„Najważniejszy dzień w życiu” Kamila Kozakowskiego- Laureata II Miejsca w II edycji Ogólnopolskiego Turnieju Satyrycznego im. Aleksandra hr. Fredry- “FREDROWANIE-2011″
Portal Satyryczny Migielicz.pl przedstawia Państwu opowiadanie pt.”Najważniejszy dzień w życiu” Kamila Kozakowskiego, laureata II miejsca w II edycji Ogólnopolskiego Turnieju Satyrycznego im. Aleksandra hr. Fredry- “FREDROWANIE-2011″ w kategorii FREDROZA (proza).
KAMIL KOZAKOWSKI
NAJWAŻNIEJSZY DZIEŃ W ŻYCIU
Dla Cypriana Zakrzewskiego miał być to najważniejszy dzień w jego życiu. Ten młody, wrażliwy, inteligentny laureat wielu stypendiów artystycznych (krótko mówiąc, modelowy przykład świetnie zapowiadającego się artysty) miał dzisiaj potwierdzić, iż wszystkie pokładane w nim nadzieje są jak najbardziej uzasadnione. Tego dnia właśnie, zamierzał w najbardziej prestiżowym polskim konkursie artystycznym zaprezentować dzieło swojego życia. Dzieło, nad którym praca zajęła mu ogrom czasu i które miało być zwieńczeniem jego długoletniej pracy i wnikliwego studiowania historii sztuki. Nic nie mogło pójść źle, był świetnie przygotowany i nagroda musiała trafić właśnie w jego ręce. Podenerwowany Cyprian udał się do gmachu galerii sztuki, by zaprezentować swoją kreację.
Dla Wiesława Goździka miał to być najważniejszy dzień w jego życiu. Ten obibok i życiowy nieudacznik wreszcie znalazł pracę, która wedle jego założeń nie miała kosztować go wielkiego wysiłku. Posadę załatwił mu sąsiad, Cyprian Zakrzewski – młody artysta. Pan Wiesław leniwym i powolnym krokiem udał się do budynku galerii sztuki, gdzie rozpocząć miał karierę sprzątacza. Profesję, która w jego rozumieniu znaczyła spanie, opartym o miotłę.
Już od samego rana w galerii panowało niesamowite zamieszanie i chaos. Zjawiska te spowodowane były zaplanowaną na ten dzień uroczystością wyboru najwybitniejszego polskiego artysty któremu oprócz wręczenia Złotego Lauru Wieszcza (a także całkiem solidnego stypendium) zamierzano powierzyć dalsze losy narodowej sztuki i zadanie poprowadzenia jej z mielizny na ocean globalnej chwały. Krótko mówiąc, każdy z nerwowo przechadzających się po holu galerii, mniej lub bardziej uznanych artystów liczył na objęcie od dnia dzisiejszego rządu dusz współczesnych twórców sztuki. Część z uczestników konkursu w myślach ćwiczyła już nawet udawaną minę z cyklu „Czek? Ależ nie trzeba było! Nie robiłem tego dla pieniędzy”. Pozostała część artystów darowała sobie ten trening, stwierdzając, że i tak nikt w te słowa nie uwierzy, a w połączeniu z łapczywym ruchem ręki w stronę papierka może nawet wyglądać to dość komicznie i groteskowo. Ów ruch ręki, podczas ceremonii wręczenia będzie niewątpliwie odruchem bezwarunkowym, toteż i tak nie ma sensu z nim walczyć. Pan Wiesław po dotarciu na miejsce szybko otrzymał od kierownika galerii rekwizyt swojej pracy, w postaci miotły. Jako iż cały gmach został już starannie wysprzątany na dzisiejszą uroczystość, zadanie pana Goździka polegało dzisiaj na utrzymaniu panującego porządku. Nowozatrudniony pracownik, zadowolony z wyręczenia go z trudnych czynności porządkowych oparł się więc wygodnie o ścianę i nieświadom tragicznych konsekwencji tego czynu, leniwie przeciągnął się. Czynności tej zawtórował ogromny hałas, więc przestraszony pan Wiesław obrócił się. Jego strach spotęgował się jeszcze bardziej kiedy zauważył, że zrzucił na ziemię piękną roślinę doniczkową, dodatkowo roztrzaskując elegancką donicę, w której była ona umieszczona. Uświadamiając sobie, że najlepiej będzie się od razu przyznać (w końcu to pierwszy dzień w pracy i ma prawo do błędów) wziął pozostałości tego cudu natury do wolnej ręki (w drugiej dzierżył miotłę) i udał się poszukać kierownika.
