MG: UKAZAŁO SIĘ NA PASKU
MACIEJ GARDZIEJEWSKI
OPOWIEŚCI INDIAŃSKIE
ODCINEK VII
GRZESZNE ATRAKCJE
Występują:
Narrator
Czarownik (Czaro) – Trzy Głośne Wiatry
Wódz – Zimny Hot Dog
Wojownicy:
Jechał Po Bandzie (wojownik / squaw)
Trzy Małpki Z Gwinta
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję
Bierze W Łapę
Kulawy Wąż
Rozwiane Pejsy (ślubny Mokrej Bobrzycy)
Stary Jętka
Ja Wam Nie Przerywałem
↑
(związek partnerski)
↓
Gdzieś Ty Się Nie Mył
Squaw – Mokra Bobrzyca
Blada twarz: John Wayne alias Izaak Unkas Mohikanowitz (diler)
Miejsce akcji: wioska indiańska położona między Doliną Wesołych Hien a miastem rozpusty Las Wygas, powstałym na pogorzelisku za wioską – tfu! – Czerwonych Stóp.
Odcinek VII
Grzeszne atrakcje
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję wrócił z Las Wygas nad ranem, i od razu udał się do wigwamu wodza Zimnego Hot Doga.
Zimny Hot Dog, od paru godzin, leżał w swoim wigwamie na starej skórze niedźwiedzia, utkwiwszy nieruchomy wzrok w drzwiach wigwamu.
Od paru godzin, drzwi wigwamu, stawiały opór nieruchomemu wzrokowi wodza, aż otwarły się na całą szerokość i Zimny Hot Dog zatrzepotał rzęsami, a dreszcz podniecenia przebiegł mu po karku, w dół kręgosłupem, do kości ogonowej… (No nie! O wodzu? Poniżej kości ogonowej?) Ok. Jeszcze raz.
…a dreszcz podniecenia przebiegł mu po byczym karku – kołnierzyk 46 – i zjechał na swojej strachliwej kości ogonowej wprost w zmechaconą, starą, niedźwiedzią skórę pełną roztoczy. Houk!
Zimny Hot Dog zerwał się na równe nogi i wykrzyknął z ulgą:
- Nareszcie!
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję ledwo usiadł a już dało się słyszeć kroki wojowników zmierzających do wigwamu wodza. Przez dobre pół godziny drzwi trzaskały niemiłosiernie, zakłócając płytki sen dzikich mieszkańców prerii: obżartych sępów, zziajanych kojotów i ociężałych bizonów.
Dorzucono drew do ognia, zapach przedniego „zioła” rozszedł się po wigwamie, bukłaczek ze starą whisky zatoczył dwa koła wprawiając starszyznę, czarownika Trzy Głośne Wiatry i wodza Zimnego Hot Doga w clubingowy nastrój.
- Mów! – powiedział Trzy Głośne Wiatry – Mów, bracie! A nie oszczędzaj nam szczegółów…
- Nie oszczędzaj! Nie oszczędzaj! – podniósł się lament całej starszyzny i sporej grupy, jak zwykle, podsłuchujących pod wigwamem.
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję potoczył swoim sokolim wzrokiem po twarzach wojowników, którzy swoimi sokolimi oczami patrzyli na Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję, i powiedział:
- Ech!
Emocje starszyzny i coraz większej grupy, jak zwykle, podsłuchujących, sięgnęły świetlika wigwamu, pokonały go i popłynęły wprost ku ogrodom Manitou; ktoś uniósł tabliczkę z napisem „Aplauz”, burza oklasków rozdarła ciszę nocy i utonęła w wysokich trawach, budząc zziajane kojoty i sępy… i ble, ble, ble, i tak dalej.
Druga tabliczka, z napisem „Cisza”, zasiała mak.
- Las Wygas… – WMSNBGZ zawiesił na chwilę głos – …jest przereklamowane.
- Co jest? – czarownik Trzy Głośne Wiatry aż zadrżał – przere… Nie, no. Te wszystkie plotki, doniesienia rzekomych bywalców, ta legenda? To wszystko pic na wodę? Kurna, dajcie mi się napić!
