Główna » Humoreski i opowiadania, WSZYSTKIE WPISY

Barbara Kuźnicka „Nie ma jak w domu”- Wyróżnienie w II edycji Ogólnopolskiego Turnieju Satyrycznego im. Aleksandra hr. Fredry – “FREDROWANIE-2011″

Autor: admin dnia 17 Kwiecień 2012 Brak komentarzy

Portal Satyryczny Migielicz.pl przedstawia Państwu opowiadanie pt. “Nie ma jak w domu” Barbary Kuźnickiej, za które została ona wyróżniona drukiem w II edycji Ogólnopolskiego Turnieju Satyrycznego im. Aleksandra hr. Fredry- “FREDROWANIE-2011″ w kategorii FREDROZA (proza).

BARBARA KUŹNICKA

NIE MA JAK W DOMU

Wyszłam z siebie. Postanowiłam wykorzystać tę nietypową sytuację i przyjrzeć się sobie z boku (prawego, na lewym spałam w nocy i był jeszcze trochę zdrętwiały). Odsunęłam się o dwa kroki, by mieć lepszy pogląd i potknęłam się o prysznic, który wzięłam rano i zapomniałam odłożyć na miejsce. Usłyszałam cichy chichot. Po chwili raz jeszcze. Rozejrzałam się zdziwiona po pokoju. Chichotała beczka śmiechu, co było dosyć zaskakujące, bo miałam pewność, że ją porządnie domknęłam. Wysiłkiem woli narzuciłam sobie imperatyw ignorowania owego chichotu, czas bowiem był co najmniej niezwykły (nie co dzień wychodzi się z siebie) i bałam się, że koncentrując się na śmiechach-chichach zamienię się w słuch, co podobno niekorzystnie wpływa na samopoczucie. Czytałam kiedyś, że gdy chcemy bardzo coś wyrzucić z myśli, najlepiej jest skoncentrować się na czymś innym, a jeszcze lepiej poprzeć to czynem fizycznie odczuwalnym. Uderzyłam więc pięścią w stół. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu w pokoju rozległ się niemal natychmiast cichy głos, powtarzający „trzy, trzy, trzy…”. Właścicielami skrzypiącego, metalicznego głosiku okazały się być nożyczki, przebudzone wspomnianym wcześniej czynem fizycznie odczuwalnym.

- Przestańcie pleść trzy po trzy – krzyknęłam – bo muchy w mym nosie się denerwują!

Poziom mojej frustracji gwałtownie wzrósł, gdy zauważyłam, że uderzając w stół trafiłam w rozlane mleko, nad którym płakałam dobrą godzinę. Ręka, poza tym, że boląca, była więc też brudna. Miałam jednak wewnętrzną pewność, że druga ręka zajmie się pierwszą i prędzej czy później ją umyje.

Dochodziła 14. Na 15 byłam umówiona, musiałam więc zebrać się do wyjścia, żeby się nie spóźnić. W normalnych okolicznościach dotarłabym na miejsce w 15 minut, musiałam jednak dość znacząco nadrobić drogi. Wczoraj jakiś szaleniec grasował po mieście i palił za sobą mosty. Zanim go złapano, z dymem poszły cztery kluczowe dla swobody komunikacyjnej łączniki dwóch brzegów rzeki, co ewidentnie utrudniło przemieszczanie się. Stałam na przystanku, czekając na autobus i obserwowałam ludzi wokół. Historia ze spalonymi mostami najwyraźniej zrobiła na niektórych duże wrażenie. Starszy, szpakowaty pan na przykład, przechadzał się w tę i z powrotem mrucząc coś gniewnie pod nosem. Sądząc po miarowości i rytmice jego kroku musiał być wojskowym. Doprawdy, chodził jak szwajcarski zegarek! Jakaś otyła kobiecina z naręczem róż przechodziła właśnie przez ulicę, zmierzając w kierunku przystanku, na którym stałam. Najwidoczniej jej waga była naprawdę spora, bo kilka kocich łbów, które miały nieszczęście znaleźć się bezpośrednio pod jej stopami, zamiauczało żałośnie. Przestraszona kobieta upuściła wszystkie róże. W pierwszym odruchu chciałam jej pomóc, ale pomyślałam sobie, że z całą pewnością gdzieś na świecie płonie las, a przecież w takich okolicznościach nie wypada wręcz żałować kilku kwiatów…Zresztą, autobus właśnie nadjechał. Wsiadłam, zajęłam wygodne miejsce przy oknie. Kierowca jechał okrężną drogą, zahaczył nawet o przedmieścia. Po drodze mijaliśmy między innymi pole pieprzu. Zanotowałam w pamięci współrzędne tego miejsca, żeby kiedyś, w razie potrzeby wiedzieć, gdzie uciekać. Po jakichś czterdziestu minutach jazdy dotarłam na miejsce. Wysiadłam i wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Szłam jak na ścięcie, ale w końcu jak inaczej można iść do fryzjera?

Już po wszystkim, w nowej, twarzowej fryzurze wróciłam do domu. Gdy weszłam do przedpokoju odkryłam, że znów jestem sobą. Paradoksalnie zamiast ulgi poczułam straszny ból w prawej stopie. To kamień spadł mi z serca miażdżąc jeden z paliczków dużego palca i dwie kości śródstopia.

Nie ma jak w domu.

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.