Główna » Inne, WSZYSTKIE WPISY

“Poletko Gawronikowej” Krzysztofa Pietrzaka zdobywcy Grand Prix w V Międzynarodowym Konkursie Literackim o nagrodę “Nie-Do-Rzeczki”

Autor: admin dnia 4 Styczeń 2012 Brak komentarzy

Portal Satyryczny Migielicz.pl przedstawia Państwu horror
pt. “Poletko Gawronikowej” Krzysztofa Pietrzaka, zdobywcy Grand Prix
w V Międzynarodowym Konkursie Literackim o nagrodę “Nie-Do-Rzeczki” w Zgorzelcu , rozstrzygniętym w grudniu 2011 r.

TYLKO DLA OSÓB O MOCNYCH NERWACH

KRZYSZTOF PIETRZAK

POLETKO GAWRONIKOWEJ

A tej najstarszej od Gawroników to od dawna już tyłek odłogiem leżał. Wie pani, pani Marysiu? I nic nie było robione w tym kierunku, powiem pani, nic. Chociaż cała wioska jej dobrze życzyła.

A pewnie, że był, pani Marysiu. Taki jeden, z samego Osieku, ze stacji Orlenu rowerem przyjeżdżał góralskim. Parasolem go wszyscy przezwali, bo taki jak ta tyczka grochowa długi. W nocy więcej siedział, bo to po dwunastu godzinach harówy, to sama pani wie. Przyszedł na wieczór, to mu łazanki zrobiła, czy ziemniaków ze skwarkami nasmażyła. Nie powiem, robotna jest ta córka Gawronikowej, nie powiem. A ten Parasol nawet na noc zostawał, ze starym Gawronikiem wódkę pili. Niech pani nie myśli, w innej izbie spał na rozłożonym fotelu. No wiem, pani Marysiu, po prostu wiem, że go pod pierzynę nie chciała jeszcze dopuścić. Ze starym Gawronikiem dobrze żył, bo kiedyś zza firanki przypadkowo widziałam jak go wyściskiwał i coś  mu tam obiecywał. A nacharatani byli jak te uboty, bo sama widziałam.

Ale tak po prawdzie to on nikomu w Siekierczynie nie pasował, oj nie pasował. Nie to żeby coś tam tego, ale jakoś tak. Co to ma dziewczyna pierwszego z brzegu brać? Pierwsze śliwki robaczywki, pierwsze żydki zgnitki, jak to mówią.

Ile? Nie wiem, z ponad pół roku przyłaził. Później już nie, bośmy go siekierami porąbali.

No normalnie, pani Marysiu. Z Mieciem i sklepową, panią Andzią. Na zaplecze sklepu go zwabiliśmy, wie pani, żeby niby skrzynki pomógł nosić. Pani Andzia mu młotkiem od tyłu przypieprzyła, na trzy razy musiała, bo dziad uciekać chciał. Jak już zemdlał, to Mieciu go powiesił nogami do góry i krew z gardła tasakiem spuścił jak cielaczkowi. Bo Mieciu kiedyś w ubojni robił, to pani wie na pewno. Potem pospołu żeśmy go siekierami porąbali i do beczki poupychali. Ledwo się cały zmieścił, taki długi, rzeczywiście jak ten parasol. Beczkę zasmołowaliśmy, na tarpana i siup do bagniska.  Po wszystkim wypiliśmy po kieliszeczku dobrej wódeczki, należało nam się chyba, nie?

Policja ze Zgorzelca go szukała, ale jakoś nie mogła znaleźć. Nawet nie wiem, czy patrole wzmożyli. Przepadł chłopaczyna bez wieści. Ja tak myślę, pani Marysiu, że widocznie nie wygodził jej za dobrze, skoro to się tak nagle między nimi rozpadło, co nie, pani Marysiu?

A tyłek Gawronikowej zarastał i zarastał.

Aż tu nagle po Wielkanocy zjawił się drugi absztyfikant. Pawełek. Lepszy? A gdzie tam, pani Marysiu lepszy. To taka mamałyga rozlazła jakaś była. Włosiska jak strąki fasoli, mówią na to „gredy”. Niewyspany ciągle, w oczach śpiochy wielkie jak ziemniaki. A ja tam wiem? Może ma pani rację, pani Marysiu, może ten Pawełek wąchał jakieś maryhułany. Rometem z Łagowa przyjeżdżał, tylko pyrkał i smrodził po całej wsi. A mruk jaki, wie pani? Ani to się co zapytać, dzień dobry powiedzieć, no nie do życia chłopaczysko, mówię pani. Tylko burk, burk pod nosem.

Ale musi spodobał się Gawronikowej i lepiej jej poletko obrabiał jak tamten pierwszy, bo ciągnęło się to ze dwie wiosny. Wszyscyśmy we wiosce byli dobrej myśli.

Aż tu nagle przestał burczeć tym rometem, bo Gawronikowa powiada, że wyjechał do Erlandii pieniądze zarabiać, żeby się ustawić. Nikomu to we wsi nie spodobało się, oj nie spodobało. Dziewczynę uczciwą będzie nam zwodził, no niech pani sama powie.

