FRASZKI JAROSŁAWA ANDRASIEWICZA
Portal Satyryczny Migielicz.pl specjalnie dla Naszych czytelników przedstawia fraszki autorstwa Jarosława Andrasiewicza z Łodzi, który jest laureatem wielu konkursów prozatorskich i poetyckich.
Jarosław Andrasiewicz jest autorem powieści dla młodzieży “Kłopoty z Tygrysem”, permanentnie poszukującym wydawcy kolejnych książek.
CURRICULUM VITAE JAROSŁAWA ANDRASIEWICZA
źródło opisu: http://www.idn.org.pl/fson/kwart38/STRPL.HTM#JACV
Urodziłem się w rodzinie dwupłciowej. Posiadam ojca płci męskiej i matkę płci żeńskiej, nie mogę więc mówić o rodzicu “A” i rodzicu “B”. Dodatkowo jestem obciążony wpływem stetryczałych dziadków (również płci obojga), którzy w karygodny sposób wpłynęli na moje tak zwane wychowanie, ucząc wielu bezużytecznych norm i wpajając zasady nie przystające w żaden sposób do człowieka cywilizowanego. Życie przedszkolne upłynęło mi na ciągłym seksualnym molestowaniu koleżanek. Przybierało ono z pozoru niewinne zabawy w lekarza lub mamę i tatę, a w rzeczywistości było szowinistyczną, męską dominacją. Wczesne lata szkolne to manifestacyjny wręcz szacunek dla nauczycieli. Widziałem w nich mistrzów, choć przecież to typowe darmozjady przychodzące do pracy, aby tylko odfajkować swoje pensum i później gnać na prywatne korepetycje. Nie wspomnę, iż mają sześć tygodni wakacji, ferie i temu podobne przywileje. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego oczywistego faktu – być może dlatego, że trafiłem na takich (pożal się Boże) pedagogów, którzy potrafili się kamuflować i udawali autorytety. Po ukończeniu nauki rozpocząłem odbywanie służby wojskowej. I tu, niestety, dał o sobie znać negatywny wpływ rodziny i szkoły. Zamiast kombinować, odraczać i odwlekać, przyjąłem powołanie i w określonym dniu stawiłem się w “JW ileś tam”, gdzie nauczono mnie posługiwać się kilkoma śmiercionośnymi przyrządami, abym był gotów do służenia w razie potrzeby takiemu dziwnemu tworowi jak Ojczyzna. Poza tym poznałem tam kilka niestosownych zwrotów: “obrona granic”, “lojalność”, “przyjaźń”. Następnie rozpocząłem studia. Z pokorą i żalem informuję, iż wszystkie egzaminy zdawałem w terminie i z pozytywnym wynikiem, nie korzystając z żadnych, jakże praktycznych sposobności, aby urwać semestr, pokombinować, czy nabyć testy. Również pracę magisterską napisałem samodzielnie i poniosłem za to zasłużoną karę w postaci alergii na kurz, której nabawiłem się wysiadując godzinami w archiwach i bibliotekach. W dalszej kolejności przystąpiłem do wykonywania wyuczonego zawodu. I tu znów kolejne perturbacje. Nie przyjmowałem żadnych fuch, starałem się być sumienny i punktualny. Szanowałem przełożonych i pomagałem kolegom. Później się ożeniłem. Z kobietą. Jeszcze później urodziły nam się dzieci. Jedno z nich posłałem do przedszkola prowadzonego przez zakonnice, ale tylko dlatego, że mieściło się najbliżej naszego mieszkania. Równolegle zająłem się tak zwaną publicystyką. I tu tkwi moja największa niegodziwość. Zacząłem mianowicie przy pomocy pióra walczyć z powszechnie obowiązującym i lansowanym przez, było, nie było światłe umysły, terminem “ludzie sprawni inaczej”. W mojej nieuporządkowanej psychice i pod niewątpliwie deprecjonującym wpływem środowisk, w których wyrastałem (o czym informowałem wyżej), ubzdurałem sobie, że zwrot ów jest szczytem hipokryzji, bowiem “pod płaszczykiem łagodności pomija się niezmiernie istotny element, wprowadza cezurę i selekcjonuje ludzi na sprawnych i sprawnych jakoś tam inaczej. A przecież warunkiem konstytuującym jest tu właśnie człowieczeństwo”. Poza tym przyznaję, że lansowałem także pogląd, w myśl którego niepełnosprawność nie polega na tym, że ktoś posiada dysfunkcje psychiczne lub fizyczne, ale na tym, iż nie potrafi kochać. Niestety, owa miłość rozumiana była przeze mnie w bardzo konkretnym i zawężonym znaczeniu: chodziło mianowicie o tak zwaną miłość bliźniego. Być może na wypaczone spojrzenie na rzeczywistość miał wpływ fakt, iż moje drugie dziecko jest “sprawne inaczej”. Jednak mam świadomość, że nie stanowi to wystarczającego usprawiedliwienia dla owych “publikacji”. Na koniec zostawiam jeszcze jeden obciążający mnie fakt. Jestem człowiekiem religijnym. Wiem, że to przeżytek i balast, jednak nie mam zamiaru ukrywać żadnej z moich przywar. Więcej grzechów nie pamiętam, proszę Nową Rzeczywistość o wyrozumiałość i o przyjęcie mnie w Jej Szeregi.
JAROSŁAW ANDRASIEWICZ
FRASZKI
Legislacyjny bubel
Nałożyć podatek VAT
Na tych, którzy są bez wad
Na Sokratesa
Przy takiej żonie
Też bym plótł o daimonionie
Na Platona
Oto teorii państwa pointa:
„Filozof na prezydenta!
Zaś poeta za oracje
Paszoł won! Na emigrację!”
Żuk gnojnik
Jako zaszczyt poczytuje
Że w wychodku lwa pracuje
Na czytelników
On – chyba dewiant: wzrok rozpalony
Pieści grzbiet książki zamiast kark żony
Ona – też dziwna: nie z własnym menem
Co noc zasypia, lecz z wolumenem
Cudu nowego życia zagadka?
Albo miłość albo wpadka
Polityczna poprawność
Tulipan do motyla:
„Och, niechaj trwa ta chwila…”
Norma
U nas brak kompetencji
Zwalnia z konsekwencji
Zwykle pies jest pogrzebany
Tam, gdzie się nie spodziewamy
Chansons de geste
Rycerz nabrał ochoty
Aby z damy zdjąć pas cnoty
Ale poległ pośród drwin
Bowiem zapomniał kodu PIN
“Popisowa” stylistyka!Zwłaszcza w CV ! I fraszki też bardzo dobre!Jedynie ta “Na czytelników” tak jakoś nagle i niespodziewanie okulawiała w ostatnim wersie…
A można było zapobiec !?