Główna » A JAK CIEKAWOSTKI, Grzegorz Lewkowicz, WSZYSTKIE WPISY

SCHODY DO NIEBA GRZEGORZA LEWKOWICZA

Autor: admin dnia 6 Listopad 2016 Brak komentarzy

Relacja Tadeusza Buraczewskiego z uroczystości pogrzebowych Grzegorza Lewkowicza w dniu 4 listopada 2016.

Idę powoli w rzęsistym deszczu na godzinę 13-tą do kaplicy cmentarnej na gdyńskim Witominie. W głowie dźwięczy symptomatyczny hit Lennona & McCartney`a – „When I`m sixty four”. Grzegorz o rok przekroczył przesłanie piosenki.

Przy kwiaciarni spotykam krytyka Zbyszka Szymańskiego, też z epoki Beatlesów. To on napisał wstęp do „Sentencjaszek” – ostatniego tomiku Grzegorza, który ze Zbyszkiem tydzień wcześniej omawiał promocję dziełka. Bożena i Lech Makowieccy, znający Grzesia jeszcze z Flotylli suną z nami pod cmentarną górę.

Limerykowicz (tak go zwaliśmy) sycił „Gazetę Świetojańską” swoimi wierszami – widzę jak redaktor Piotr Wyszomirski wita się z satyrykiem Wojtkiem Śmigielskim. W kaplicy jest już rodzina, koledzy z zespołu Kamraci, aktorzy z Teatru Muzycznego i sporo postaci z różnych przestrzeni światka artystycznego. Stojąc w westybulu w grupie odławiamy z pamięci klisze ze spotkań, mignięć, zdarzeń, toastów czy slamowych starć z Nim.

A On stoi przed nami w mosiężnej urnie jak ostatnia pointa:

Vita mnacipio nulli datur, omnibus usu
Nikt nie dostaje życia (i zbytków)
na własność, lecz tylko do użytku.
Goszcząc na ziemi krótko żyjemy,
odchodząc wszystko więc oddajemy.


Ozywa się gitara akustyczna. To jeden z Kamratów prowadzi na „Stairway to Heaven” Zeppelinów.

Coś jednak, kiedy odda wszystko, po człowieku pozostaje. Książki, pieśni i…miejsce w pamięci bliskich.

Nieopodal urny z dużej foty spogląda na nas Grzegorz, z charakterystycznym dla satyryka ognikiem w źrenicach, a zarazem rozbawieniem i nutą refleksji. To zdjęcie z gdyńskiej artystycznej kawiarni Tygiel. On był zwycięzcą Turnieju “Strusie Jajo”. Jest w czerwonej błazeńskiej czapce Stańczyka. Miałem przyjemność jemu tę Nagrodę wręczać. Właśnie w Tyglu miała być niebawem promocja ostatniego tomiku Grzegorza.

Po krótkiej modlitwie w strugach deszczu – Grzegorz jest już w kolumbarium. Trębacz gra „Ciszę” i my ruszamy z cmentarza w milczeniu.

Wracamy, a każdy z naszej czwórki parał bądź para się satyrą. Obliczamy, że Grzesio ma szansę na Guinnessa w ilości limeryków. W jakości też doszedł do mistrzostwa. Wyszło nam, że średnio nasz Lew Limerykowicz płodził dziennie trzy pełnokrwiste „wypieki”. Tam też jego warsztat się przyda. Bóg ma poczucie humoru. Inaczej nie stworzyłby tak precyzyjnie tak niedoskonałego świata.
04.11.2016                                                              Tadeusz Buraczewski

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.