ŁUKASZ DUKOWICZ “DOM, SŁODKI DOM ”- I NAGRODA W XVI OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2021
ŁUKASZ DUKOWICZ
PIOTRKÓW TRYBUNALSKI
XVI OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2021
I NAGRODA
DOM, SŁODKI DOM
Nareszcie. Chciałoby się powiedzieć, że nareszcie odebrali klucze, ale przecież w nowym mieszkaniu Kowalskich coś takiego jak staromodne klucze w ogóle nie jest potrzebne, wręcz nie ma racji bytu.
- No, ty pierwsza, kochanie – pozwolił sobie na tradycyjną szarmanckość wobec małżonki Kowalski.
- Jak uważasz – ustosunkowała się owa małżonka, wyraźnie zadowolona, acz i nieco zakłopotana wyróżnieniem. Tylko młode państwa Kowalskich, szesnastoletnie, płci męskiej, zdawało obok się krzywić nieco na fakt, że to nie jemu przyjdzie przetestować, jako pierwszemu system otwierania drzwi mieszkania skanujący tęczówkę oka.
Kowalska ustawiła się zatem na wprost skanera, by ten mógł uważnie przyjrzeć się jej zielonym oczom, podkreślonym, jakżeby inaczej, dyskretną kolorystyką makijażu. Z kobiecą niepewnością w obliczu technicznej nowinki starała się nie mrugać i wszystko zrobić jak należy i najwyraźniej jej się to udało, gdyż po chwili wzajemnego wpatrywania się w siebie nawzajem pani Kowalskiej i skanera, drzwi postanowiły dać dostęp nowym lokatorom do ich nowego miejsca zamieszkania. Dało się słyszeć delikatne kliknięcie, po czym zadowolona z siebie i działającego zamka Kowalska musiała już tylko nacisnąć designerską, aluminiową klamkę. Równie designerskie drzwi odchyliły się i oto mieszkanie naszych państwa stało przed nimi otworem.
- Tata, teraz ja, ja teraz! – domagało się swojego udziału w wiekopomnej chwili młode. – Dobra, dawaj – wspaniałomyślnie ustąpił swojego miejsca w kolejce potomstwu ojciec rodziny.
Młody natychmiast zatrzasnął drzwi z powrotem, żeby mieć po co zmierzyć się wzrokiem ze skanerem. Ponieważ zaś przerastał już swego staruszka o jakieś dwa cenne centymetry, o tzw. staruszce nie wspominając, nie musiał w tym celu ani stawać na palcach, ani unosić głowy, wręcz przeciwnie.
- Klik – dało się słyszeć po chwili i dumny młody Kowalski był oto drugą osobą, której dane było mieć po co nacisnąć aluklamkę.
Wreszcie i sam senior rodu mógł z sukcesem wypróbować owo science fiction. Usatysfakcjonowany, również przestąpił zacne progi.
Za progami tymi Kowalscy, zadowoleni jak chyba jeszcze nigdy w życiorysach, poczęli błyszczącymi od nowości wszystkiego tutaj oczami pochłaniać całość jednego po drugim widoku i każdy szczegół z osobna.
- Zobacz, zobacz tę szafkę, jak się otwiera – wzdychała do męża zachwycona oną szafką Kowalska, podczas, gdy adresat jej słów naciskał już kolejne wirtualne klawisze zainstalowanego w smartfonie sterownika domu i wszystkiego niemal, co się w nim znajduje. – Czczaad… – wydobył z siebie wyraz uznania młody na widok systemu robienia hałasu w jego pokoju, złożonego z odtwarzacza o kosmicznych kształtach i czterech równie kosmicznych głośników. Tego dnia Kowalscy długo jeszcze nie poszli spać, zwiedzając z otwartymi twarzami swoje nowe M niczym Centrum Nauki “Kopernik”. Ich własny “Kopernik”.
Kolejne dni pomieszkiwania również schodziły na achach i ochach, wciskaniu klawiszy i obserwowaniu reakcji sprzętów, testowaniu sposobów rozkładania się foteli i kanap w konfiguracjach dla różnych ułożeń i posadowień zasiedzeń, czy różnych trybów wypuszczania z siebie strumienia wody przez łazienny natrysk z funkcją biczów wodnych i masaży, być może w zależności od stopnia zasłużenia sobie na jedno, bądź drugie. Młody zaś chętnie dzielił się z otoczeniem swoim gustem muzycznym (nazwijmy to muzycznym) i możliwościami sprzyjającego temu sprzętu.
