KAROL KOŚNIK “PRZEDMOWA ”- WYRÓŻNIENIE W XVI OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2021
KAROL KOŚNIK
SZCZECIN
XVI OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2021
WYRÓŻNIENIE
PRZEDMOWA
Długo zwlekaliśmy z udzieleniem odpowiedzi na propozycję napisania wstępu do najnowszej publikacji Jana Trzeszczały. Przez ponad trzydzieści lat naszej wspólnej pracy recenzenckiej (jak ten czas pędzi!), staraliśmy się nie schodzić poniżej poziomu przyzwoitości. Z oczywistych względów zależało nam, aby naszego nazwiska nie łączono z publikacjami typu „nie umiem, a i tak piszem…” Tym razem zdaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że bez naszych uwag krytycznych, nieświadomy zagrożeń Czytelnik znajdzie się tu w sytuacji świadka zbrodni zamkniętego na noc w jednej celi z recydywistą. Cóż było począć? Koniec końców ulegliśmy namowom, za co przepraszamy naszych najbliższych.
Olu nasza kochana, może i ty kiedyś zrozumiesz naszą decyzję (trudną przecież), może jeszcze nie teraz, może kiedy dorośniesz… Wtedy o tym porozmawiamy.
Zacznijmy ab ovo, którym tu jest tytuł – Pamiętnik nie znaleziony – cóż za niedorzeczność! Wszak już samo użycie określenia „pamiętnik” dla zbioru niezwiązanych ze sobą w logiczną całość opowiadań… Doprawdy, sił brakuje żeby to tłumaczyć.
Trzeszczałę znamy, jak zły szeląg i przymrużywszy oczy widzimy go, jak próbuje się wepchnąć do (jakżeż przecież zaszczytnego!) szeregu autorów Pamiętników znalezionych w…
Nadstawmy ucha, a usłyszymy drażniący swą piskliwością głos Trzeszczały: „Ja tu stałem!” Z pewnością od czasów Herostratesa, chora ambicja nie została skuteczniej wsparta tupetem! Nie sposób uwierzyć, ale tytuł najwyraźniej sugeruje opozycję w stosunku do swych rzekomych antenatów, więcej nawet – sugeruje odświeżenie zastanego stereotypu.
Nabierać stare wróble na podobne plewy?! Jakaż szkoda, że określenia „nie znaleziony” nie można rozumieć dosłownie… Pragniemy odwołać się tu do kultowego zbioru esejów Róży Opat Wronie pióra, w którym pokolenie równolatków Trzeszczały ochrzczono (nomen omen) mianem „pechowych siódemek“. Niewątpliwie samego Trzeszczałę należałoby au rebours nazwać „szczęśliwą trzynastką”. Boć i pomyśleć tylko: Słownik pisarzy polskich i polskojęzycznych poświęcił temu „literatowi” całe cztery linijki tekstu, a dla porównania, takiej potędze pisarskiej, jak Opat – zaledwie trzy wersy…
Źródło tego kuriozum tkwi swymi korzeniami głęboko w przeszłości, bo aż w końcu lat osiemdziesiątych. Wtedy to publikacje Trzeszczały osiągnęły łączny nakład 300.000 egzemplarzy (sic!). Szczęśliwie, zdrowy organizm wydala z siebie trucizny i dzisiaj najpełniejsze zbiory „twórczości” Trzeszczały znajdują się w osiedlowych pojemnikach na makulaturę.
Uczciwi krytycy od samego początku zaliczali pisaninę Trzeszczały do owego sławetnego pseudoliterackiego nurtu, trafnie nazywanego „martwą falą”. Termin ten, zaczerpnięty ze słownika wilków morskich, do nomenklatury literackiej wprowadziła sama Pani Róża w niezapomnianym Na garnuszku kata. Mniej zorientowanym Czytelnikom wypada tu wyjaśnić, iż głównym wyróżnikiem pozycji z tego nurtu była, jak to trafnie określiła mistrzyni eseju w demaskatorskiej Krainie sytych sępów, „gorliwość w malowaniu kolorowych ilustracji do programu partii komunistycznej”.
