MG: UKAZAŁO SIĘ NA PASKU
MACIEJ GARDZIEJEWSKI
OPOWIEŚCI INDIAŃSKIE
ODCINEK V
I HAVE A DREAM
Występują:
Narrator
Czarownik (Czaro) – Trzy Głośne Wiatry
Wódz – Zimny Hot Dog
Wojownicy:
Jechał Po Bandzie (wojownik / squaw)
Trzy Małpki Z Gwinta
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję
Bierze W Łapę
Kulawy Wąż
Rozwiane Pejsy (ślubny Mokrej Bobrzycy)
Stary Jętka
Ja Wam Nie Przerywałem
↑
(związek partnerski)
↓
Gdzieś Ty Się Nie Mył
Squaw – Mokra Bobrzyca
Blada twarz: John Wayne alias Izaak Unkas Mohikanowitz (diler)
Miejsce akcji: wioska indiańska położona między Doliną Wesołych Hien a miastem rozpusty Las Wygas, powstałym na pogorzelisku za wioską – tfu! – Czerwonych Stóp.
Odcinek V
I have a dream
Mokra Bobrzyca przekroczyła próg wigwamu czarownika Trzy Głośne Wiatry, w momencie gdy wódz Zimny Hot Dog kończył opowiadać dowcip, słowami „…a tomahawk na to – Niemożliwe!”
Salwy śmiechu ugrzęzły w gardłach wojowników. Trzy Głośne Wiatry i Zimny Hot Dog jednocześnie, głośno czknęli i spojrzeli zdumieni po sobie, Mokra Bobrzyca zachichotała w duchu, starszyzna rozkaszlała się nerwowo. Jechał Po Bandzie pierwszy odzyskał głos:
– Ale czad! A tomahawk na to, niemożliwe!
– Niemożliwe! – powtarzali wojownicy, ubawieni, aż po wydepilowane pachy, puentą.
Nie dało się jednak ukryć, że pojawienie się Mokrej Bobrzycy spaliło dowcip.
– Cóż się takiego wydarzyło – zaczął, po chwili konsternacji, Trzy Głośne Wiatry – że zdobyłaś się na odwagę, Mokra Bobrzyco, wierna żono szlachetnego Rozwiane Pejsy, który od miesięcy dzielnie skalpuje blade twarze, w ramach misji pokojowej…
– Dobra, bez ceregieli – powiedział Zimny Hot Dog, biorąc sprawy w swoje ręce – sorry czaro, że ci przerywam. A ty, co? Nie wiesz, że do wigwamu starszyzny, w czasie narady, kobietom wstęp wzbroniony? Czytać nie umie? Tabliczki nie czytała? Wisi przed wejściem, jak byk – „Cisza. Nagranie”!
– Miałam sen – wyszeptała Mokra Bobrzyca.
– Głośniej! Głośniej! – domagano się z ostatnich rzędów.
– Co miała? – mamrotał Stary Jętka nadstawiając ucha.
– Miałam sen! – powiedziała Mokra Bobrzyca swoim naturalnym, niskim, seksownym…
– Już dosyć! Starczy! Wiemy jakim głosem. Niech mówi, tak?
– Ok.
– I have a dream – zaczęła ponownie.
– No nie! – podniosły się liczne głosy protestu – Raz mówi, że sen. Teraz, że dream. Zdecyduj się, kobieto!
– A tomahawk na to, niemożliwe! – krzyknął Jechał Po Bandzie.
– Cha cha cha cha cha! – przetoczyło się przez prerię, zrywając na równe nogi śpiące bizony, kojoty i sępy (którym potem, aż do świtu, odbijało się padliną).
– Dajcie jej powiedzieć – powiedział Trzy Głośne Wiatry – Mów! – zachęcił Mokrą Bobrzycę, puszczają oko do Zimnego Hot Doga.
– Przyszedł do mnie Manitou. Miał piękny, ciepły głos, jak… Demis Roussos…
– Konfabuluje!
– Cisza! Cisza!
– To powiedz, skąd przyjechałaś i co nam zaśpiewasz?
– Cisza!
– Pewnie „dziwny jest ten świat”?
– No nie. Tylko nie to. Wszyscy to śpiewają.
– Cisza!
– …Powiedział jedno słowo, parytet, i zniknął. Pa ry tet. To musi coś znaczyć, prawda?
Trzy Głośne Wiatry pociągnął z manierki potężny haust Jacka Danielsa.
– Parytet, hm – powtórzył.
– Parytet… Parytet… – padało zewsząd, z ust członków starszyzny zebranych wokół ogniska, w ratuszu wioski, w wigwamie czarownika Trzy Głośne Wiatry.
– To stary obyczaj bladych twarzy – powiedział Trzy Głośne Wiatry – fifty-fifty. Paskudna sprawa, niech nas Manitou broni! Pół władzy w ręce squaw, na każdym szczeblu.
