MG: UKAZAŁO SIĘ NA PASKU
CZARODZIEJSKA RÓŻDŻKA
Obudził się przygnębiony i chory. Dreszcze, gorączka, katar. – Masakra,
t a k? Blady księżyc (też chory?) puścił mu oczko z jaśniejącego nieba. Spadaj, gwiazdorze! – pomyślał przewracając się na drugi bok. Shit! Chyba, ktoś tam na górze, lubi sobie pożartować, hello! Rozłożyć na łopatki? 24 grudnia?? Świętego Mikołaja???
Usłyszał pukanie do drzwi. Ki czort, t a k? O tej porze? Przez chwilę miał nadzieję, że się przesłyszał: niewyspanie, gorączka, ble, ble, ble, ale ktoś zapukał ponownie. Wygrzebał się spod koca, poczłapał na drżących nogach do drzwi, otworzył. Żywego ducha. Hej, Harry Potter, bardzo śmieszne, t a k? Stał chwilę nasłuchując, przyszło mu do głowy „nieprzespanej nocy znojnej, jeszcze mam na ustach smak…”, cienka piżama furkotała w przeciągu.
Zamknął delikatnie drzwi i poczłapał z powrotem. Od otwartego na oścież okna ciągnęło chłodem, w rogu pokoju pod choinką, stała niewielka paczka. Wow! Zamknął okno, wślizgnął się do wyziębionego łóżka i zamknął oczy. Spoko Majk,
t a k? „Nieprzespanej nocy znojnej…”
Przez minimalnie uchylone powieki, jak pokerzysta filujący w karty, zlustrował cały pokój z lewa do prawa. Paczka stała tam, gdzie ją widział 3 sekundy wcześniej. Ok.
Klasyczna zagrywka. Pukanie do drzwi, dzieci biegną otworzyć, a w tym czasie Święty Mikołaj, wchodzi przez okno, zostawia prezenty pod choinką i szybko odjeżdża swoim zaprzęgiem, o tam, na granatowym niebie jeszcze widać jasną smugę spalin po obroku reniferów. Yes, yes, yes! Ale wyciąć taki numer Świętemu Mikołajowi z długim stażem? To musiał być ktoś z resortu, t a k?
Usiadł na łóżku, przyciągnął paczkę do siebie (lekka), rozwiązał sznurek, rozdarł papier – tadaaam!!! – pudełko po butach, nalepka „Espadryle damskie. Jan Osik. Prabuty”. Zajrzał do środka i oczom jego… Sorki, zakrył pudełko, wstał, poszedł do kuchni napił się wody, wrócił do pokoju, usiadł na łóżku. Ok.
I oczom jego ukazał się dwudziestocentymetrowy złoty drucik zakończony małą gwiazdką, w etui wyłożonym czerwonym pluszem. Czarodziejska różdżka, t a k? Teraz trzy życzenia? Jasne! Proszę bardzo, dowcip stary jak świat, ale ok., rozumiem. Najpierw skromna próba mikrofonu. Powiedzmy tak, chciałbym być zdrowy jak koń!
W tym momencie kichnął jak Gargantua po solidnym niuchu tabaki, poczuł przypływ energii, gorączka ustąpiła. Jasny gwint! Ale jazda! No nie, ktoś z branży dostanie Nobla, na bank. Ciekawe w ilu egzemplarzach wyprodukowali. Tylko patrzeć, jak pojawią się podróby. Spokojnie, teraz drugie życzenie, chyba że… Nie, to nie gorączka. Czuję się jak nigdy dotąd, spełniło się! No, niech mnie dunder świśnie, ała!
Pojawił się znienacka potężny dunder i świsnął go w ucho, przewrócił choinkę, zatoczył dwa koła nad stołem, pierdnął czarnym obłoczkiem i tyle go było widać, t a k?
Diabli nadali, dwa życzenia poooszły! Spoko, teraz będzie mega życzenie, spełnienie marzeń milionów ludzi, uwaga, raz kozie śmierć, trzy, dwa, jeden: żeby wszyscy moi rodacy, żyjący w tym dzikim kapitalizmie, w tej zgniłej demokracji, a ja oczywiście z nimi, żeby wszyscy poczuli się szczęśliwi, t a k?
Scenografia zmieniła się w okamgnieniu, siedział przed czarno-białym telewizorem, z ekranu postawny facet ostrzyżony na jeża, pytał tłum zachwyconych rodaków – Pomożecie? Tłum odpowiedział – Pomożemy! Koleś na jeża podsumował – No.
Na stole leżała paczka klubowych, na Trybunie Ludu stała patelnia z wystygłą jajecznicą, kryształowy wazon z plastikową różą rzucał cień na biało-czerwoną ceratę w biało-czerwone goździki.
Na ekranie telewizora pojawiły się dwa okna z napisami „Akceptuj”, „Anuluj”. Natychmiast wstał, podszedł do telewizora i środkowym palcem prawej ręki dotknął okna z napisem…
T a k?
Maciej Gardziejewski