LEKCJA HISTORII I PATRIOTYZMU, 602 LATA PO GRUNWALDZIE
Nic się nie stało, Urlyku, nic się nie stało!
W ulewnym deszczu stoczyły ze sobą w sobotę, 14 lipca obie armie zacięty bój, odtwarzający bitwę pod Grunwaldem w 1410 roku. Zgodnie z prawdą historyczną zwyciężył król Władysław Jagiełło, a wielki mistrz zakonu Ulryk von Jungingen poległ na polu walki.
Jacka Szymańskiego, który od początku organizowania inscenizacji gra króla Jagiełłę, spotkaliśmy przed bitwą pod jego namiotem.
— Tak długo już w tej samej roli, nie nudzi się? — zagadnąłem. — Lata lecą, jak tam z kondycją? O kontuzję nie trudno.
— Nie nudzę się, bo każdy Grunwald to wielka przygoda, na przykład jak wtedy, kiedy spadłem z konia i zrobiłem się niemal tak popularny jak Myszka Miki — uśmiechnął się. — Co do kondycji, jakoś daję sobie radę. Jagiełło do późnej starości wsiadał na konia.
Blisko 50 tys. widzów zasiadło przed polem, gdzie miała rozegrać się wielka bitwa, z udziałem ponad tysiąca rekonstruktorów.
Po stronie zakonu kwiat rycerstwa i zaciężni, po naszej armia polsko-litewska i sojusznicze. Widzowie mogli nie tylko obserwować wydarzenia, słuchać komentarza, ale również zapoznać się ze strategią działań na polach średniowiecznych bitew.
Kiedy w kierunku polskiego króla ruszyli krzyżaccy posłowie, by wręczyć mu dwa nagie miecze, niebo się zachmurzyło. A gdy łucznicy wypuścili chmarę strzał, lunęło. Wiatr porywał parasole, namioty i balony.
Część widzów umknęła, szukając sobie schronienia. Ale walczący nic sobie z kaprysów przyrody nie robili. Miecz uderzał o miecz, tarcza o tarczę, słychać było jęki rannych i konających. Szala bitwy przechylała się to na jedną, to na drugą stronę, wreszcie doszło do starcia głównych sił. Kiedy Polacy odbili z rąk krzyżackich Chorągiew Krakowską, co zdwoiło ich wolę zwycięstwa, stało się jasne, że bitwa jest rozstrzygnięta.
Sam wielki mistrz, trafiony dwa razy, poległ na polu walki. I wtedy niebo się przetarło, a widzowie, którzy zrejterowali, jak Litwini wrócili.
Wielkiego mistrza przywieziono na odkrytym wozie do jego obozu.
— Urlyku nic się nie stało, nic się nie stało! — śpiewali jego rycerze.
Jarosław Struczyński, bo on w tej roli, podniósł w wysiłkiem głowę.
— Jak było? — zapytałem. — Deszcz mocno utrudniał bój?
— Nie da się ukryć, ciężko, ale i w upale też nie lepiej. Klęska trochę boli, lecz pociechą są takie jak te przyśpiewki. Wody!
Artykuł i foto Władysław Katarzyński