– Ja pierdziu! – zakrzyknął Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję – Pogięło cię? – wrzasnął, patrząc z wyrzutem na Mokrą Bobrzycę – Co ty jesteś, Opcja „prześlij dalej”? – potoczył wzrokiem po twarzach współplemieńców – To jakaś prowokacja, tak?
– Chłopa jej potrzeba i tyle – podsumował Zimny Hot Dog.
– Co miała? Chłopa? – dopytywał Stary Jętka.
W wigwamie zapanowało przygnębiające milczenie.
– Może Manitou chce nam coś powiedzieć, ustami Mokrej Bobrzycy? – powiedział, dotychczas milczący, Ja Wam Nie Przerywałem.
– Mogłabym być wodzem połowy plemienia? – zapytała nagle Mokra Bobrzyca.
Widmo hańby, potężnej jak bizon, przygniotło swym cielskiem wigwam, pióropusze i serca walecznych wojowników. Najbardziej sfrustrowani sięgnęli po manierki, przypalano skręty, kręcono z niedowierzaniem głowami, porównywano słupki, śledzono sondaże.
– Mokra Bobrzyco – zaczął Trzy Głośne Wiatry – sorry, ale kobiety nie zostają wodzami Indian. Wielki Manitou, niech nas…
– I Johna Wayne’a!
– …i Johna Wayne’a, jasne, niech nas i Johna Wayne’a, naszego szlachetnego dostawcę wody ognistej i „zioła”…
– Oby zawsze o nas pamiętał!
– Jasne, oby zawsze o nas pamiętał. John Wayne żeby pamiętał a Manitou, niech ma nas w opiece, nie przerywajcie mi do jasnej cholery! Zapomniałem, co chciałem powiedzieć.
– Że squaw nie zostają wodzami Indian.
– Właśnie. Czy ktoś widział samicę na czele stada bizonów? Nie! Na czele stada bizonów zawsze, od stuleci, kroczy największy i najsilniejszy, to znaczy najmądrzejszy, byk. Byk! A na czele watahy wilków, zawsze i od stuleci, kroczy kto?
– Największy i najsilniejszy, to znaczy, najmądrzejszy samiec alfa! – wyrecytowała unisono pobudzona starszyzna.
– Tak jest! – grzmiał Trzy Głośne Wiatry – A na czele stada sępów, zawsze i od stuleci, kroczy kto?
– Największy i najsilniejszy, to znaczy najmądrzejszy…
– …i najmniej obrzydliwy!
– Tak jest! – dorzynał przeciwnika Trzy Głośne Wiatry – Sorry, dlaczego najmniej obrzydliwy? A, jasne, mówimy o sępach. Jak widzisz, Mokra Bobrzyco – kontynuował Trzy Głośne Wiatry – Manitou musiał mieć coś innego na myśli. Houk!
– Houk! Houk! Houk! – przytaknęła skwapliwie starszyzna.
– A poza tym – zabrał głos Zimny Hot Dog – w czasie narady, zawsze, siedzimy po turecku. Squaw w tej pozycji rozpraszałaby wojowników. A latem, obradujemy rozebrani do połowy, tylko pióropusze, make up i obcisłe legginsy. Czy wyobrażasz sobie siebie bez góry, wśród samych chłopów?
– Każdy sobie wyobraża! – krzyknął Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję.
– Cha cha cha cha cha! – przetoczyło się ponownie przez prerię, zrywając na równe nogi bizony, kojoty i sępy. „Cisza nocna!” – ryczały byki, wyły psowate, skrzeczały padlinożerne.
– A tomahawk na to, niemożliwe! – skręcało ze śmiechu Jechał Po Bandzie.
Mokra Bobrzyca upokorzona, ze łzami w oczach, wybiegła z wigwamu trzaskając drzwiami.
Ktoś bąknął – Szkoda kobity. Ktoś inny dorzucił – Może źle zapamiętała? Satry Jętka mamrotał – A mnie śnił się John Wayne, w chuście w biało czerwone pasy. Wykrzykiwał „Zimny Hot Dog musi odejść!”
Ale Zimny Hot Dog już tego nie słyszał. Śnił, upalony na maxa, złożywszy głowę na żylastym ramieniu czarownika Trzy Głośne Wiatry; śnił, jak cała starszyzna, że Mokra Bobrzyca, siedzi po turecku w ich wigwamach, po jednej Bobrzycy w każdym, bez niczego, full wypas, jak ją stworzył mądry Manitou, i wcale nie musi być wodzem, by wszystkim było miło i przyjemnie, a nawet, niech będzie tym wodzem (Mokrym Bobrem?), niech tam, byle tylko tak siedziała… I żeby śpiewał Demis Roussos. Houk!
Maciej Gardziejewski