SKRZYPCE STRADIVARIUSA
“Stradivarius” pana Bolesława, oryginał czy falsyfikat?
Fot. Napis we wnętrzu skrzypiec, jakie posiada rzeźbiarz
“Antonius Stradivarius Cremonensis Faciebat Anno 1713″, taki napis widnieje na wklejce w skrzypcach Bolesława Marschalla, rzeźbiarza, byłego kustosza zamku w Reszlu. Gdyby instrument został rzeczywiście wykonany w pracowni słynnego włoskiego lutnika, jego wartość rynkowa wynosiłaby 3 mln euro.
Bolesław Marschall mieszka na wsi w okolicach Mrągowa. Właśnie buduje dom pracy twórczej.
W ostatnią sobotę, 8 czerwca, miał w Miejskim Domu Kultury w Mrągowie wernisaż retrospektywnej wystawy swoich rzeźb, między innymi popiersia Paderewskiego. Pan Bolesław pokazał też swoje skrzypce, we wnętrzu których jest wklejka, iż powstały w pracowni Stradivariusa.
— Jako ciekawostkę! — zaznacza artysta. — Bo ja nie bardzo wierzę, że mam oryginalnego “stradivariusa”. Chociaż, jak biorę skrzypce do ręki, to cały czas o tym myślę i ręce mi trochę drżą.
Fot. Nie mam złudzeń, to falsyfikat! — mówi Bolesław Marschall.
— Ale zawsze jakaś iskra nadziei mnie kręci
Podobne uczucie mam i ja, kiedy ustawiam skrzypce frontem do słońca i robię zdjęcie wnętrza z napisem: “Antonius Stradivarius Cremonensis Faciebat Anno 1713″. Cyfra 13 napisana odręcznie.
Jak kupiłem “stradivariusa” za grosze
Było to w latach 70. , kiedy Jolanta i Bolesław Marschallowie przenieśli się z Olsztyna do Reszla, gdzie pan Bolek został kustoszem w zamku, oddział Muzeum Warmii i Mazur.
— Reszel to piękne miasto, a starówka to perełka, która nie została naznaczona piętnem wojny — opowiada rzeźbiarz. —
Ocalało tu wiele przedwojennych domów, niektóre z resztkami wyposażenia, jak zabytkowe meble, czy instrumenty, bo ludzie w tamtych czasach kochali muzykę i wielu z nich potrafiło grać.
Po wojnie mieszkania zajęli osadnicy z Wileńszczyzny, centralnej Polski, Ukraińcy z akcji “Wisła”. Od czasu do czasu ktoś proponował kustoszowi kupno zabytkowych przedmiotów. Jeden z tych osiedleńców przyniósł mu kiedyś stare, pęknięte skrzypce. Znalazł je w mieszkaniu, które zajął po przyjeździe. Sądząc z tego, co ocalało, należało do bogatej rodziny mieszczańskiej.
Właściciel skrzypiec potrzebował pilnie pieniędzy na jakiś zakup. Marschall wspomina, że nie zauważył w instrumencie niczego nadzwyczajnego, a przy tym był pęknięty, więc dał sprzedającemu za niego kilkanaście złotych. Następnie kupił futerał, smyczek, po czym skrzypce powiesił na ścianie, bo sam grać nie potrafi.
Serce stanęło mi w gardle
— Ale że jestem artystą, a przy tym z pochodzącej z Galicji rodziny z tradycjami artystycznymi ( moi stryjkowie budowali dekoracje do spektakli w Filharmonii Wiedeńskiej), ciekawość nie dawała mi spokoju — wspomina rzeźbiarz. — Kiedyś zapaliłem latarkę i zajrzałem do środka instrumentu. A tam stoi jak byk, że skrzypce zostały wykonane w pracowni słynnego Antonio Stradivariusa. Serce stanęło mi w gardle. Toż to majątek!
Marschall opowiada, że zaniósł skrzypce do stolarza, który zajmował się m. in. naprawą instrumentów, żeby je skleił. Ten również przeczytał wklejkę i złapał się za głowę: Masz w ręku skarb!