I wie pani, co? Wrócił po pół roku, włosiska krótko ostrzyżone, dres granatowy dwuczęściowy, mówię pani, komplet taki ładny błyszczący. Już nie na romecie, inny motor miał, japoński i szybszy. Nawet „dzień dobry” mi powiedział pod sklepem, wie pani? A w sklepie to te drogie kulki kokosowe ferero rosze kupił. Dla niej. Tak się Pawełek postawił.

Mówię wtedy do pani Andzi sklepowej: „Pani Andziu kochana, to chyba co z tego będzie, nie?”. Tak się żeśmy zagotowały, że ćwiarteczkę obróciłyśmy w try miga.

A tu zaraz patrzymy, a ten jak zbity pies wraca, aż asfalt dymi. I co się okazało? Pogoniła dziada, bo się okazało, że za tydzień musi wracać za granicę. A miała rację, pani powiem. Co on myślał, że w Erlandii se będzie siedział pół roku, tu wróci, tyłek Gawronikowej zaora i tak w kółko? Gawronikowa nie z takich, porządna jest dziewucha.

A tu patrzymy na drugi dzień z samego rana Pawełek znowu podjeżdża pod sklep. I znowu prosi o jakieś cukiereczki, lentilki jakieś, draże roko. Se myślę: ja ci kurwa dam draże roko. Dziewczyna tam załamanie przechodzi, a ty draże roko. Roko sroko. Nie wytrzymałam, chyciłam nóż do wędlin i wbiłam mu w plery.

Zrobił taką dziwną minę, bo mu z tyłu krwią zafajdałam cały ten piękny komplet, i zwalił się na stojak z gazetami. A pani Andzia jak skończyła go dźgać, to mówi, żeby zadzwonić do Miecia. A ja jej mówię: po co zaraz fatygować Miecia, same go sprawimy. I co? Sprawiłyśmy. Trochę ręcznie toporem, trochę krajalnicą do wędlin.

Potwornie się umordowałyśmy. Umordowałyśmy, śmiesznie powiedziałam, co? Mówię pani, straszna robota, że nikomu nie życzę, największemu wrogowi. Wszystko we krwi. Potem to wszystko jeszcze zlać szlauchem, szorować kafelki po nocach. No ale w końcu zapeklowałyśmy Pawełka w beczce, a pani Andzia, wie pani, co ona zrobiła? Przełożyła go bułką i kaszą. Takie kawały ta pani Andzia robi, wie pani? Beczkę Mieciu porządnie zasmołował i razem z motorem utopił w bagnisku.

No i po Pawełku ślad wszelki zaginął, z rodziny tu byli, pytali, ale co my tam, prości ludzie z Siekierczyna, wiedzieli. Był chłopaczyna i go nie ma. Ludzie się schodzą i rozchodzą. „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, jak to śpiewała kiedyś ta piosenkarka taka. Takie życie, no nie? Co pani mówi? Miłość i sraczka przechodzi znienacka? Hahahahaha, święta racja.

A tyłek Gawronikowej odłogiem leżał i leżał, aż szkoda takiego zaradnego tyłka.

No ale w końcu zjawił się ten piękny Marian. No z tym to naprawdę dziewczyna chyba wygrała los na loterii, mówię pani. Nie dość, że dobrze domyty i wypryskany dezodorantem jak trzeba, to odpowiedzialny jest. Bo i pracę ma odpowiedzialną bardzo. Wózkowym jest w Lubaniu w hipenmarkecie. Nie, nie widłowym. Wózkowym, normalne wózki zakupowe ustawia. Trzydzieści wózków na raz popchnie, wie pani? A norma to dziesięć wózków. Zadowoleni są tam z niego bardzo, mówię pani.

I porozmawia z człowiekiem normalnie, a nie, burczy jak ta zwierzyna. Mówił mi, że sam dyrektor hipenmarketu do niego przychodzi i pyta: „I co, panie Marianie, daje pan radę?”. A on mówi, że daje. Ten Marian narzeka tylko na tych studentów praktykantów. Wie pani, ci młodzi to by chcieli od razu wszystko robić. A przecież on musi ich przyuczyć, wyszkolić, a nie tak od razu z wózkami na głęboką wodę. W razie wypadku, to kto będzie odpowiadał, no kto?

Gawronikowa zadowolona, że ma takiego kawalera. Widać po niej, że tyłek prawidłowo zaorany. A może jest już co zasiane, przydałoby się, no nie? A ja tam nie wiem.

A jak ten Marian będzie na dziewczynę nastawał i zwodził co do ślubu i dzieci, to… A ja tam nie lubię się wtrącać do nikogo. To ich sprawy i niech sami się schodzą i rozchodzą. Ale, wie pani, jakby co złego wyszło… to u pani Andzi są jeszcze puste beczki po kapuście, nie?

Chodź pani, do lasu pójdziemy. Zobaczymy, czy te beczki czasem nie powypływały z bagniska. Co tydzień chodzę  i sprawdzam, a co mam innego do roboty? Dzieci odchowane, mąż pochowany, gazeta przeczytana, to robi się cokolwiek, żeby głupoty do łba nie przyłaziły. I ćwiarteczkę można wypić wśród przyrody .

A czytała pani, że TIR potrącił gacha Kożuchowskiej? Pierwsze co, to dzisiaj rano do kościoła pobiegłam mszę dziękczynną zamówić. W intencji kierowcy.

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!

Komentowanie wyłączone.