Lech Radosław Wiącek – “Ryż” – Wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Turnieju Satyry “O Złotą Szpilę” w Przemyślu
Przedstawiamy Państwu skecz Lecha Radosława Wiącka vel Stefana Bolcmana z Mielca pt. “Ryż” , za który otrzymał wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Turnieju Satyry “O Złotą Szpilę” w konkursie literackim, rozstrzygniętym w listopadzie 2011 r. w Przemyślu.
Oto co powiedział autor we wstępie do swojego utworu :
Wydawać by się mogło, że w dzisiejszym świecie nie ma większych niebezpieczeństw, w życiu codziennym nie jesteśmy narażeni na jakieś ryzyko, a wyjście na zakupy nie wiąże się w zasadzie z żadnym traumatycznym przeżyciem. Pozory mogą jednak mylić, o czym traktuje poniższy tekst.
Pozdrawiam
Stefan Bolcman
LECH RADOSŁAW WIĄCEK
vel
STEFAN BOLCMAN
RYŻ
Sytuacja była dramatyczna. Miałem tylko trzy próby i niezliczoną ilość kombinacji. Na plecach czułem oddech wrogiego tłumu. Tłumu, który w swej masie był groźniejszy od stada rozjuszonych byków. Przy czym byki miały więcej ludzkich uczuć, niż tołpa kłębiąca się za moimi plecami.
Byłem w panice. Nie wiedziałem co robić. Jak znaleźć odpowiednią kombinację, zrobić to szybko oraz zmieścić się w trzech próbach? I to w tak niesprzyjających okolicznościach?
Myśl, myśl głupku – warczałem na siebie – bo inaczej to się źle dla ciebie skończy – próbowałem się zdopingować. Na nic. W głowie miałem pustkę, przed oczami przerażenie, a za sobą śmiertelne niebezpieczeństwo.
Może 3742? - kombinowałem. Tak, to był dla mnie ważny numer – numer rejestracyjny pierwszego samochodu – Trabant 601 – nie śmigana nówka, prosto z salonu. Trabant zawsze służył mi wiernie, może i tym razem uratuje mi życie? Westchnąłem w duchu i wprowadziłem cyfry do terminala.
- Masz jeszcze dwie próby – poinformowało uprzejmie urządzenie, a tłum zawył z wściekłością. Na dodatek zaczął padać deszcz. A może to i lepiej – pomyślałem – może ludzie się rozejdą i nie zlinczują mnie tak dokładnie?
Nadzieja okazała się płonna. Chmury gęstniały, tłum gęstniał, atmosfera gęstniała i przypominała tę w oponie tira. Świeżo po zmianie opon.. Takie było ciśnienie….. Gorączkowo poszukiwałem wyjścia z sytuacji. Nadzieja, że przypomnę sobie kod dostępu była nikła, a wykombinowanie go przerastało dziś moje możliwości. Z drugiej strony jednak, dzikie bestie za moimi plecami skutecznie motywowały mnie do działania. Byłem spanikowany, nie miałem żadnego punktu odniesienia. Z nikąd ratunku, z nikąd pomocy….
Aż nagle mnie olśniło. Tak! To musi być ten numer – przypomniałem sobie, że jak ustalałem kod, to chciałem być oryginalny i niepowtarzalny. Wymyśliłem taki kod, którego nikt nie zgadnie i który absolutnie się nie powtórzy. Odetchnąłem z ulgą, pewnie wystukałem kolejno 1, 2, 3, 4 i…
- Pozostała ci jeszcze jedna próba – zaszczekało urządzenie. Ach, jak ja go wtedy nienawidziłem! Jak chciałem mu dokopać. Jak chciałem wymordować inżynierów którzy tę maszynę zaprojektowali. Z mych marzeń wyrwał mnie gniewny pomruk tłumu. Nie potrafiłem rozróżnić pojedynczych słów, ale na pewno nie było to przychylne mruczenie. Widmo śmierci zajrzało mi w oczy. Nie chcę jeszcze umierać – wszystko łkało we mnie rozpaczliwie – a już na pewno nie w ten sposób. Musiałem szybko coś wymyślić i to coś musiało być dobre, by ocalić moje życie. Bo tłum….
Bo tłum już nie przebierał w słowach. Okrzyków padających pod moim adresem nie powstydziłby się najbardziej wprawiony w swym rzemiośle szewc czy marynarz… Ktoś podniósł kamień, ktoś zaczął nawoływać by zrobiono ze mną porządek. Zostały mi sekundy życia. A ja przecież żyłem tak krótko, tak wielu rzeczy nie widziałem, niczego w sumie nie dokonałem… No ale trudno, widać tak musi być. Podjąłem decyzję – nie będę już walczył, jestem już zmęczony, nie mam siły. Poddałem się.
Przełknąłem gorzką łzę upokorzenia, westchnąłem i odszedłem od bankomatu. Znów nie wybiorę pieniędzy i nie kupię w osiedlowym sklepie ziemniaków. I znów będę musiał na obiad jeść ryż. Ryż, którego nie cierpię….