Rzeźbiarz sięgnął do encyklopedii i porównał skrzypce z pracowni Stradivariusa ze swoimi. Wszystko się zgadzało. I napis, jaki widnieje na wklejce, identyczny z tym, jakie umieszczano w skrzypcach z pracowni lutniczej włoskiego mistrza. I złocisty lakier, i płyta ze świerku, i główka z jaworu. I kilka jeszcze szczegółów.
Pochodzenie skrzypiec nie dawało mu spać. Zadzwonił do Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu. — Niech pan nie robi sobie złudzeń! — odpowiedzieli panu Bolesławowi. — To na pewno falsyfikat! Od czasu do czasu pokazuje się taki na rynku.
— Więc odpuściłem! — mówi rzeźbiarz. — Co będę się wygłupiał!
Paganini grał na falsyfikacie
Po latach Marschallowie przenieśli się na wieś. Od czasu do czasu artysta pokazywał skrzypce zaufanym przyjaciołom. Niektórzy radzili mu, żeby dał instrument do ekspertyzy, do jakiegoś zawodowego lutnika, ale to są koszty. Skrzypce widziała między innymi Marion Hrabina Doenhoff, która odwiedziła malarza w jego domu na wsi niedługo potem, jak była w Mikołajkach na otwarciu liceum jej imienia. W jej domu w Fredrichstein na Mazurach też były cenne instrumenty, w tym fortepian niemieckiej firmy Bechstein.
Powodowany ciekawością rzeźbiarz, inspirowany namowami tych, którzy skrzypce widzieli, aby drążył temat, zainteresował się Stradivariusem.
Jego wiedzę uzupełnimy o inne materiały źródłowe. Do naszych czasów oryginalnych “stradivariusów” pozostało niewiele, w Polsce żaden. Przed wojną posiadali je m. in. Michał Ogiński i Henryk Wieniawski. Kolekcję instrumentów z pracowni włoskiego mistrza miał łódzki przemysłowiec i miłośnik sztuki Henryk Grohman. Część kolekcji po jego śmierci przypadło przed wojną Muzeum Narodowemu w Warszawie. Zaginęły po wejściu Niemców.
W Polsce i na całym świecie pojawiały się i pojawiają falsyfikaty stradivariusów. Okazały się takim np. skrzypce Paganiniego z 1727 r. W grudniu 2005 roku mieszkanka Gliwic ujawniła prasie skrzypce z wkładką, iż wykonano je w pracowni Stradivariusa. Specjaliści uznali, że jest to kopia. Każde odkrycie wzbudza nadzieję, że to oryginał. A potem jest rozczarowanie.
— Nawet słynny Paganini został oszukany! — wzdycha rzeźbiarz z Kiersztanowa. — Dlatego i ja traktuję swojego “stradivariusa” z przymrużeniem oka. Ale zawsze jakaś iskra nadziei mnie kręci.
—————————————————————————————————————————-
Antonio Stradivari, Stradivarius ( ur. w 1643 lub 1644 r. w Cremonie, Włochy). Przedstawiciel kremońskiej szkoły lutniczej. W jego pracowni powstawały skrzypce, altówki, wiolonczele. Szczególnie skrzypce, zwane popularnie “stradivariusami”, które miały cudowne brzmienie, przyniosły mu wielką sławę. Obecnie na świecie istnieje 696 instrumentów wykonanych w pracowni Stradivariusa. Oryginały rozpoznaje się m. in. za pomocą ekspertyz chemicznych. W kwietniu 2006 roku jedno ze skrzypiec sprzedano w domu akcyjnym Christie’s za sumę 2 mln dolarów. W 2008 roku z dworu Bennigsen, pod Hanowerem, Niemcy, skradziono skrzypce, których wartość oceniono na 3 mln euro. Pojawiające się w Polsce XIX- wieczne falsyfikaty, wykonane w pracowniach niemieckich lub francuskich, osiągają wartość do 10 tys. zł.
Tekst i Fot. Władysław Katarzyński