MG: UKAZAŁO SIĘ NA PASKU
MACIEJ GARDZIEJEWSKI
OPOWIEŚCI INDIAŃSKIE
ODCINEK III
MANITOU
Występują:
Narrator
Czarownik (Czaro) – Trzy Głośne Wiatry
Wódz – Zimny Hot Dog
Wojownicy:
Jechał Po Bandzie (wojownik / squaw)
Trzy Małpki Z Gwinta
Wyszarpnijcie Mnie Spod Niego Bo Go Zabiję
Bierze W Łapę
Kulawy Wąż
Rozwiane Pejsy (ślubny Mokrej Bobrzycy)
Stary Jętka
Ja Wam Nie Przerywałem
↑
(związek partnerski)
↓
Gdzieś Ty Się Nie Mył
Squaw – Mokra Bobrzyca
Blada twarz: John Wayne alias Izaak Unkas Mohikanowitz (diler)
Miejsce akcji: wioska indiańska położona między Doliną Wesołych Hien a miastem rozpusty Las Wygas, powstałym na pogorzelisku za wioską – tfu! – Czerwonych Stóp.
Odcinek III
Manitou
Wielki Manitou! Stworzyłeś bezkresne prerie i smaczne bizony. Palce lizać! Stworzyłeś dzielnych wojowników i szybkie mustangi. I tak jest dobrze. Zwierzęta obdarzyłeś pożywnym mięsem a wojowników wielkim apetytem. Lepiej, nie można było. Brawo!
Ale jak sam widzisz, koń mi okulał a ja idę, bez mokasynów, po mokrej trawie. Dlaczego pozwoliłeś im spłonąć nad ogniskiem? Chciałem je tylko wysuszyć. Bardzo śmieszne. A koń? Hello! Konia mogłeś oszczędzić. Ok., zbieg okoliczności.
A co powiesz, o wczorajszym polowaniu? Proszę Cię, nie wcelować z takiej odległości, z łuku, w wielkiego bizona? Wybacz, w taki przypadek, nie uwierzę..Mokasyny? Ok., powiesiłem za nisko nad ogniem. Ale ten bizon? Z tej odległości?
Dzięki za szczaw. Z ilością trochę przesadziłeś, jestem jednak większy od królika, ale dzięki. Bądź wola Twoja.
Dojdę do rzeki i odpocznę. Jeśli nie poślizgnę się na kamieniu, nie wpadnę do zimnej wody i nie wciągnę z sobą konia, który się utopi.
Nie, nie. Tak sobie żartuję. Nic bez Twojej zgody. Jasne!
Dzisiejszy dzień, zważ, że jest koniec października, nie musiał być tak upalny. A noc? Już to czuję, będzie z przymrozkiem. Pięknie! Czy aby na pewno idę w stronę wioski? Według słońca, tak. Ale, to słońce, jest tam gdzie powinno, czy tam gdzie Ty sobie, czasami, życzysz, co? Sorry. To z głodu.
Znasz moje intencje i to mnie krzepi. Pamiętasz, znalazłem naszyjnik z wiewiórczych pazurów? Oddałem? Oddałem. A gdzie go znalazłem, pamiętasz? Przed wigwamem Wilgotnej Bobrzycy. Jej stary, Rozwiane Pejsy, od tygodnia skalpował wojowników – tfu! – Czerwonych Stóp, gdzieś aż za Las Wygas. A w tym czasie, ten… Kulawy Wąż, noc w noc… Wiem! Taka była Twoja wola ale pozwól mi skończyć. To mnie boli. Powiedziałem mu (Rozwia…nemu Pej…som? No, ślubnemu Mokrej B.) że naszyjnik znalazłem nad potokiem, w Dolinie Wesołych Hien. Kłamałem. Nie umiem, nie kłamać, gdy trzeba kłamać. Sam mnie uczyłeś, by nie krzywdzić bliźnich. Jaki Manitou, taki Winnetou. Twoja szkoła.
Tak się zastanawiam, dlaczego nie spotkałem swojej squaw? Coś ze mną nie tak? Milczysz. Pewnie, tak najłatwiej. O! Tego się mogłem spodziewać. Zimna mżawka. Wiem, wiem, mógł spaść grad, jak bizonie cojones. Dzięki!
Squaw. Ech, wiesz co myślę o tych sprawach? Byłbym niezły, obdarzyłeś mnie, nie powiem ale konsekwencji to Ci zabrakło. Zapomniałeś, że do pogo trzeba dwojga? A, no właśnie! Pocahontas z Apanaczi w jednym wigwamie, pięknie to wymyśliłeś! Ok., płeć mózgu, mam być tolerancyjny. Jestem, jestem, nie musisz grzmieć.
Nie piję ognistej wody, żadne pyk pyk z fajeczki, po kolacji i fruwanie po wigwamie. Poluję, tylko wtedy, gdy jestem głodny. Ubrania, tylko z naturalnych skór. Segregacja odpadków i tak dalej. Ekologia, jasne, nawet mi się to podoba. Wiara w Ciebie i życie zgodnie z rytmem pór roku, żadne „może jest, a może go nie ma” czy „być albo nie być”.
I co? Nie mam squaw, jestem głodny, koń mi okulał, nadciąga chłodna noc i spaliłeś mi mokasyny. Dlaczego?
I w tym momencie niebo nad prerią pojaśniało, deszcz ustał i tubalny głos oznajmił:
– Bo ci nie wierzę!
A potem lunęło, jak z cebra.
Maciej Gardziejewski