Bukłaczek natychmiast powędrował do ust czarownika.
- Czekaj, czekaj, czekaj… – wódz Zimny Hot Dog wziął sprawy w swoje ręce – Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję, pojechałeś z misją, wysłany przez starszyznę, czarownika i mnie…
Tabliczka „Aplauz” powędrowała w górę, burza oklasków rozdarła ciszę nocy i utonęła, w wysokich trawach.
- No nie, talk show sobie urządzili – wrzasnął Zimny Hot Dog – Shut up!
- Dzielny wodzu, mądry czarowniku – zaczął Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję – i szlachetni bracia. I siostry. Pojechałem do Las Wygas, kamiennego miasta rozpusty, zbudowanego na pogorzelisku, tfu, Czerwonych Stóp , miasta do którego nasz biały przyjaciel John Wayne, niestety, dostarcza „zioło” i whisky a Czerwone, tfu, Stopy, dostarczają młode zepsute squaw, aby się przekonać i wam, przyzwoici wojownicy, opowiedzieć ile w tym prawdy a ile łgarstwa? Oto jestem i mówię wam: miasto jak miasto, nasza wioska ciut większa. Ludzie jak ludzie, piją nie więcej niż my, baby jak baby, robią to co robią; każdy sięga po jointa kiedy ma ochotę, czyli jak Manitou przykazał, co tam jeszcze? A! W dzień śpią. A w nocy ci bara-bara, ci w gardło, ci w płuco i tak dalej. Prawie jak u nas. A drożyzna, ludzie! W namiocie u naszego czaro i bezpieczniej, i wśród swoich, nie ma porównania. Houk! – i Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję zaciągnął się potężnym haustem świeżej „marychy”, aż mu oczy wyszły na wierzch, pozostały tak przez chwilę i wróciły na swoje miejsce w za duże – tym razem – oczodoły.
W wigwamie zapanowała przygnębiająca cisza; rozczarowanie mieszało się z niedowierzaniem; nadzieja z porażką; apetyt z sytością, ale pełną zgagi i gazów.
Całkiem spora grupa, jak zwykle podsłuchujących, jak zwykle zawiedziona rozeszła się do swoich wigwamów; starszyzna pospuszczała głowy, ten ów zachrapał i wtedy, upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje, to znaczy, sam chwilę brawurowo intensywnie nasłuchując, Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję sięgnął po swój plecaczek z niedźwiedziej skóry, i ściszając głos powiedział:
- Wodzu! Czarowniku! Nie mogłem wyznać całej prawdy, póki plebs podsłuchiwał. Mam parę gadżetów, zobaczcie sami, Sodomia i Gomoria! Tylko najsilniejsi mogą dać odpór tej zarazie, a to znaczy, że w naszej wiosce to chyba tylko wódz i czarownik. Gdyby się dowiedzieli, ci tam, pójdą do Las Wygas jak w dym! Nikt nie ma tyle siły, by się oprzeć takim, tfu, grzesznym ale, co tu dużo mówić, jednak atrakcjom.
I wysypał na podłogę: talię kart z gołymi babami, parę stringów, skórzane majtki z otworem z tyłu, naturalnych rozmiarów męską „flintę” z gumy, fikuśne sflaczałe baloniki w różnych kolorach – i smakach!!! – (Tak, to się naciąga. Jak bonie dydy!), trzy ostatnie numery Playboya i dziesiątki innych rzeczy, niespotykanych w porządnej indiańskiej wiosce. Never!
- A ten futrzany bąbel?
- Suspensorium, z króliczej skórki.
- A, z króliczej?
- Taka skarpeta na „flintę” i „kołczan”…
- O! „Króliczki” w Playboyu mają podobne. Tylko, że z tyłu.
Okrzykom oburzenia, śmiechom i żartom nie było końca, gdyż faktycznie, nikt nie ma tyle siły, by się oprzeć, co tu dużo mówić, grzesznym, ale jednak atrakcjom… Houk!
Maciej Gardziejewski