Jerzy Fryckowski – Wiersze – II miejsce w kategorii poezja(dorośli) X OTWARTEGO KONKURSU LITERACKIEGO „GNIEWIŃSKIE PIÓRO”
W dniu dzisiejszym publikujemy wiersze Jerzego Fryckowskiego
z Dębnicy, który zdobył II miejsce w kategorii poezji dla dorosłych
X OTWARTEGO KONKURSU LITERACKIEGO „GNIEWIŃSKIE PIÓRO” 2011.
Jerzy Fryckowski (ur. 16 lutego 1957 r. w Gorzowie Wielkopolskim), polski poeta, krytyk literacki, zajmuje się teatrem i twórczością satyryczną (M.in. Król Łgarzy w Bogatyni 1991).
Studia ukończył w Wyzszej Szkole Pedagogicznej w Słupsku. Obecnie pracuje jako nauczyciel-polonista w Dębnicy Kaszubskiej koło Słupska. Jego wiersze znajdują się w ponad 200 almanachach i antologiach, tłumaczony na angielski, niemiecki, francuski, hindi i litewski.
Przygotował pierwszą w Polsce antologię wierszy o ojcu, która czeka na wydawcę. Laureat wielu prestiżowych konkursów literackich.
Członek Związku Literatów Polskich.
Do tej pory opublikował.:
Cierpliwość ubogich – Słupsk 1989 Copulum abruptamae – Sieradz 1991 Aleja dusz – Kraków 1992 Nogami do przodu – Włocławek 1994 Gdzie już cicho o mnie – Kraków 1995 Antologia poezji wigilijnej – Warszawa 1995 Zaufać ślepcom – Kraków 1997 Treny – Słupsk 1999 Kroki na suficie – Kraków 2004 Słowa bielsze od śniegu. Antologia poezji wigilijnej – Wrocław 2006 Kiedyś nas uśpią – Słupsk 2007 Między tobą a snem – Kraków 2007 Jestem z Dębnicy – Słupsk 2009 Treny (wydanie rozszerzone)– Kraków 2009.
JERZY FRYCKOWSKI
WIERSZE
II miejsce w kategorii poezja
KIEDY WYSCHNIE POMARAŃCZA
Zaniosę cię do handlarza wschodnich pachnideł
by rytualnie obmył limfatyczne ciało i namaścił je olejkami
o zapachu wszystkich południowych plaż gdzie czytaliśmy lokalne gazety
i klejącymi się od lodów palcami przymarzaliśmy do wielkich fotografii
aktualnie panującego sekretarza który namiętnie pisywał wiersze
a nigdy nie podpisał aktu łaski pod wyrokiem dla poety rewolucjonisty
Zanim w kondukcie udam się do palacza zwłok
dam się jeszcze raz uwieść twojemu zapachowi zabieganej kobiety
niosącej mi rano pęczek rzodkiewek i krople potu na piersiach
znów porozwieszam twoje szaty na wszystkich drzwiach
z których języki zazdrosnego słońca zliżą kurz
z wyblakłych plakatów Marilyn Monroe
i zapachem kadzideł uśpię najpierw psa
a potem kroki na schodach
Po raz pierwszy w życiu cię ubiorę
będę płakał na siłę zginając łokcie i palce w stawach
poplątam sznurowadła
guzików nie dopnę
KABUL
Twoje zielone rajstopy jak krzyk rzucone na krzesło
maskują i dają schronienie przed samolotami bezzałogowymi
wycieram o nie strach gdy wbiegam do hotelowego pokoju z wyplutymi drzwiami
i gaszę pragnienie zlizywaniem soli z opalonego na targu karku
poraniona palcami szybszymi od dłoni akordeonisty dopełniasz barwę gobelinów
przedstawiających sceny z Księgi Królów czytam przez ich abażur
inicjały i daty wyryte na ścianie zawleczkami granatów
które odrzucone jak najdalej pozwoliły uratować nogi i zdjęcie syna
za oknem na tle żółtego ostrza słońca wschodzą gwiazdy na sztandarze
marszczącym się w silnym wietrze jak twoja chimar na podłodze
kiedy mnie ponownie dosiadasz instynktownie odpinam kaburę
gorąca lufa pistoletu ma gładkość twojego brzucha
uczysz mnie co znaczy w języku paszto imię mojej żony
a przez miseczkę stanika oddzielamy pustynny piasek od martini
IZAAK
Ojcze ten kamień to ołtarz ofiarny nie pamiętasz już kto poddał cię próbie
na stole rachunki za światło i węgiel
papierowe języki banków zlizują resztki chleba sprzed tygodnia
pusta lodówka szczeka światłem i pleśnią
obok siekiera jak biżuteria odbija uśmiech słońca
za oknem sznur za słaby na szyję i za krótki na pieluchy mojej siostry
butelka wódki oddaje ci pamięć
wracasz do i czasów gdy religia w salkach katechetycznych
a ty widelcem przywiązanym do kija polowałeś na uwięzione pod lodem szczupaki
i za zarobione pieniądze kupiłeś swojej matce perukę potrzebną po chemii
kabel od żelazka też za krótki
wystarcza na tyle aby przeliczyć na plecach moje żebra
i nakarmić gdy nieopatrznie zapytałem czemu tylko chleb z margaryną
Mama jeszcze śpi pachnie tobą bo odłączyli nam ciepłą wodę
i gorący prysznic stał się jej obcy jak język sąsiadów zza Odry
ona będzie pierwsza zamkniesz oczy i nawet nie powiesz: Przebacz
potem moja siostra taka mała ledwie większa od łzy
że trudno trafić w nią ostrzem siekiery
zgięta jak rogalik o którym akurat śniła
twoja rozpacz tak wielka że zasycha w gardle
nie masz już wódki z ostrza zlizujesz krew twoją przecież krew
pochylasz się nade mną udaję że śpię
ktoś od dłuższego czasu dobija się do drzwi
obaj wiemy że to nie Bóg
JERZY, SYN JÓZEFA
Stacja Górzyca
graffiti spijają resztki ocalałych szyb
stąd już nie można odjechać daleko
sanatorium przeciwgruźlicze nie zmieniło lokalizacji
ale żaden pociąg juz się nie zatrzyma
pozostał dziecięcy strach przed wielkością lokomotyw
które przetaczały się niedaleko moich i ojca stóp
spocone jak w poemacie Tuwima
parę kilometrów w lewo w stronę Kostrzyna
szyny jeszcze ciepłe dotykiem szyi mojej matki
która nie potrafiła znieść bólu
a kojące właściwości morfiny znała tylko z zachodnich filmów
Stacja Górzyca prostokątny kartonik wchłania połowę mojego potu
druga mokra ścieżka ginie w wielkiej dłoni ojca
która potrafi zarobić na chleb z omastą i zniżkowy bilet
Tej nocy wstrzymano wszystkie pociągi
dróżnicy rozbiegli się w przeciwne strony
Nie było jeszcze kamer termowizyjnych
już nie pamiętam kto pierwszy natknął się na moją matkę
Nie znaleziono przy niej żadnej fotografii