GRZEGORZ ŁUSZCZYK “BARBLOND”- WYRÓŻNIENIE W XII OGÓLNOPOLSKIM KONKURSIE SATYRYCZNYM „O STATUETKĘ STOLEMA” 2016
GRZEGORZ ŁUSZCZYK
XII OGÓLNOPOLSKI KONKURS SATYRYCZNY
„O STATUETKĘ STOLEMA” 2016
WYRÓŻNIENIE
BARBLOND
O takiej przygodzie marzy każdy mężczyzna, mnie się przydarzyła kilka lat temu. Siedziałem w barze na Świętojańskiej sącząc winiak i delikatnie zaciągając się papierosem. Było późne jesienne popołudnie. Nie miałem żadnych planów, nigdzie się nie spieszyłem. Trwałem bez celu na stołku barowym, gapiąc się na ulicę. Ludzie szli w tę i w tamtą, trolejbusy jechały, samochody piszczały hamulcami. Kolejny szary dzień w życiu miasta. Obok siedziała jakaś kobieta. Piła kawę, patrząc pustym wzrokiem na świat za szybą. Robiliśmy dokładnie to samo, ale osobno, każde zagłębione w siebie, w swoje sprawy. W pewnym momencie poprosiła o ogień. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Była dojrzałą blondynką, o ładnej, ale niczym się nie wyróżniającej twarzy, z włosami lekko spadających na ramiona. W jej urodzie i ubraniu było coś niegdysiejszego, jakby chciała swoim wyglądem zatrzymać czas. Mogła mieć równie dobrze 50 jak i 35 lat, być właścicielką niedużej firmy lub menedżerem w korporacji. Zagadnąłem byle co. Ona odpowiedziała podobnie. I tak się potoczyła rozmowa samotnego faceta z samotną kobietą w podrzędnym barze kawowym. Po półgodzinie gawędziliśmy swobodnie. Sytuacja rozwijała się pomyślnie.
- Będę już szła. A ty? – zapytała sięgając po jasny trencz.
- Też będę się zbierał – opowiedziałem spokojnie.
- Może cię podrzucić? Jadę do Sopotu.
- Chętnie. Ja do Redłowa, a dzisiaj jestem bez samochodu – ochoczo przystałem na propozycję.
Wyszliśmy na ulicę. Pogoda zrobiła się podła. Drobny kapuśniak zacinał prosto w twarz. Skręciliśmy w boczna ulicę, na której zaparkowała samochód. Czarna RAV 4 dobrze komponowała się z jej jasnym płaszczem i szarym golfem. Jechaliśmy aleją Zwycięstwa. Wycieraczki narzucały leniwy rytm rozmowy, coraz z resztą bardziej figlarnej. Jest nieźle, pomyślałem. Minęliśmy Redłowską, później Wielkopolską i zbliżaliśmy się do Orłowa. Nie pytała, gdzie mnie wysadzić, a ja udawałem, że zapomniałem dokąd jadę. Po prawej minęliśmy Klif i już jechaliśmy prosto do Sopotu, gdy nagle skręciła do Kolibek, tak dobrze mi znanych z sobotnio-niedzielnych spacerów, ale pustych i ponurych o tej porze dnia. Może być i tu. Co prawda aura nie sprzyjała plenerowym ekscesom, ale wnętrze było całkiem przestronne. Zacząłem rozglądać się delikatnie w poszukiwaniu dogodnej pozycji, gdy gwałtownie się zatrzymała. Rzuciło mnie trochę do przodu. Nim wróciłem do pionu, zdążyła coś szybko wyjąć z torebki.
- Wysiadaj – rzuciła obcesowo. W jej ręku błysnął mały srebrny pistolet, jaki ogląda się w starych kryminałach.
- No pięknie. Nie myślałem, że będzie z rekwizytami – odpowiedziałem z uśmiechem próbując objąć ją ramieniem.
Odtrąciła rękę i wyskoczyła z samochodu. Znów wymierzyła we mnie pistolet i wysyczała.
- Wyłaź szybko!
Co jest w mordę? Czyżbym był kolejną ofiarą porąbanej baby, która mści się za noce spędzone z wibratorem, od czasu gdy się okazało, że jej wyśniony książę jest pedałem? Takie wariatki są zdolne do wszystkiego. Mogą odstrzelić. Tym bardziej, że kierowała lufę coraz niżej. Przestało być fajnie. Próbowałem łagodzić jej wściekłość, coraz bardziej zniekształcającą twarz. Wyglądała jak zgwałcona lesba.
- Słuchaj. Daj spokój. Naprawdę nic od ciebie nie chcę. Jesteś…
- Zamknij się i wyciągaj łopatę z bagażnika – warknęła cały czas celując mi w podbrzusze.
Szedłem przed nią przez chaszcze, które skąpo oświetlała latarką. Na niewielkiej polance, pod starym dębem, wytyczyła nieduży prostokąt.
- Kop – rozkazała.
- Może już dosyć tej zabawy? Naprawdę mnie przestraszyłaś.
- Zamknij mordę śmieciu! Będziesz kopał, aż wykopiesz…- zaśmiała się z sobie tylko wiadomego powodu.
Kuuur… na co mi przyszło? Baba, las, noc, a ja kopię dół 2×1 m. Pot mi gębę zalewa, sucho w pysku, a ona stoi spokojnie. W jednej ręce gun, w drugiej papieros i patrzy na mnie jak na zgniłe jajo. Nawet nie dała się sztachnąć. Już zapier… prawie godzinę. Dół na pól metra głęboki. Jeszcze trochę i będzie pięknie. Ubije jak psa, wcześniej zmuszając po położenia się w wykopanym przez siebie grobie. Dobrze, żeby nie kazała się przysypać. No nie może być lepiej. Co tam horrory z rozbujaną fabułą. Jam mam to w realu. W pewnym momencie trawiłem łopatą na coś miękkiego. Powoli odkopałem jakiś fragment worka. No, to oto chodziło. Odetchnąłem z ulgą. Użyła mnie po prostu jako fizola do wydobycia ukrytego skarbu.
- Ciągnij – wydała krótką komendę.
Wziąłem głęboki wdech, chwyciłem oburącz płótno i zacząłem ciągnąć z całych sił. Koniec tego thrilleru był bliski. Już, już go miałem. Już był mój i…i dobrze, że się obudziłem, bo bym sobie jaja urwał.