Wszystko to na szczęście osładzało panu domu świadomość konieczności brania w pracy nadgodzin, a jego małżonce tego, że będzie go przez to widywała jeszcze mniej niż do tej pory. Inteligentne mieszkanie od dewelopera w “Kosmicznym Zakątku” swoje przecież musi kosztować, a raty kredytu hipotecznego z BestBanku same się nie spłacą…
- Jeszcze tylko trzydzieści lat i to wszystko będzie tylko nasze, nasze… – myśleli sobie małżonkowie Kowalscy, zasypiając snem sprawiedliwych i zadowolonych w swoim inteligentnym łożu z funkcją usypiania i budzenia delikatną, acz w miarę nie budzenia się, coraz dotkliwszą wibracją.
Pierwszy zgrzyt w tej rodzinnej sielance pojawił się, gdy pewnego dnia z synowskiego pokoju dało się nagle słyszeć:
- No, co?!
- Przekroczono normy dopuszczalnego hałasu – odpowiedział na to aksamitny, kobiecy głos wydobywający się ze wszystkich czterech głośników.
To system pomiaru głośności automatycznie ściszył jej poziom, gdy młody, korzystając z nieobecności rodziców, właśnie chciał ją podkręcić. Nie było “zmiłuj”. Nie pomogły żale do rodziców po ich powrocie, gmeranie Kowalskiego seniora przy sprzęcie (tak, jakby znał się na nim lepiej niż junior), czy nawet telefon do dewelopera. Słowa tego ostatniego potwierdziły obawy syna Kowalskich. Taki system – nic się nie da zrobić. W sumie jego rodzice byli nawet zadowoleni. Do czasu.
Kilka dni potem, a była to sobota, z łazienki rozległo się:
- Co jest, do licha?!
Był to głos pana Kowalskiego. Jednocześnie ucichł szum wody, lecącej wcześniej z ultra prysznica.
- Przekroczyłeś limit wody przeznaczonej na kąpiel – odpowiedział prysznic tym samym przymilnym głosem, którym wcześniej przemówiło Hi-fi.
- Ja…Jaki limit?! – domagał się odpowiedzi namydlony nieszczęśnik – Niedziela jutro, potrzebuję się porządnie wykąpać!
Odpowiedzią była już tylko cisza. Jedyne, co mógł Kowalski, to wytrzeć się ręcznikiem z pachnącej lawendą piany.
Nadszedł też czas na Kowalską. Gdy pewnego dnia wróciła do domu z zakupami i zaczęła kolejno chować do lodówki ich spożywczy komponent, w pewnym momencie z tejże lodówki rozległo się głośne wycie.
- Wykryto niezdrową żywność – wyjaśniła lodówka znanym już kobiecym głosem.
Kowalska spojrzała na trzymaną w ręku golonkę. Póki co jednak wzruszyła tylko ramionami, mimo wszystko załadowała golonkę do środka i zamknęła lodówkę. Ta jednak nie dawała za wygraną, gdyż wycie nie ustawało. Wreszcie za wygraną dała Kowalska i wyjęła golonkę z powrotem, co najwyraźniej usatysfakcjonowało urządzenie, gdyż w tym samym momencie zamilkło.
- Uff – odetchnęła pani domu, chociaż słowo “pani” brzmi nieco szyderczo w kontekście jej kapitulacji przed lodówką.
- Na szczęście jest chłodno, wyniosę to na balkon – dodała i tak też zrobiła z niezdrową golonką. O dziwo, balkon nie protestował.
W kolejnych tygodniach wychodziły na jaw kolejne niedogodności domowych udogodnień. To nagle w środku nocy włączał się robot sprzątający, gdyż uznał, że niepokojąco wzrosło zakurzenie dywanów, a w nocy nikt nie będzie mu akurat przeszkadzał i pałętał się koło niego, to znowu dla odmiany wieczorem wyłączał się telewizor w salonie, akurat w środku meczu, w trosce o zdrowie Kowalskich oczywiście, Kowalskiego konkretnie, na ekranie zaś pojawiał się miast boiska równie zielony, kojący obrazek z łąką i komunikat zachęcający do wyjścia w plener.
- Ta, teraz, o dziesiątej wieczorem – syknąwszy skwitował to pan, czy może raczej „pan” domu.
Szczytem było jednak to, co spotkało go pewnego wieczoru, kiedy to powrócił z od dawna wyczekiwanego wypadu z kolegami do tzw. miasta. Skanerowi przy drzwiach mieszkania najwyraźniej nie spodobał się lekko zmętniały wzrok Kowalskiego, gdyż ten, zamiast po rzuceniu okiem na tenże skaner usłyszeć wyczekiwane kliknięcie zamka drzwi, zobaczył wysuwającą się ze ściany jakąś rurkę, zaś do jego uszu dobiegł głos:
- Podejrzenie stanu nietrzeźwości, dmuchnij mocno w ustnik czujnika.
- A… Ale osochozi…? – dopytywał się z trudem Kowalski.
- Powtarzam, dmuchnij w ustnik czujnika – ponaglał głos.
