość. Homer warszawskich ulic, mówił ustami Pana Teofila Piecyka, któren figurował na trybunie stadionu w charakterze tłomacza na czeski: Bo o wiele „laska” to nie jest bambus ani antypka z wygiętą rączką, tylko „miłość”, a „spodki” nie należą do zastawy stołowej, tylko stanowią konfekcję męską, czyli kalesony, to łatwo w tych waronkach o tak zwane pry-kwo-pro.
Potem była moja piękna laska diakrytyczna. Czasy średniowiecznych telefonów stacjonarnych odchodzą bezpowrotnie, nastaje epoka komórek, netu (i lasek!), tak?
Ktoś pierwszy wystukuje na klawiaturze swojej komórki zdanie o robieniu łaski, mogło brzmieć tak „nie rob mi laski” albo „zawsze robilas mi laskę” albo „co ty, laske mi robisz”.
Przed miesiącem przyniosłem do domu zbiór felietonów Mariusza Szczygła Laska Nebeska, czyli moja piękna laska literacka. Stoją grzbiet w grzbiet z Gottlandem, Kaprysikiem i Zrób sobie rajem, a głęboką nocą, z półki, którą od lat, ramię w ramię, chadzają Milan Kundera z Bohumilem Hrabalem, daje się słyszeć – Melduję posłusznie, panie oberlejtnant, że wszystko w porządku, jedynie kot nabroił i zżarł pańskiego kanarka.
Dzisiaj, jadąc tramwajem, usłyszałem dialog dwóch młodych ludzi, uważnych obserwatorów ulic stolicy, w gustownych dresach.
Pierwszy – Ty, kur. ja pier. widzę murzyna z białą laską.
Drugi – Ja pier! To chu! Lutujemy asfalta. Gdzie?
Pierwszy – Ty kur. wyhamuj. Kur. inwalidę kur. chcesz grzać?
Drugi – Jakiego inwalidę, kur? Czarnucha, kur!
Pierwszy – Niewidomego czarnucha? Kur.
Moja piękna laska rasistowska. Ja pier! Ale pry-kwo-pro.
Maciej Gardziejewski
Grzegorzu,będziesz pierwszy który się dowie o wydaniu mojej książki pt. Felietony tom 1 z 10. Obiecuję!
Na razie, piszę dla Czytelników “naszego portalu” i cieszy mnie, że ktoś to czyta. Mam nadzieję, że nie tylko Ty, Grzesiu.
Pozdrawiam. MG.
Macieju, gratuluję refleksyjnego tonu. Twój styl pisania jest mi bardzo bliski. Chciałbym mieć zawsze przy sobie zbiór Twoich “pasków”. Wtedy chętnie będę do nich powracał a nie zawsze mam dostęp do wersji komputerowej. Daj mi znać gdzie i kiedy będziesz dostępny w wersji papierowej.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Grzegorz “Limerykowicz”