HUMORESKA “SZCZĘŚLIWY TRAF” JANUAREGO WITKOWSKIEGO
W dniu dzisiejszym przedstawiam humoreskę Januarego Witkowskiego , znanego polskiego fraszkopisarza i satyryka.
SZCZĘŚLIWY TRAF
W końcu lat sześćdziesiątych, jakieś dwa miesiące przed wyjściem do cywila, dowiedziałem się od kolegi, że jestem przedstawiony do awansu na starszego szeregowego. Nie mogłem tego tak zostawić, trzeba było coś z tym zrobić… Znalazłem proste rozwiązanie – postanowiłem się upić i w stanie upojenia alkoholowego, grubo po czasie wrócić z przepustki. Plan ten z niekłamaną przyjemnością konsekwentnie zrealizowałem, a o jego skuteczności przekonały mnie, dobiegające jakby z oddali, wrzaski oficera dyżurnego. Oczywiście noc spędziłem w areszcie.
Nazajutrz rano, pozbawiony pasa i sznurówek, a uzbrojony w miotłę, zacząłem zamiatać przed dyżurką. Oficerowie zaczęli się schodzić na apel…
- Co ty tutaj robisz?! – usłyszałem nad sobą głos mego pryncypała, kapitana łączności.
- Spóźniłem się z przepustki i zamiatam. – wymamrotałem pod nosem.
- Zabieram cię na centralę, bo masz dyżur, a potem pójdziesz z powrotem do aresztu.
Na centrali kontynuowaliśmy rozmowę.
- To ja cię wystawiłem do awansu… – zaczął z wyrzutem.
- Wiedziałem o tym wcześniej – odparłem zgodnie z prawdą.
- A kto ci o tym powiedział? – spytał „mimochodem.”
- Nie jestem donosicielem, obywatelu kapitanie. – odrzekłem
– Ostrzygę, ostrzygę… – obiecał zwyczajowo, lecz o ile wiem, to jeszcze nikogo nie ostrzygł.
Na tym urwała się nasza rozmowa. Natomiast na drugi dzień po dyżurze, spotkała mnie przyjemna niespodzianka, a mianowicie dano mi do wyboru, kilkudniowy areszt, albo wykonanie gazetki na pięćdziesiątą rocznicę Armii Radzieckiej. Wybrałem oczywiście to drugie.
Porucznik, stary frontowiec zaprowadził mnie do dużej sali z piecem kaflowym, stolikiem i kilkoma krzesłami, poczym przyniósł potrzebne mi przybory, i wyszedł. Nareszcie zostałem sam. Postanowiłem tworzyć „dzieło” w iście żółwim tempie, tak, aby móc upajać się jak najdłużej uzyskaną samotnością.
Nakropiłem szczotką sowieckie godło: wielki Sierp i Małot – to było tło. Następnie w górnej części arkusza, namalowałem czerwony napis: „50 LAT ARMI RADZIECKIEJ”, a po jego bokach: z lewej strony czołg, a po prawej czerwoną sowiecką gwiazdę. Po kilku dniach, w trakcie wycinania zdjęć z cuchnącego farbą drukarską (wydawanego m/n po polsku) radzieckiego ilustrowanego miesięcznika „Kraj Rad”, (którego nikt nie czytał) nastąpiły spodziewane odwiedziny porucznika nie kryjącego zadowolenia z moich postępów w pracy, a co ważne długo nie zabawił. Tak upłynęło kilka następnych dni w błogiej samotności. Zacząłem się powoli zbliżać do końca naklejając zdjęcia dzielnych sołdatów oraz groźnego uzbrojenia Armii Czerwonej, kiedy wszedł mój zleceniodawca.
- O! Widzę, że już skończyłeś. – zauważył radośnie.
- Właściwie to tak, ale muszę jeszcze zrobić drobne poprawki…
- To znaczy jutro skończysz..? – spytał delikatnie.
- Tak, na pewno! – odparłem.
- No, to nie będę ci przeszkadzał.
Nazajutrz rano wszedł zadowolony, ale nie trwało to długo.
- No, na pewno skończy… – urwał spojrzawszy na pusty stolik.
- A gdzie gazetka..? – spytał z niepokojem.
- Gazetkę spaliłem w tym piecu, bo mi się nie udała. – odparłem.
Spojrzałem na jego twarz oczekując aprobaty(o święta naiwności!), a zamiast tego ujrzałem zdumienie z ledwo hamowaną wściekłością.
- Chodź ze mną do kantorka! – wydusił ponuro.
W kantorku usiadł za biurkiem i zaczął bębnić palcami po blacie. Zdumiewało mnie jego iście stoickie opanowanie. Stałem na baczność, choć mi nie wydał takiego rozkazu.
- „Dopóty dzban wodę nosi… – zaczął mentorsko.
- Dopóki mu się ucho nie urwie.” – dokończył pouczająco.
- Tak jest, obywatelu poruczniku! – potwierdziłem służalczo.
– Ładnie to sobie wykombinowałeś… nie mogę cię teraz ukarać, bo upłynęło osiem dni.
– Tak jest! – Tak jest! – potwierdziłem radośnie, choć wogóle nie znałem tego przepisu regulaminu.
- Jakim ja byłem idiotą, że ci zaufałem?! – rzekł z niedowierzaniem.
- Tak jest, obywatelu poruczniku! – potwierdziłem skwapliwie.
Opanowanie, które przed chwilą podziwiałem, nagle szlag trafił. Zbladł, a zaraz potem cała jego twarz oblała się purpurą. Zerwał się z krzesła i wyrzuciwszy rękę w kierunku drzwi wrzasnął z pasją:
- Wynoś się stąd!!!
Po wyjściu było mi go trochę żal, ale nie mogłem postąpić inaczej. Może to w końcu pojął, że mam inny światopogląd, lub był po prostu dobrym człowiekiem, bo później nie spotkały mnie żadne szykany, których się niechybnie spodziewałem. Frontowca już więcej nie spotkałem, natomiast całą sprawę zachowałem w tajemnicy.
Co do gazetki, to leży (tam gdzie jej miejsce) głęboko wciśnięta za piec, w oczekiwaniu na iskrę, z której rozgorzeje płomień rewolucji… w piecu.
Grudzień 2008
January Witkowski
Historie życiem pisane są najlepsze.Sam kombinowałem podobnie, kompania pojechała na poligon a ja podbijałem legitymacje odchodzącym do cywila całe dwa tygodnie.Pozdrawiam!
Masz chłopie wielki talent.
Janek