Trzeszczała był ilustratorem szczególnie hołubionym przez czerwony reżim. Jak powszechnie wiadomo, w końcówce lat siedemdziesiątych i później, w dekadzie lat osiemdziesiątych, umieszczenie jego nazwiska w czołówce filmu gwarantowało swobodny dostęp do zasobnych funduszy państwowej kinematografii. Zapewne z tego właśnie powodu na czarnej liście reżyserów splamionych ekranizacją „dziel” Trzeszczały, znalazły się nazwiska tej miary, co Wacław Lubliński (Wczorajsze jutro), czy Adam Pikulik (Człowiek i człowiek). Dodajmy, że na pisaninie Trzeszczały był oparty i nagrodzony w 1988 r. na bratysławskim Festiwalu Filmowych Form Fabularyzowanych obraz Magdaleny Stodołły Bezbarwne kolory.
Nie inaczej rzecz się miała z teatrem. Kto jeszcze zechce dzisiaj pamiętać, że premierę sławetnej śpiewogry z librettem Trzeszczały Nowohucka Carmen na deskach stołecznego Studia Ruchu i Dźwięku przygotował, tak współcześnie podziwiany, Arek „Slim” Wyczółek? Spuśćmy jednak zasłonę miłosierdzia i poprzestańmy na tych kilku przykładach z pełnej listy hańby zamieszczonej w szczerym do bólu eseju R. Opat Zjełczała śmietanka, opublikowanym w Niechcianej prawdzie nr 129 z marca 2021 r.
Dla dopełnienia obrazu należy tu przypomnieć, iż w listopadzie 1987 r. wysunięcie kandydatury Trzeszczały na stanowisko prezesa Penklubu (simia purpurata!) przesądziło ostatecznie o wieloletnim podziale środowiska literackiego na dwa wrogie sobie obozy. Wówczas Trzeszczała obszedł się smakiem, jednak echa tamtych wydarzeń wciąż są słyszalne.
Oczywistym jest, że taka sytuacja źle służy prestiżowi polskiego pisarstwa na arenie międzynarodowej. Odnotujmy tu i to, iż feralną kandydaturę zgłosił wówczas Bohdan Maślaczek, tuż po swoim debiucie tomikiem poezji I nadeszła miłość. Obecnie Maślaczek redaguje dla EEL Institut serię wspomnień byłych sekretarek lokalnych prominentów z Podkarpacia.
Poruszyć tu jeszcze chcemy kwestię zasadniczą, jaką jest tożsamość rzekomego autora. Mamy mianowicie powody uważać, iż nazwisko „Jan Trzeszczała” jest jedynie pseudonimem, za którym ukrywa się nie kto inny, jak tylko znany skandalista Jan Wrzeszczała. Gwoli prawdy – brak nam jeszcze dowodów w sensie procesowym.
Wziąwszy pod uwagę przytoczone powyżej fakty, nikogo już nie może zdziwić, że Pamiętnik nie znaleziony jest zwyczajnym plagiatem. Jakżeż inaczej można nazwać zbiór opowiadań pióra amatorskich twórców, którzy naiwnie przesłali swoje prace do oceny w Magazynie Literackim w czasach, gdy Trzeszczała redagował rubrykę Debiutanci na start.
Sami Państwo rozumiecie, iż lektura Pamiętnika może zainteresować już tylko prokuraturę. Zresztą, prędzej czy później, faktyczni autorzy upomną się o swoje podeptane prawa, a wtedy trzeba będzie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w społeczeństwie o europejskich aspiracjach można tolerować sprzedaż publikacji będącej de facto prostackim złodziejstwem? Na marginesie: trawestując tu znany slogan reklamowy: „Do nabycia w najgorszych księgarniach…”
Już tradycyjnie pragniemy pożegnać się czymś optymistycznym. Otóż, nawet tych czytelników, którzy, wiedzeni niezdrową ciekawością, sięgnęli po Pamiętnik nie pozostawiamy bez nadziei. Ukazał się bowiem najnowszy zbiór esejów Róży Opat Gęsi nie Polacy i wystarczy się w nie zanurzyć, aby dokonać ablucji w krystalicznej wodzie prawdy.