W głównej sali wystawowej wszyscy artyści dumnie stali obok swoich prac, a wybitna komisja, złożona z najlepszych krytyków i znawców sztuki, oceniała nagromadzone dzieła, co jakiś czas mamrocząc tylko coś pod nosem, nie do końca wiadomo czy to z podziwem, czy z pogardą.
Wtem otworzyły się prowadzące na korytarz drzwi, przez które przeszedł pan Goździk. Ujrzawszy całą ceremonię stanął jak wmurowany, w jednej ręce dzierżąc uszkodzoną roślinę, a w drugiej miotłę. Ubrany był w mundur roboczy, a jego głowę przyozdabiał archaiczny, niebieski beret. Owo zaburzenie ściśle ustalonego porządku, spowodowało nagły i równomierny obrót głów wszystkich członków jury, oczywiście w stronę nieproszonego gościa. Wtem najwybitniejszym znawcom sztuki głos zamarł w gardle i wszyscy, zgrani niczym w balecie, pobiegli do zdezorientowanego pana Wiesława.
- To niesamowite…- odparli wszyscy jednocześnie wpatrując się w biednego sprzątacza. Zachowanie to uświadomiło winowajcy, jaką straszliwą rzecz musiał dokonać niszcząc ową roślinę, dlatego postanowił powiedzieć coś o charakterze przepraszająco-usprawiedliwiającym.
- Noooo. Bo ja zniszczyłem tę piękną sztukę…- wymamrotał.
Po tym wyznaniu krytycy zaczęli szeptać między sobą, zwiększając tym zmieszanie Goździka. Wtem jeden z nich odważył się wyrazić głośno wyniki owej dyskusji.
- To genialne! Artysta utożsamił sztukę z rośliną, odwołując się do odwiecznego problemu sztuki i natury! Zniszczenie jej trwałej konstrukcji jest wyrazem buntu przeciw dawnym kanonom, symbolizowanym przez doniczkę, czyli pierwiastek ludzki. Jest to symbol zniszczenia dawnego wzoru sztuki jako piękna i zapoczątkowania nowego etapu w sztuce!
- Ale ja za to zapłacę! – wykrzyknął przerażony całą sytuacją „oskarżony”.
Po tych słowach kilku członków komisji zemdlało z wrażenia, a jeden z pozostałych na nogach wykrzyknął:
- Tak! Mistrz, męczennik sztuki! Zapłaci własną egzystencją za postęp! Za poznanie! Jeszcze ten strój! Symbol sprzątacza, który chce posprzątać po swoich omylnych poprzednikach!
- Panie Goździk! Powiedz pan, że nic nie wiesz – krzyknął przerażony całą sytuacją Cyprian.
- Ja nic nie wiem…- wyszeptał, czym zemdlił kolejnego krytyka.
- Genialne! Toż to metapostmodernizm! Mimo tylu istniejących w naszych czasach teorii, artysta stwierdza, że nie posiada żadnej schematycznej i gotowej wiedzy. Jednocześnie odnosząc się do Sokratesa, czym czerpie z wcześniejszych teorii! Niesamowite…
- To nieporozumienie! – jęknął bliski płaczu Cyprian Zakrzewski.
- Nie bądź względem siebie taki krytyczny synu – rzekł młodemu artyście przewodniczący komisji. – Oczywiście, twoje dzieło nie może się równać z dziełem mistrza Goździka, ale również ma swoje walory. Naśladuj mistrza, a być może kiedyś mu dorównasz!
- Mistrzu! Przyjmij oto tę statuetkę oraz czek i poprowadź nas drogą prawdy do poznania sztuki! – wykrzyknęli chórem członkowie jury (ci zemdleni pozbierali się już z ziemi).
- Oczywiście! Podążajcie za mną to poznacie czym jest ten no…artretyzm…no, artyzm! – wykrzyknął nadal zdezorientowany, ale uradowany laureat konkursu.
Zrezygnowany Cyprian Zakrzewski podszedł do swojego sąsiada, ściągnął beret z jego głowy, założył go na swoją, następnie wziął miotłę z jego ręki i udał się w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Wcześniej jednak spojrzał w stronę swego dzieła i rzekł:
- Miałaś sztuko złoty nurt, miałaś sztuko piękna w bród. Ostał ci się ino tłum. A to Polska właśnie!
Po tych słowach odwrócił się i udał na swoje nowe stanowisko pracy, jego sąsiada natomiast tłum poniósł na rękach przed gmach galerii. W jednej kwestii obaj sąsiedzi mieli rację – to był najważniejszy dzień w ich życiu.