- Ci…Ciszszej – Kowalski rozejrzał się po korytarzu. – Cozababa…
Wreszcie posłusznie dmuchnął nie bez problemów w ustnik alkomatu.
- Przekroczony dopuszczalny poziom alkoholu w wydychanym powietrzu, nie możesz wejść do mieszkania, wróć, gdy ów poziom będzie odpowiedni – dał się słyszeć wyrok, wtedy też rurka alkomatu z powrotem zniknęła w ścianie.
- Oż ty – mężczyzna sięgnął po telefon. Wreszcie, pomimo niezbyt wyraźnego tego wieczora widoku, udało mu się trafić w numer małżonki.
- Śpisz, żonomojakochana? – zapytał speszony, chcąc nie chcąc zmuszony do poproszenia o pomoc
- Bo mnie drzwi nie pusz… sz… szczają, że jestem niby ja pijany, ja… Mogabyśmi otworzyć?
- Eech… – usłyszał tylko komentarz żony. Ta jednak wkrótce dodała:
- Słuchaj, nie mogę. Mówi mi, że jesteś nietrzeźwy i istnieje zagrożenie naruszenia tego, no, miru domowego. Zjedź może na dół do recepcji i zapytaj, co teraz.
Tak też postąpił małżonek. Po wyjściu z windy na parterze usłyszał tylko od dyżurującego portiera:
- Co, panie Kowalski, nie puściło?
Cieć zdawał się już wiedzieć wszystko i roześmiany dodał przyjaźnie:
- Pan się kimnie do rana tam u mnie w kanciapce, dobrze, że dzisiaj akurat tylko pan jest w potrzebie. W tamte sobotę dwoje musiało się zmieścić razem, Malinowscy, spod dwunastki, z imienin wrócili.
Kowalski doczekał w bardaszce do rana, nawet mu się tam dobrze spało. Dom też okazał się już bardziej łaskawy i tym razem wpuścił.
Odtąd jednak coraz częściej Kowalscy mniej przychylnym okiem patrzyli na różne domowe inteligentne udogodnienia i coraz częściej szeptali między sobą z poczuciem, że ściany w ich mieszkaniu chyba mają uszy. Coraz mniej spokojnie zasypiali, a w głowach zaczęły narastać wątpliwości, potęgowane rosnącymi ratami kredytu za to całe szczęście. Głos zaś, którym dom zwykł do nich przemawiać i ich łajać, brzmiał dla nich jak głos nadzorcy, najbardziej znienawidzony ze wszystkich na świecie. Czuli się, jak w “Odysei Kosmicznej”, gdzie nie dało się wyłączyć elektronicznego decydenta, albo raczej, jak w filmie klasy B z serii bunt maszyn.
Ściany zaś rzeczywiście chyba miały uszy i dom zaczął coś podejrzewać, bo kiedy pewnego sierpniowego dnia Kowalscy całą trójcą wrócili z wczasów w Albanii, drzwi ich mieszkania powitały ich, czy też raczej pożegnały komunikatem w wykonaniu znanego głosu:
- Wasze ogólne nastawienie jest nieodpowiednie, dotychczasowe zachowanie również. Nie mogę was wpuścić. Wróćcie, kiedy przemyślicie swoją postawę. Zapraszam za miesiąc.
Kowalscy, dysząc z wściekłości i zmęczenia, ujęli toboły i zniknęli domówi z oczu w drzwiach windy. Postanowili tymczasowo udać się do rodziców: Kowalskiej, co pana Kowalskiego nie cieszyło jakoś szczególnie, bo głos teściowej lubił niemal tak, jak głos elektronicznej pani domu.
Kolejna niespodzianka czekała w podziemnym garażu. Inteligentny samochód państwa Kowalskich albo sam coś wyczuł, albo też skumał się z ich mieszkaniem, gdyż zamiast odpalić, wypalił tylko nagły, kolejny budujący komunikat, tym razem na wyświetlaczu:
- Jesteś zbyt wzburzony, żeby prowadzić. Idź pieszo, bądź wybierz komunikację publiczną.
Tym razem dosadne przekleństwo nie uwięzło w gardle Kowalskiego, a głośno wydostało się na świat z jego ust, na co Kowalska zareagowała karcącym męża spojrzeniem, bo przecież ich z pewnością nieznająca takich słów latorośl siedziała właśnie z tyłu.
Potem, jako, że pani Kowalska była równie wzburzona jak mąż, wszyscy troje opuścili zbuntowany pojazd i taszcząc torby z pamiątkami z Albanii wyruszyli w drogę na przystanek miejskiej komunikacji. Droga zaś była przed nimi dość długa, bo “Kosmiczny Zakątek”, aczkolwiek dość gęsto zabudowany, leżał raczej na skraju miasta, z dala od jego bardziej uczęszczanych arterii.